No a teraz pozbieramy to, co jeszcze z tego Paryża mamy do omówienia. I (tu werble!) kończymy na blogu przegląd kolekcji jesienno-zimowych na sezon 2010/11. Zaczynajmy, bo sporo tego. No więc Vivienne Westwood. Tę historię właściwie już znamy - nadruki, przemieszane desenie, dekonstrukcyjne kroje, pozorny chaos. To kwintesencja stylu Westwood. Można lubić i można nienawidzić. Ale gdy się dobrze przypatrzeć, to sukienki są wprost olśniewające. Nie każdy musi nosić je z pasiastymi skarpetkami i teatralnym makijażem. Sekretem Westwood jest to, że taka "spartaczona" sukienka równie dobrze będzie wyglądać z eleganckimi szpilkami i kopertówką. Tymi magicznymi cięciami zapisze się Vivienne Westwood w historii mody.
U Wunderkinda mamy jeszcze jedną odsłonę podróżniczek/wojowniczek. W tej wersji ów trend wydał mi się wyjątkowo miły - być może Wolfgang Joop postawił kropkę tam, gdzie powinno się ją postawić i uniknął efektu przesytu. Są tu i spodnie haremki, i sławetne kożuszki, i dużo odzwierzęcych/etnicznych deseni, jednak przede wszystkim jest dość spokojnie. I te urocze frędzelki - strasznie fajne, pozytywna kolekcja.
Świetny wariant stylu miejskiego w kolekcji Véronique Leroy. Po pierwsze - bez ostentacji. Fasony dość proste, a często nawet ascetyczne, w cudnej ciepłej kolorystyce (cała gama zgaszonych pomarańczy, brzoskwiń, szarości, beżu). Doskonale pomyślane koronkowe sukienki, zdobione... sztucznym futrem. Czyli tak też można! No i te spadające rękawy. Oj bardzo bardzo ładne!
A teraz dla odmiany dwie fajne kolekcje w stylu lat 50-60. Najpierw Giles. Tak przekornej aplikacji trendu bieliźnianego jeszcze nie widziałam. Niby wszystko grzeczne i zaczesane w zgrabny kok, a tymczasem taliowane sukienki w neutralnych beżach okazują się powycinane na plecach. Ba! Są tu gorsetowe góry i całkiem niesforne wycięcia. Królują fasony w stylu Jackie i kolor... żółty! Owa zdradliwa barwa nie wychodzi z mody (tu mamy akurat odcień nasycony, kanarkowy). Największą ekstrawagancją kolekcji są niebotyczne kapelusze w formie eliptycznych pałąków - czy przejmą to gwiazdy muzyki i estrady? Kto wie...
Podobna historia w kolekcji Rochas. Mamy tu wspaniałe koki rodem z lat 60tych i troszkę modowej psychodelii. Nie chodzi bynajmniej o barwy fluo czy inne kwasowe klimaty - po prostu jest w tym coś campowego. Te ubrania w stylu Kackie, ta grzeczna moda prawie jak z komiksu. Ale: te świetne barwy, ta prostota - dla mnie jest tu coś mocno wysublimowanego. A przede wszystkim podoba mi się kobieta, która maszeruje w tym pokazie: takie kobiety to ja rozumiem! Jest to kobieta nietrendowata, a zaprezentowana tu wersja retro stroni od przeładowania. O proszę - można i tak!
A co am u Stelli? Po zachwycającej kolekcji Prefall paryski pokaz wydaje się wyjątkowo minimalistyczny. Dominują proste fasony w męskim stylu (ach te wyłogi marynarek...): prosty, typowy dla tej projektantki styl miejski. Kostium w stylu Stelli to idealna odpowiedź na dni pt. "Nie mam co na siebie włożyć". Gdy chcemy zaszaleć, Stella podsuwa nam nawet cekiny (i to w rozmiarze XL), przysłonięte jedwabnym szyfonem - proste rozwiązanie, ale zdaje się, że bardzo nowatorskie. I te przepiękne hafty z szyfonową zasłonką. Oj, Stella ostatnio jest u mnie na topie.
Kolejna kolekcja Phoebe Philo dla Celine to kolejny sukces. Ulubienica mediów modowych pokazała to, co stało się jej znakiem rozpoznawczym, prosty nowoczesny styl miejski. Mimo że kolekcja jest utrzymana prawie wyłącznie w czerni i bieli nie stwarza wrażenia ciężkiej. Ogromny efekt robią dwurzędowe zapięcia z asymetrycznymi wykończeniami - zwłaszcza spódnica (midi!) w tym wydaniu wydała mi się doskonała. Mamy tu i skóry, i koronki i wełnianą buklę, ale asceza krojów sprawia, że kolekcja ma w sobie ogromną spójność. I te naszywane skórzane kieszenie - oj, to będzie chyba hit tej jesieni. Na wiosnę uskutecznia go już Alexa Chung (akurat nie mam do niej większych ciągot, po prostu jakaś taka z niej chłopczyca ;-P), pokazując się w szanelce z doszytymi militarnymi kieszeniami - genialne w swej prostocie. Ale Celine - już widzę na sieciówkowych półkach podrobiny ten płaszcz z wełny i skóry. Nie wiem, co Phoebe Philo robi, że tak mnie czaruje tymi prostymi pomysłami. A może po prostu obecnie najbardziej imponujące są pomysły nieskomplikowane...
No i do tej trójcy brytyjskiej dołączyć musi Hannah MacGibbon, czyli Chloe. Och, ile tu beżu. Ta kolekcja stała się już ikoniczna, jeśli chodzi o użycie tego koloru. Beż i szarości. Elegancja, prostota, nowa klasyka. Po obejrzeniu tego pokazu zakup szedów wydaje się koniecznością, do tego bluzeczka z fontaziem i malutki pasek. I już jesteśmy Chloe. No i te piękne melanżowe dzianiny - oj, poezja! Takie pokazy są naprawdę przyjemne w odbiorze, ale upatruję już końca tej beżowej drogi. Ciekawe, co będzie na wiosnę.
ha, przeliczyłam się - będzie jeszcze jeden paryski post!
3 komentarze:
kocham Stellę. jej kolory, kroje, materialy- marzenie. prosto, ale z klimatem, chcialabym miec wszystko z tej kolekcji! i dzieki za pokazanie kolekcji Giles, jakąs ją ominelam, a przypadla mi do gustu :)
werka z eliwer
Hop Hop! jest tu ktoś? wszystko w porządku???
Tęsknimy :(
Wróć!!!
Prześlij komentarz