Uwaga, uwaga - proszę wszystkich o zajęcie miejsc i zapięcie pasów - wyobraźcie sobie, że jeszcze żyję! Moja nieobecność w blogu (ba! moja nieobecność we własnym mieszkaniu!) przedłużyła się niemiłosiernie, a wyjeżdżałam tylko na dwa tygodnie! No cóż - wszystko zaczęło się od stłuczenia przeze mnie (w dość idiotycznych okolicznościach, które są na tyle kompromitujące, żeby ich nie przytaczać) niezniszczalnego i zapowiadającego się na rodzinną pamiątkę kryształowego pilnika do paznokci z wypisanym na rękojeści stylizowanym napisem "PRAHA". Sama ten wspaniały pilnik przywiozłam w prezencie z Czech, a że jestem wyznawczynią wiary w niezwykle proste, a jednocześnie piekielnie skuteczne, rozwiązania problemów życia codziennego (taki musiał być ten pilnik, otoczyłam go Hrabalowską mitologią...), przywiązywałam do niego szczególną wagę, za każdym użyciem podziwiając, jak jest skuteczny, i jak niezniszczalny. "Może będzie służył jeszcze wnukom lub prawnukom!", takie myśli snułam przy piłowaniu paznokci tym magicznym przyrządem. Małe rączki sprawnie przesuwające pilnikiem po obrębie tej odrastającej wciąż na nowo płytki, zaświadczającej o bestialskiej przeszłości... Któż nie snuje najbardziej idiotycznych wizji podczas owych pozornie bezmyślnych czynności, które wypełniają nasz potoczny byt! Proust rozmyślał nad magdalenkami maczanymi w herbacie lipowej, ja mam swoje piłujące fantasmagorie. No i stłukł się on, ten pilnik. I potem było już tylko gorzej. Smoleńska katastrofa, defilady trumien w czasie największej oglądalności, w nieskończoność odgrywany Marsz żałobny Chopina (jakże trafny wydał mi się potem seans Dnia Świra w którymś z kanałów telewizyjnych), najabsurdalniejsze teorie spiskowe dotyczące obcych wywiadów i macek tego lub owego imperium (zła, rzecz jasna). No cóż - to wszystko było tylko podzwonnym innych wydarzeń, które w skali lokalnej miały o nieba większe znaczenie. Najpierw ja, zaraz po mszy w rocznicę zeszłorocznego pogrzebu, niemal odcięłam sobie środkowy palec. Teraz mam stracha przed ostrzeniem noży... Uszkodzenie strategicznego palca (naświetlanego potem nonstop leczniczą lampą bioptron, zwaną również światełkiem życia...) oczywiście wyłączyło mnie na jakiś czas z grona użytkowników klawiatur (piszę dziesięcioma palcami i inaczej nie umiem). Jednak ta straszliwa "palcówka" to była tylko uwertura. Otóż w czwartkowy wieczór tuż przed nieszczęśliwym, sobotnim lądowaniem samolotu, moja własna mama (człowiek mimo lat 60. jeszcze wyjątkowo młodociany) wpadła do domu z płaczem (co ja mówię, to była histeria!), twierdząc, że oto złamała sobie nogę. Ludzie twardzi (tacy jak my) w takich przypadkach nie wzywają pogotowia - po prostu wylewa się na puchnącą jak balon nogę litry altacetu i czeka aż... być może przejdzie... Nie przeszło. Po druzgocących kontaktach z państwową służbą zdrowia (tu mam więcej przemyśleń, ale nie jest to temat tego bloga) udało się poszkodowaną prześwietlić i zapakować jej pękniętą kostkę w półgips. Po kolejnych druzgocących kontaktach z przychodnią ortopedyczną udało się ją zapakować w gips, na cztery tygodnie. Swoją drogą, jakże miałkie w tym dniu wydały mi się oglądane ad nauseam telewizyjne relacje z okresu żałoby narodowej. Ci padający sobie w ramiona Polacy, uprawiający absurdalne praktyki spod znaku legendarnego już filmu "Solidarni 2010", nagle okazali się zupełnie tacy, jak zwykle: sfrustrowani, upokarzani, po prostu walczący o swój codzienny byt z instytucjami równie kuriozalnymi jak przychodnia ortopedyczna, gdzie nawet zmiażdżony palec i połamana w kilku miejscach noga nie są wystarczającym