No cóż, moi drodzy czytelnicy, pewne rzeczy rzuciły nowe światło na moje życie. Wzięłam z biblioteki na próbkę książkę tegorocznej noblistki i literalnie wgniotło mnie w fotel. A raczej w kanapę, bo fotela na warszawskich włościach jako żywo nie posiadam. Herta Muller JEST ekstremalną pisarką. Wydawało mi się, że po Jelinek w pisarstwie kobiecym raczej nic mnie już nie zaskoczy, a tymczasem. Mamy tu brutalizm czystej wody. I to jeszcze taki surrealistyczny, taki ożywiony jakby. Co tu dużo gadać - jeśli brniecie w życiu w kij wie co (czy każdy dość świeżo upieczony 30latek tak ma?), możecie przynajmniej rozwalić sobie solidnie układ poznawczy dzięki lekturze owej wdzięcznej pisarki. She is cool. Z innej beczki: byłam dziś na wyprzedażach. Nie wiem dlaczego u nas w kraju są one takie beznadziejne. Niby coś obniżyli, ale jakoś nie do końca. Jako że kupuję w tzw. normalnych sklepach wyłącznie podczas wyprzy (bo jeszcze nie upadłam na głowę, żeby wydawać 300 złotych na coś, co i tak potem przecenią na 59...), to od zawsze żywię płonne nadzieje, że coś fajnego w styczniu czy lutym do domu przyniosę. Jak Anna mieszkała w Madrycie czy innej Andaluzji, to sobie zawsze przywoziłam pełną walizkę nowych ubrań. Jak się weszło do jakiejś Zarazy, to nic nie kosztowało więcej niż 20 eurasów. Koszulki były zawsze po 3 euro: żyć nie umierać! A u nas! Drożyzna, i to jaka. Już pomijając te zagraniczne inditexy, to dziwi mnie polityka polskich firm. Wypatrzyłam sobie fajne półbuty na koturnie w Ryłko (no dobra, są z jasnego zamszu, ale jakoś bym to przebolała), a tu cena z 270 zmieniła się na 219. Co tu dużo gadać - kto głupi by to za tyle kupił! Pozostaje mi poczekać do lutego, a może wtedy coś sobie wyłowię. Choć dziś wynalazłam całkiem ciekawy sweter w Rezerwacie z pomponami - taki jakby a la Roisin Murphy. Ważne, że ciepły - ponoć zbliża się kolejna faza megamrozów. Kurde, ileż można. Zima to suka, tyle mam na ten temat do powiedzenia ;-p Wybaczcie, czytelnicy, że się tak przed wami obnażam, ale z tym nowym światłem rzuconym na życie czuję się zupełnie bezkarnie. I do tego w sklepach panuje kompletna marność. Nigdzie, ale to nigdzie!, nie mogę znaleźć wymarzonych Mary Jane z zielonego zamszu. Najgorsze, że wypracowałam sobie w głowie, jaki to musi być dokładnie kolor zamszu. Nie wiem, czy inni ludzie też przeżywają takie katusze. Ale spójrzmy w te nowe pokazy! Sukienki Tuleh: od razu mówię, że każdy padnie z wrażenia!
Ricardo Tisci w Givenchy momentami zupełnie jak nie on. Jakby sklasyczniał nam niegrzeczny chłopiec mody ostatnich lat. W kolekcji Pre-fall pojawiło się sporo projektów nawiązujących do tradycyjnego krawiectwa - coś jest tu jakby tailored. Może to te szerokie poły płaszczy, może pojawiające się tu i ówdzie tweedy... Kto to wie - jednak jest też sporo jego trademarków - a więc skórzane spodnie, łączone z na pozór grzecznymi bluzkami w pudrowych kolorach lub bieli. No i jest sporo czerni. Naukę można stąd wynieść taką, że szafa złożona z jednych dobrych, obcisłych spodni, czarnych ciężkich sandałów (dobra wiadomość, t-bary nie odeszły do lamusa!) i dwóch ciekawych bluzek będzie pewniakiem na jesienne miesiące. Niby żadna to nauka nowa, ale może warto o tym przypominać maniakom najnowszych wzorów i kolorów rodem z HM Magazyn, co to go czytam w wannie tropiąc coraz bardziej kuriozalne błędy w tłumaczeniu ;-D Heh - kiedyś napisali, że Sevigny zaprojektowała kolekcję na ceremonię otwarcia butiku w Nowym Jorku. Do dziś mnie to bawi!
