Sypnęło nowymi kolekcjami z przedjesienną modą, a my mamy niezły przedsmak tego, co będzie działo się za miesiąc, gdy rozpocznie się nowojorski tydzień mody. Ja sama zaś żałuję, że wcześniej nie wpadłam na pomysł wyjazdu ma całkiem bliskie modowe wydarzenie, a więc Fashion Week w Berlinie. Od dawna szukam pretekstu, żeby odwiedzić to cudowne miasto, ale niestety jest już za późno na zgłoszenia: rejestracja na pokazy wrześniowe już w toku, więc może warto obstawiać przyszły sezon! Ciekawa jestem, jak wygląda ta impreza w wydaniu niemieckim, szczególnie organizacyjnie. Tymczasem spójrzmy, co nowego z Ameryki.
Zacznę od pokazu Oscara de la Renty, który co prawda miał miejsce na początku grudnia, ale doskonale komponuje się z trendami z poprzedniego wpisu, szczególnie kolorystycznie. Pomysły de la Renty nigdy nie odchodzą daleko od klasycznej elegancji: w kolekcji jak zwykle dominują szykowne suknie, tym razem najchętniej zdobione koronką, kwiatowymi haftami lub piórami marabuta. Projektant stawia przede wszystkim na czerń, odcienie pudrowe, ale także na bardzo wyrazistą makową czerwień, mocny róż i turkus. W części dziennej kolekcji królują garsonki, jedwabne szyfonowe sukienki, a także całkiem niezobowiązujące - jak na tego projektanta - komplety ze spodniami w kolorach, które już z całą pewnością będą przebojami jesieni: miodowych brązach, szmaragdzie, szarościach i czerwieni. Ta luźniejsza wersja jest w tej kolekcji znacznie ciekawsza, a niektóre zestawienia są wprost bajeczne, np. to ze skórzaną drapowaną spódnicą czy skórzanymi czarnymi spodniami: czasem i de la Renta pokaże pazurki.
A skoro już mowa o pazurkach, to w przypadku nowej kolekcji Lanvin jest ich całkiem sporo. Nie chodzi mi o samą modę, bo ta nie odbiega znacznie od tego, do czego Elbaz nas już przyzwyczaił. Natomiast prezentacja kolekcji to zestaw zdjęć, na których modelki paradują po paryskim atelier Lanvin z prawdziwie dzikimi kocurami (takimi jak na przykład tygrys czy lew!), wilkami i białymi niedźwiedziami. Nie jestem zwolenniczką tzw. "ekologii" (która w swej medialnej wersji ma niewiele wspólnego z dbaniem o środowisko naturalne), ale tygrys na smyczy to dla mnie jakaś ściema. Przypuszczam jednak, że na wielu osobach robi to duże wrażenie. Po dość kiczowatej kolekcji, którą co rusz spotkać można na sale'owych wieszakach, Lanvin moim zdaniem musi troszkę nadrabiać miną. Co do ubrań: zapowiada się jesień w sukienkach maxi i grzecznych kompletach rodem z filmów z Audrey Hepburn. Do wszystkiego koniecznie odrobina zwierzęcych motywów.
W kolekcji Celine Phoebe Philo przemyciła wreszcie trochę nowości: z ewidentnej fascynacji modą brytyjską powstały płaszcze i żakiety w drobną lub większą kratkę, kraciaste spodnie i długie mekintosze (ten z metalizowanej tkaniny jest zabójczy). Oczywiście Philo kroi wszystko w swój charakterystyczny, oszczędny sposób: tu i ówdzie przewija się typowy dla niej trapez. Ważną rolę w tej kolekcji odgrywa również patchwork: z tweedów czy jeansu oraz typowe dla tej projektantki skórzane panele. Patchwork to moim zdaniem dość ryzykowny motyw, kojarzy mi się z bazarową modą lat 90tych, ogólnie z tandetą (być może nawet w stylu najnowszego idola internetu, FashionMana z WarsawFashion ;DDD) - być może kolekcja Celine przywróci tej technice jakieś pozytywne konotacje. Do wszytkiego obowiązkowo eleganckie spodnie o wąskich nogawkach, szyte z błyszczącej satyny i zaprasowane w kant. Na koniec modne cętki i skóra. To bardzo ciekawa kolekcja, ale przecież można się tego spodziewać po tegorocznej laureatce nagrody Designer of the Year.