powodem, żeby jakikolwiek lekarz nas zbadał. Powiem wam, że włosy rwałam sobie z głowy, patrząc jak ludzie czekają od trzeciej nad ranem w kolejce, po prostu po to, żeby umówić się na wizytę. Za tę przyjemność co miesiąc ZUS wyszarpuje z nich jakieś zupełnie nieludzkie pieniądze. W zamian dostają opryskliwą panią z okienka i kilometrową kolejkę. Muszę przyznać, że przez ostatnie tygodnie cholernie wkurzyła mnie rzeczywistość. Wróciłam do Warszawy. Sprawdzałam - nie stoi już żaden sznureczek do Pałacu Namiestnikowskiego, nie ma nastawianych metrów kwadratowych zniczy, nie mdleją harcerki, nikt nie wyśpiewuje Roty. W zamian turyści (niejednokrotnie w habitach) robią sobie pamiątkowe zdjęcia z wystawioną przed pałacem fotografią prezydenckiej pary. Być może nawet z niesmakiem patrzyłam na takie gesty. Niezwykle realne transmisje TVN24 zamieniły rzeczywistość w sprany nadruk, wypłowiałą gazetę. Przez cały ten czas nie było mnie w mieście, w którym na co dzień mieszkam: katastrofa et al. wydaje mi się wyjątkowo wydumana, może nawet zmyślona. No cóż - czekam tylko na głos Izabeli Jarugi-Nowackiej, zawsze kiedy coś na temat kobiet pojawia się w mediach. To był cholernie ważny głos i cholernie ważna osoba. Nie chcę tu wpisywać się w poetykę zbiorowej żałobnej hipokryzji (no cóż - obecna kampania wyborcza już dobitnie pokazała, jak Polacy zostali wrobieni w żałobę), jednak trzeba powiedzieć sobie jasno, że teraz tego głosu wszystkim kobietom, dla których zagadnienie ich bycia kobietą jest ważne, będzie cholernie brakowało. Tyle.
I jak tu teraz, po tej całej przerwie, zabrać się za bloga - trzeba się jakoś zabrać i na coś szybko wpaść. Moda była dla mnie ostatnimi czasy tematem pobocznym, raczej ochronnym strojem, kombinezonem. Zapomniałam sporo własnych ubrań. Coś we mnie drgnęło, gdy znalazłam w pobliskim lumpeksie tę oto welurową sukienkę Betsey Johnson. To się nazywa niezły łup! Pewnie relacjonowałabym na blogu nasz wspaniały rodzimy Fashion Week w Łodzi, jednak nie dojechałam z powodów wiadomych i na górze wyłożonych ;-) Teraz - proszę państwa - muszę się wreszcie ogarnąć. Zatem - niedługo wracam, i to wtedy już na pewno będzie coś na temat, czyli o modzie...
5 komentarzy:
ufff, jak dobrze że wróciłaś, poważnie się niepokoiłam! i co za ulga że jeden z najciekawszych modowych blogów jednak nie znika :)
a na widok sukienki ugięły mi się kolana... też chcę takąąąąąą!
pozdrawiam i czekam na kolejne posty (może jednak wrócisz do polskiego fashion week, jestem ciekawa twojej opinii na temat tych - niestety nielicznych - kolekcji których zdjęcia pokazały się w sieci)
uff... codziennie wchodziłam na Twoje blogi w poszukiwaniu nowych postów i powoli zaczynałam tracić nadzieję... niezmiernie cieszę się z Twojego powrotu! A co do służby zdrowia: ostatnio również leczę nogę (i jeszcze nikt nie wie z czego :)) i mam bardzo podobne przemyślenia... :/ pozdrawiam serdecznie i liczę na przyjemność lektury kolejnych wpisów w najbliższych dniach :)
Wiesz co Baba Kuku? W ogóle nie masz poszanowania dla ludzkiej tragedii. Typowy wyborca peło
Hahaha - rozczaruję cię, kozaczący anonimie z Wielkopolski :-D Akurat nie jestem wyborcą PO. A poszanowanie dla ludzkiej tragedii mam w normie.
Ech, mi tez szkoda Jarugi - Nowackiej.. zostaly nam w zyciu publicznym dziwne postaci - np. kandydujaca na RPO, ktore minute po durnej wypowiedzi porownujacej gejow do prostytutek nie maj nawet jaj, zeby przyznac, ze tak, oto sa moje poglady, lub babcia Staniszkis, ktora nagle oszalala na punkcie Jarka i IV RP
jakos sie czuje malo normalna, jesli to jest norma..
Prześlij komentarz