Od kilku sezonów jestem fanką twórczości Bryana Bradley w Tuleh. Moim zdaniem ten projektant bez zadęcia bawi się klasyką, wydaje mi się, że jego ubrania muszą być dość wygodne! Jeśli wygram w totolotka, chętnie to sprawdzę - póki co pozostaje mi żyć tym wyidealizowanym pomysłem. Prefall Tuleh jest kolorowy i kwiecisty. I to nawet nie są te kwiaty spod znaku firankowego Paula Smitha - są to po prostu kwiaty na szyfonowych sukienka. Do tego? Ćwieki? Nie. Po prostu kardigan z krótkim rękawem. Być może jest to na maksa suckerskie, ale mi przynajmniej pokazuje, że można wypiąć tyłek na tzw. trendy i po prostu ubrać się kobieco. I te fenomenalne połączenia wzorów (coś jak Ula Brzydula): kwiaty i wojskowa maskownica. Well. No i bardzo wyrazista płaszcze, które od razu chce się mieć. Chętnie bym zacytowała całe to Tuleh, ale nie ma tu co zaśmiecać nadmierną ilością obrazków. To i tak pewnie wielu zachwyci:
Panowie Proenza Schouler to już w ogóle dali po garach! W dobie rocka i skór zaprezentowali skromny skład brytyjskich inspiracji wiejsko-szkolnych. Kolekcja mocno inspirowana stylem vintage w dobrym znaczeniu tego słowa - już to gdzieś widzieliśmy... moim zdaniem Peter Jensen mógłby być dumny, gdyby był autorem przynajmniej połowy tych projektów ;-P No ale cóż - mamy tu klasyczną czarnoniebieską kratkę, niby dziecięce płaszczyki, skarpetki wystające z botków - a z drugiej strony, inspirowane latami 70tymi krótkie sukienki z melanżu oraz wielkie futra. Projektanci przyznają się do pewnego konserwatyzmu, który wkradł się do ich raczej niepokornego stylu. Twierdzą, że w skromnym garniturku jest o wiele więcej luzu niż w ćwiekowanej mini. And they're damn right. Jest coś takiego w modzie vintage, co pozwala na zachowanie spokoju w nerwowych sytuacjach. A i prawda jest taka, że trudniej znaleźć dobrze skrojone spodnie niż najmodniejsze i szybko wyglądające karykaturalnie jeansy...
No i na ostatek weźmiemy tego oto Nicolasa G. - zobaczmy, co też wytworzył tym razem! No cóż - ten człowiek za każdym razem zaskakuje swoją maestrią. Balansuje między konstrukcją a mocnym kolorem. Oczywiście są tu jak zwykle te oszałamiające hi-techowe tkaniny, jego zwykłe ukłony w stronę sportu (rękawice?), sportowe kurtki, a także tradycyjna linia Balenciagi (czy mi się zdaje czy nawet modelki wyglądają grubo w tych jajkach?). I całkiem ciekawa zagrywka z rajtkami - mają sekcje błyszczące i matowe! Ain't that cool? Mam nadzieję, że jakaś sieciówka to szybko podrobi! Oj teraz to w każdym sklepie będzie coś w palemki!
Ricardo Tisci w Givenchy momentami zupełnie jak nie on. Jakby sklasyczniał nam niegrzeczny chłopiec mody ostatnich lat. W kolekcji Pre-fall pojawiło się sporo projektów nawiązujących do tradycyjnego krawiectwa - coś jest tu jakby tailored. Może to te szerokie poły płaszczy, może pojawiające się tu i ówdzie tweedy... Kto to wie - jednak jest też sporo jego trademarków - a więc skórzane spodnie, łączone z na pozór grzecznymi bluzkami w pudrowych kolorach lub bieli. No i jest sporo czerni. Naukę można stąd wynieść taką, że szafa złożona z jednych dobrych, obcisłych spodni, czarnych ciężkich sandałów (dobra wiadomość, t-bary nie odeszły do lamusa!) i dwóch ciekawych bluzek będzie pewniakiem na jesienne miesiące. Niby żadna to nauka nowa, ale może warto o tym przypominać maniakom najnowszych wzorów i kolorów rodem z HM Magazyn, co to go czytam w wannie tropiąc coraz bardziej kuriozalne błędy w tłumaczeniu ;-D Heh - kiedyś napisali, że Sevigny zaprojektowała kolekcję na ceremonię otwarcia butiku w Nowym Jorku. Do dziś mnie to bawi!