Kolekcja Prefall przywróciła mi wiarę w modowy geniusz Alexandra Wanga. W swojej wiosennej odsłonie projektant trochę odfrunął (delikatnie mówiąc..), a jego dziwna wersja bieli raczej mnie nie przekonała. Tym razem wraca stary dobry Wang: skórzane kurtki, sprany jeans, przeźroczyste bluzki i dużo bardzo "niezależnej" czerni. Na dokładkę spora dawka kobiecości: na ubraniach pojawiają sie krojone z koła falbany (świetny pomsył Wanga pewnie za chwilę podchwycą wszystkie sieciówki), kobiece asymentryczne sukienki na ramiączku typu spaghetti. Mała dokładka rudego brązu i całkiem klasyczny smoking: i oto wspaniały, przekorny Wang.
Bez większych niespodzianek w kolekcji Valentino. Projektanci nauczyli już nas kojarzyć swoją modę z morzami falbanek, cielistymi kolorami, koronką, a także piękną czerwienią Valentino. Jak zwykle nieskazitelna elegancja, a z współczesności dwie drapieżne skórzane sukienki.
Równie mało zaskakująca jest kolekcja Stelli McCartney. W dodatku projektanta zagubiła gdzieś kobiecą talię i prawie wszystkie (z wyjątkiem dwóch sukienek) swoje pomysły oparła na sylwetce oversize. Mcartney stawia głównie na beże i ciemne granaty, ale w kolekcji znalazło się również trochę koloru: workowate swetry w graficzne wzory w szmaragdowej zieleni i kilka czerwonych akcentów w postaci prostych monochromatycznych zestwów. Jednak te wielkie workowate płaszcze odrobinę mnie przerażają: poniżej 175 wygląda się w nich odrobinę groteskowo...
Natomiast panowie Proenza Schouler postawili na naprawdę mocne desenie: clue całej kolekcji stanowią upstrzone drobnymi wzorami swetry i sukienki: charakterystyczne dla tej marki żebrowane paski w dość nieoczywistych kolorach sąsiadują z inspiracjami retro z lat 70tych i delikatnymi etnicznymi cytatami. Fasony oscylują od męskich długich marynarek po proste kobiece sukienki i dzianinowe lejące maxi z pasów tkaniny z widocznymi szwami. Jeśli kolor to mocny: żółty lub wściekły róż. Czy ja już mówiłam, że uwielbiam tych projektantów?
Zacznę od pokazu Oscara de la Renty, który co prawda miał miejsce na początku grudnia, ale doskonale komponuje się z trendami z poprzedniego wpisu, szczególnie kolorystycznie. Pomysły de la Renty nigdy nie odchodzą daleko od klasycznej elegancji: w kolekcji jak zwykle dominują szykowne suknie, tym razem najchętniej zdobione koronką, kwiatowymi haftami lub piórami marabuta. Projektant stawia przede wszystkim na czerń, odcienie pudrowe, ale także na bardzo wyrazistą makową czerwień, mocny róż i turkus. W części dziennej kolekcji królują garsonki, jedwabne szyfonowe sukienki, a także całkiem niezobowiązujące - jak na tego projektanta - komplety ze spodniami w kolorach, które już z całą pewnością będą przebojami jesieni: miodowych brązach, szmaragdzie, szarościach i czerwieni. Ta luźniejsza wersja jest w tej kolekcji znacznie ciekawsza, a niektóre zestawienia są wprost bajeczne, np. to ze skórzaną drapowaną spódnicą czy skórzanymi czarnymi spodniami: czasem i de la Renta pokaże pazurki.
A skoro już mowa o pazurkach, to w przypadku nowej kolekcji Lanvin jest ich całkiem sporo. Nie chodzi mi o samą modę, bo ta nie odbiega znacznie od tego, do czego Elbaz nas już przyzwyczaił. Natomiast prezentacja kolekcji to zestaw zdjęć, na których modelki paradują po paryskim atelier Lanvin z prawdziwie dzikimi kocurami (takimi jak na przykład tygrys czy lew!), wilkami i białymi niedźwiedziami. Nie jestem zwolenniczką tzw. "ekologii" (która w swej medialnej wersji ma niewiele wspólnego z dbaniem o środowisko naturalne), ale tygrys na smyczy to dla mnie jakaś ściema. Przypuszczam jednak, że na wielu osobach robi to duże wrażenie. Po dość kiczowatej kolekcji, którą co rusz spotkać można na sale'owych wieszakach, Lanvin moim zdaniem musi troszkę nadrabiać miną. Co do ubrań: zapowiada się jesień w sukienkach maxi i grzecznych kompletach rodem z filmów z Audrey Hepburn. Do wszystkiego koniecznie odrobina zwierzęcych motywów.
