Właśnie przerzuciłam 632. stronę "Tych pań", zatem lekturę Żuławskiego zakończyłam jeszcze w czerwcu! A teraz mamy już lipiec. Jednak wobec geniuszu tej księgi mniemam, że wakacyjna przygoda z tym autorem jeszcze się przydarzy. Polecam, polecam, polecam! Zdradzę tylko rozczulającą scenę, w której mgławicowy król Polski, Stanisław Leszczyński, zajął się od kominka, a w konsekwencji zmarł. Po prostu - chciał sobie bez asysty służby podumać w cieple. Zająć się od kominka... czyż to nie jest ciekawy rodzaj śmierci? Ponoć któraś z sióstr Yeatsa też. A może to była siostra Wilde'a? Czy Wilde miał siostry? Miał. No cóż - te "zbutwiałe gałgany" (przyblakłe historyjki?) nie mieszą się już moim tobołku. Choć zmieściła się jeszcze ta piękna metafora z powieści Tulli. Nie wiem, jak wam, ale mnie się marzy jakaś fabularyzowana książka o modowych ekscentrykach. Od Diogenesa po Diane Pernet... no wiecie, bez zbędnych badawczych ambicji, byle było można poprzewracać kartki. Dla mnie ta perwersyjna przyjemność nigdy nie ustąpi miejsca panoszącym się czytnikom e-booków. A właśnie. Ostatnio robiłam jakieś porządki i wyskoczyły na mnie z półek sterty archiwalnych numerów Vogue'a. Głównie hiszpańskiego, bo przez kilka lat miałam do niego stały dostęp. Przyznam tu, że wcale nie brak mi polskiego wydania, w ogóle nie brak mi Vogue'a na co dzień. Za dużo w nim reklam, tekstów sponsorowanych i innych rzeczy w ogóle niewartych uwagi. Inna sprawa to dodatki do Vogue'a.
Szczególnie sobie cenię wydawany dwa razy w roku dodatek Vogue Collections, który w swoim hiszpańskim wcieleniu sprzed kryzysu (ten chyba wpłynął na objętość gazet) jest 600-stronicową bryłą, w której reklamy zajmują miejsce marginalne, a na zasłużony pierwszy plan wybija się moda. Ten dodatek zazwyczaj pojawia się w marcu/kwietniu, a po nim następuje równie ciekawy Vogue Complementos, prezentujący akcesoria. Jest to przede wszystkim kopalnia inspiracji na różne własne projekty (np. biżuterii). Moim zdaniem te dwa dodatki są prawdziwą racją istnienia Vogue'a w ogóle ;> i strasznie się wkurzam, jak mi ich nie ma kto dostarczyć. No i przede wszystkim - gdy znajdzie się taka zapomniana kobyła z kolekcjami gdzieś na półkach podczas sprzątania: nieważne, ile ona ma lat, bo zawsze jest to co najmniej kilkadziesiąt minut odkrywania rzeczy, które są świetne i niedocenione, a jednak przyprószone kurzem, który w domu zbieracza książek jest przecież na porządku (sic!) dziennym. Oto mały wgląd w zawartość moich znaleźnych Vogue'ów:
A teraz jeszcze skubnijmy coś z najnowszych paryskich pokazów Resort. Nie musieliśmy długo czekać na debiut autorskiej kolekcji Sary Burton jako projektantki McQueen. Brzmi to nadal dziwnie, ale fakty są dotkliwie realne i miast miałko deliberować nad zgonem geniusza krytycy przychylnym okiem popatrzyli na pierwociny (choć to nie takie znowu pierwociny biorąc pod uwagę staż Burton jako projektantki) następczyni wielkiego McQueena. Kolekcja Resort może jest słabym probierzem, bo wielu projektantów nadal traktuje je po macoszemu, ale Burton podeszła do zadania z wielką rewerencją. Mamy tu charakterystyczne dla McQueena łączenie elementów mody historycznej z ultranowoczesną, baskinki sąsiadują z watowanymi ramionami, proste, eleganckie spodnie z żakardami, słynne kokony z orientalnymi haftami, obszerne suknie z diorowskimi niemal garsonkami. Jest tu duch McQueena i jak pisze Tim Blanks - jest ta rozpoznawalna już damska ręka nowej krawcowej. A przede wszystkim - jest świetnie. Jest doskonała, równa kolekcja z pomysłem, a fałszywych gestów nie widać. Cieszcie oko, ja jestem pod wrażeniem!
A Madame Prada? Patrzę na letnią kolekcję Miu Miu, a jakbym widziała Moschino czy D&G! Wkradł się tu ten sam eklektyzm kiczowatych deseni, ta sama przesada i przesłodzenie. Hitowe lolitki z kolekcji kotkowo-jaskółczej wracają tu pod postacią jabłuszek, groszków, pasków i dziecięco naiwnych serduszek. To wszystko w bieliźnianych jedwabnych satynach i szyfonach. I soczystych kolorach. Szukałyście w lumpeksach ptasich sukienek? Uwaga, odwrót! Teraz po nocach będą wam się śnić wszystkie jabłuszka i serca, którymi pogardziłyście w swym ornitologicznym pędzie! ;D Już śnię o jabłuszkach... (to mówię na fali kolejny raz wystawianej w CSW Żebrowskiej i jej Narodzin Barbie...)
W kolekcji Prada powtarza się to deseniowe rozpasanie, choć już bez tej jednoznacznej kiczowatości. Zwiewne wzorzyste suknie w stylu lat 40tych nosimy z obowiązkowymi skarpetkami do sandałów... oraz z etolą z lisa! Czarne kostiumy i sukienki przewiązujemy szerokimi pasami z dwukolorowej gumy (i kto mówił, że szerokie pasy są już niemodne?? Czyżby Jacyków na Warsaw Fashion Street w niedzielę? ;D) Prada zaufała też dżinsowi, z którego uszyła całkiem klasyczne suknie. A najpiękniejsze są w tym wszystkim te enigmatyczne portrety, które służą prezentacji kolekcji. Charming! Tylko tyle mogę z siebie wydusić!
5 komentarzy:
Pytanie retoryczne: mogę Cię porwać i zmusić do prowadzenia Wintydża ? :)
Cudowny płaszczyk McQueena i ta biała koszula z przedłużeniem z tyłu, cudo!!
moze i ten McQueen dobrze wygląda ale jakiś strasznie wtorny w stosunku do poprzedniej kolekcji, jest wrecz jak dalsza jej czesc, nie uwazasz? natomiast Prada wyglada tak cudownie inaczej, a już ta jasna sukienka z białym lisem to bomba i nie trąba ;)
O - niech ktoś mnie porwie :> Cóż za wspaniała idea...
Zgadzam się co do McQueena - bardzo wyraźna jest ta linia kontynuacji, ale nie spodziewałam się niczego innego: wiadomo, że sam McQueen lubił zaskakiwać, szokować każdą nową kolekcją, jednak to jest po pierwsze Resort, czyli coś w sumie podrzędnego, a po drugie: to dopiero jest ten pierwszy raz i czekam na weryfikację we wrześniu/październiku podczas pokazów wiosennych. Myślę, że ona będzie ciągnęła bardziej w stronę casualu, a może kto wie: okaże się sama w sobie niezwykłą i genialną projektantką... Ja w nią wierzę - zobaczymy, co będzie dalej.
Droga Kaka,
mi też brakuje wintydza. Moje życia stało się nudne i szare od momentu zawieszenia go. Jeśli chcesz mieć zaliczony dobry uczynek w postaci uratowania jednej małej duszyczyki wróć proszę do wintydza.
Prześlij komentarz