Od kilku sezonów jestem fanką twórczości Bryana Bradley w Tuleh. Moim zdaniem ten projektant bez zadęcia bawi się klasyką, wydaje mi się, że jego ubrania muszą być dość wygodne! Jeśli wygram w totolotka, chętnie to sprawdzę - póki co pozostaje mi żyć tym wyidealizowanym pomysłem. Prefall Tuleh jest kolorowy i kwiecisty. I to nawet nie są te kwiaty spod znaku firankowego Paula Smitha - są to po prostu kwiaty na szyfonowych sukienka. Do tego? Ćwieki? Nie. Po prostu kardigan z krótkim rękawem. Być może jest to na maksa suckerskie, ale mi przynajmniej pokazuje, że można wypiąć tyłek na tzw. trendy i po prostu ubrać się kobieco. I te fenomenalne połączenia wzorów (coś jak Ula Brzydula): kwiaty i wojskowa maskownica. Well. No i bardzo wyrazista płaszcze, które od razu chce się mieć. Chętnie bym zacytowała całe to Tuleh, ale nie ma tu co zaśmiecać nadmierną ilością obrazków. To i tak pewnie wielu zachwyci:
Panowie Proenza Schouler to już w ogóle dali po garach! W dobie rocka i skór zaprezentowali skromny skład brytyjskich inspiracji wiejsko-szkolnych. Kolekcja mocno inspirowana stylem vintage w dobrym znaczeniu tego słowa - już to gdzieś widzieliśmy... moim zdaniem Peter Jensen mógłby być dumny, gdyby był autorem przynajmniej połowy tych projektów ;-P No ale cóż - mamy tu klasyczną czarnoniebieską kratkę, niby dziecięce płaszczyki, skarpetki wystające z botków - a z drugiej strony, inspirowane latami 70tymi krótkie sukienki z melanżu oraz wielkie futra. Projektanci przyznają się do pewnego konserwatyzmu, który wkradł się do ich raczej niepokornego stylu. Twierdzą, że w skromnym garniturku jest o wiele więcej luzu niż w ćwiekowanej mini. And they're damn right. Jest coś takiego w modzie vintage, co pozwala na zachowanie spokoju w nerwowych sytuacjach. A i prawda jest taka, że trudniej znaleźć dobrze skrojone spodnie niż najmodniejsze i szybko wyglądające karykaturalnie jeansy...
No i na ostatek weźmiemy tego oto Nicolasa G. - zobaczmy, co też wytworzył tym razem! No cóż - ten człowiek za każdym razem zaskakuje swoją maestrią. Balansuje między konstrukcją a mocnym kolorem. Oczywiście są tu jak zwykle te oszałamiające hi-techowe tkaniny, jego zwykłe ukłony w stronę sportu (rękawice?), sportowe kurtki, a także tradycyjna linia Balenciagi (czy mi się zdaje czy nawet modelki wyglądają grubo w tych jajkach?). I całkiem ciekawa zagrywka z rajtkami - mają sekcje błyszczące i matowe! Ain't that cool? Mam nadzieję, że jakaś sieciówka to szybko podrobi! Oj teraz to w każdym sklepie będzie coś w palemki!
3 komentarze:
Mnie sie noblowskie czytania zatrzymały na lauretce sprzed dwóch lat. Za to czerwone rajtki jednak zakupiłam ;).
Amiable brief and this fill someone in on helped me alot in my college assignement. Thank you as your information.
Witam. Ja Ciebie tez oczywiście kojarzę. Pozdrawiam.
A blog to świeża sprawa i jeszcze się w tym nie odnajduję...
Prześlij komentarz