W kolekcji Celine Phoebe Philo przemyciła wreszcie trochę nowości: z ewidentnej fascynacji modą brytyjską powstały płaszcze i żakiety w drobną lub większą kratkę, kraciaste spodnie i długie mekintosze (ten z metalizowanej tkaniny jest zabójczy). Oczywiście Philo kroi wszystko w swój charakterystyczny, oszczędny sposób: tu i ówdzie przewija się typowy dla niej trapez. Ważną rolę w tej kolekcji odgrywa również patchwork: z tweedów czy jeansu oraz typowe dla tej projektantki skórzane panele. Patchwork to moim zdaniem dość ryzykowny motyw, kojarzy mi się z bazarową modą lat 90tych, ogólnie z tandetą (być może nawet w stylu najnowszego idola internetu, FashionMana z WarsawFashion ;DDD) - być może kolekcja Celine przywróci tej technice jakieś pozytywne konotacje. Do wszytkiego obowiązkowo eleganckie spodnie o wąskich nogawkach, szyte z błyszczącej satyny i zaprasowane w kant. Na koniec modne cętki i skóra. To bardzo ciekawa kolekcja, ale przecież można się tego spodziewać po tegorocznej laureatce nagrody Designer of the Year.
Kolekcja Prefall przywróciła mi wiarę w modowy geniusz Alexandra Wanga. W swojej wiosennej odsłonie projektant trochę odfrunął (delikatnie mówiąc..), a jego dziwna wersja bieli raczej mnie nie przekonała. Tym razem wraca stary dobry Wang: skórzane kurtki, sprany jeans, przeźroczyste bluzki i dużo bardzo "niezależnej" czerni. Na dokładkę spora dawka kobiecości: na ubraniach pojawiają sie krojone z koła falbany (świetny pomsył Wanga pewnie za chwilę podchwycą wszystkie sieciówki), kobiece asymentryczne sukienki na ramiączku typu spaghetti. Mała dokładka rudego brązu i całkiem klasyczny smoking: i oto wspaniały, przekorny Wang.
Bez większych niespodzianek w kolekcji Valentino. Projektanci nauczyli już nas kojarzyć swoją modę z morzami falbanek, cielistymi kolorami, koronką, a także piękną czerwienią Valentino. Jak zwykle nieskazitelna elegancja, a z współczesności dwie drapieżne skórzane sukienki.
Równie mało zaskakująca jest kolekcja Stelli McCartney. W dodatku projektanta zagubiła gdzieś kobiecą talię i prawie wszystkie (z wyjątkiem dwóch sukienek) swoje pomysły oparła na sylwetce oversize. Mcartney stawia głównie na beże i ciemne granaty, ale w kolekcji znalazło się również trochę koloru: workowate swetry w graficzne wzory w szmaragdowej zieleni i kilka czerwonych akcentów w postaci prostych monochromatycznych zestwów. Jednak te wielkie workowate płaszcze odrobinę mnie przerażają: poniżej 175 wygląda się w nich odrobinę groteskowo...
Natomiast panowie Proenza Schouler postawili na naprawdę mocne desenie: clue całej kolekcji stanowią upstrzone drobnymi wzorami swetry i sukienki: charakterystyczne dla tej marki żebrowane paski w dość nieoczywistych kolorach sąsiadują z inspiracjami retro z lat 70tych i delikatnymi etnicznymi cytatami. Fasony oscylują od męskich długich marynarek po proste kobiece sukienki i dzianinowe lejące maxi z pasów tkaniny z widocznymi szwami. Jeśli kolor to mocny: żółty lub wściekły róż. Czy ja już mówiłam, że uwielbiam tych projektantów?
5 komentarzy:
kolekcja scgouldera trafia do mnie najbardziej. podobają mi się długie marynarki :)
bardzo fajny wpis ; )
najbardziej podoba mi sie kolekcja Oscara de la Renta
Proenza Schouler tylko i wyłącznie ! :)
Naprawdę interesujący blog! Będę bacznie obserwować, bo jest co. A kolekcja Prefall Alexandra Wanga jest moim zdaniem świetna. Uwielbiam go.
Zapraszam na http://wardrobeblossom.blogspot.com/
Do mnie gada Wang, ale to nic nowego ;) zdaje mi się, że jego ciuchy nie tylko do mnie wołają 'musisz mnie mieć! '
Pozdrawiam serdecznie,
C.
Prześlij komentarz