Deszczowy maj okazał się miesiącem małych modowych rewolucji. Najpierw marka Emanuel Ungaro ogłosiła zmianę dyrektora kreatywnego. Przez ostatnie kilka lat wewnątrz tego znakomitego skądinąd domu mody panował spory chaos - w 2004 założyciel odszedł na emeryturę, firma zmieniła właściciela, a Esteban Cortazar, projektant który miał zastąpić Emanuela Ungaro, szybko stracił pracę, po tym jak odmówił kooperacji z zaangażowaną na stanowisko dyrektora artystycznego amerykańską aktorką, Lindsay Lohan. Od dwóch sezonów sterami marki kieruje właśnie owa kuriozalna aktorka (niestety nie kojarzę jej z żadnym z widzianych przeze mnie filmów ;-DDD), a stanowisko projektantki w tym dziwnym duecie objęła zupełnie nieznana Hiszpanka Estrella Archs. Pierwsza kolekcja obu pań wywołała pewnego rodzaju skandal na paryskim tygodniu mody, gdy publiczności ukazał się pochód niezbyt gustownych kolorów i fasonów, pewien chaos artystyczny i nazbyt głośne nawiązania do lat 80tych. No cóż - kolejny raz okazało się, że moda nie musi być krzykliwa, żeby krzyczeć. W czasach, kiedy minimalizm jest tak bardzo na topie, trzeba kompletnie nie mieć wyczucia, żeby grać kartą wściekłego różu i sexy sandałków. Jesienna kolekcja Ungaro była moim zdaniem równie nieudana - być może w Nowym Jorku, u jakiegoś młodego projektanta byłoby to coś fajnego, co można by sklasyfikować jako świeży styl miejski z elementami retro, jednak jeśli taka defilada występuje jako nowa kolekcja Ungaro, to jest to po prostu jakaś pomyłka. Zgodzicie się chyba, że to wygląda trochę jak zdjęcia wizerunkowe z HMu? Kompletny brak pomysłu na ogarnięcie całości, nieumiejętność doboru deseni, tkanin, a przede wszystkim: brak zacięcia do gry kiczem.
Wystarczy porównać kolekcję Ungaro chociażby z doskonałą jesienną kolekcją Rochas, o której pisałam kilka postów temu. Albo: po prostu spojrzeć na jesienną kolekcją Giles. To właśnie zrobili zarządzający marką Ungaro i podjęli ryzykowny krok: zatrudnili wspaniałego Gilesa Deacona jako projektanta!!! Cóż mogę powiedzieć? Wielkie WOW! Pochodzący z północnej Anglii Giles Deacon (rocznik 69) to cudowne dziecko brytyjskiej mody. Studiował w St. Martins na jednym roku z Alexandrem McQueenem i Luellą Bartley, pracował u Castelbajaca, Bottega Veneta, Gucci (za czasów Toma Forda ;-)), jest znany z kooperacji z Mulberry i siecią New Look (kolekcja "Gold By Giles"; swoją drogą, ten trendowaty sklep napawa mnie przerażeniem). Dostał jakieś tryliardy nagród modowych ;-) Od 2004 kieruje własną marką "Giles", która wypracowała sobie już dość solidny wizerunek dzięki dość charakterystycznym "londyńskim" projektom, gdzie ironia, pastisz i kultura popularna mieszają się z wyrazistymi, nowoczesnymi (może nawet futurystycznymi) fasonami. Krótko mówiąc: niepokorny Giles Deacon ma odmienić wreszcie nieszczęśliwą kartę Ungaro - pierwsze efekty jego pracy zobaczymy już na jesieni: czekam z niecierpliwością!
Wreszcie mamy też pewne wieści z Londynu: Alexandra McQueena na stanowisku projektanta zastąpi jego wieloletnia współpracownica, Sarah Burton. Od jakiegoś czasu krążyły plotki, że następcą McQueena będzie młody (rocznik 81) i szalony Gareth Pugh - plotka jednak rozeszła się po kościach, i może to dobrze, bo trochę przeraziła mnie wizja strojów szytych pod dyktando odpustowego futuryzmu spod znaku Lady Gagi. Nie to, że nie wierzę w Garetha, ale jednak może trochę musi się ustatkować z tymi swoimi szaleństwami, a bardziej postawić na wypracowanie jakiejś konkretnej estetyki, która nie będzie tylko grała kartą: "Patrzcie, jakie to szokujące, jakie niesamowite!". Osobiście nie trawię tej całej popowej fanfaronady, tych gwiazd szóstej kategorii, kopiujących gwiazdy kategorii C. To chyba nie moja bajka. Cieszę się więc, że kierownictwo po McQueenie objęła osoba bardziej skoncentrowana na uczciwej modowej pracy ;) Kim jest Sarah Burton? Ma 35 lat i od 1996 współpracowała z McQueenem, od roku 2000 była szefową damskich kolekcji tragicznie zmarłego projektanta. No cóż - wydaje się, że 14 lat współpracy to świetne zaplecze dla nowych pomysłów. Sarah Burton jest również odpowiedzialna za "skomponowanie" ostatniej kolekcji McQueena. Trzeba przyznać, że to zadanie udało jej się po mistrzowsku - projekty były po prostu piękne. No i proszę - oto kolejny powód, żeby wypatrywać jesieni i paryskiego tygodnia mody! ;-)
I jeszcze jedna zmiana: Jean Paul Gultier odchodzi z Hermesa! Po siedmiu latach współpracy z marką Hermes, Gaultier uznał chyba, że musi sobie zrobić urlop od tytanicznej pracy i postanowił skoncentrować się na kolekcjach markowanych jego własnym nazwiskiem. Miejsce Gaultiera zajmie Christophe Lemaire, który to przez ostatnią dekadę zajmował się podrasowaniem Lacoste. Francuski projektant pracował m. in. dla Christiana Lacroixa, od 20 lat rozwija własną markę. No cóż - projekty Gaultiera stawały się już nazbyt Gaultierowskie, może to dobry czas na zmiany. O tym przekonamy się oczywiście: na jesieni! A o rozczarowaniu napiszę w następnym poście - oczywiście chodzi o Seks w wielkim mieście 2. So stay tuned!
1 komentarz:
prosze bardzo nie bylo mnie parę dni i blog wreszcie sie obudzil;)co za miła niespodzianka :)
Prześlij komentarz