Chyba nastąpiło u mnie jakieś zmęczenie materiału w związku z tygodniami mody: coraz mniej spieszno mi do najświeższych doniesień, ogólnie sarkam już trochę. Niestety dwa razy w roku miesiąc maratonu trzeba przetrwać. Oglądanie tego wszystkiego później to już jednak nie to samo ;-) Mediolanem całkowicie zawładnęły lata 70te. I jest taki moment w życiu... no cóż np. kiedy jemy wielki talerz jakieś pysznego dania i w 2/3 stwierdzamy, że już nam to tak nie smakuje jak na początku... albo gdy np. fundujemy sobie maraton filmowy i po obejrzeniu pierwszego filmu, który okazał się naprawdę dobry (miałam tak ostatnio z "Wszystko gra" Woody Allena), rezygnujemy z dalszego seansu: po prostu osiągnęliśmy plateau dobrych wrażeń, za którym czeka nas już tylko męczący przesyt. No właśnie - i ja chyba już jestem na tym etapie w temacie inspiracjami latami 70tymi w wiosennych kolekcjach. No właśnie - ale po kolei.
Kolekcja Pucci to ciekawe połączenie hippisowskiego luzu i mody na folk oraz ornamentyki starożytnej Grecji. Luźne zwiewne suknie w niebieskie wzory sąsiadują z wzorowanymi na latach 70tych kompozycjami w ciepłym beżu i miodowym brązie. Jeśli wierzyć wybiegowi Pucci, to lata nie przetrwamy bez kilku par szwedów, tunik wiązanych na rzemyk, wysoko sznurowanych kozaków, ażurowej sukienki, sandałków typu jezuski oraz frędzli. Paleta błękitów i brązów zapowiada się na główny trend lata, a wszyscy, którzy dobrze przypatrzyli się genialnej lekkości Resortu Chanel z majowego pokazu w Saint-Tropez, zacierają ręce jakiego to mają nosa do mody ;-)
Lata 70te w troszkę bardziej uklasycznionej wersji znaleźć można w kolekcji Salvatore Ferragamo. Massimiliano Giornetti, projektant marki, po świetnym jesiennym pokazie, i tym razem nie zawiódł. Zainspirował się wspaniałym filmem "Basen" Jacquesa Deray z 1969 roku, w którym Alainowi Delon partnerowały tak wspaniałe aktorki jak Romy Schneider i Jane Birkin. Giornetti doskonale kontroluje dobór barw: miodowe beże, oliwkowa zieleń i wspaniałe szmaragdowe odcienie niebieskiego. Mistrzostwo. Fasony oscylują wokół stylu safari i etnicznego glamu rodem z lat 70tych: długie suknie, męskie marynarki, szydełkowe sukienki i bikini. Co prawda znużona jestem już latami 70tymi, ale w tym wydaniu jeszcze je kupuję.
Wszystko zaczyna się komplikować, gdy dochodzimy do kolekcji Missoni. No właśnie... To musi być ten mój przesyt, bo na eksplozję neonowych etnicznych wzorów zareagowałam jak na bardzo mocny snop światła. Po prostu to dla mnie zbyt wiele. Moim zdaniem ta kolekcja dokładnie oddaje ducha Missoni, ale jest najzwyczajniej przeładowana. A kapelusze o kwadratowych rondach (sic!) wyglądają jak jakiś głupi żart. A wzorzyste sandałki to kropka nad i, która mnie już kompletnie odstręczyła. Chętnie poznam jakichś apologetów tej kolekji, ja wysiadam.
Kolekcja Marni też jakoś w tym sezonie nie zawładnęła moim sercem. Zdecydowanie wolę Consuelo Castiglioni flirtującą ze stylem lat 60tych czy w ogóle z klasyczną elegancją, niż ze stylem sportowym. To mi się podoba tylko w wydaniu Ghesquière'a, a i to nie zawsze. Po prostu sport mnie odstręcza - nie jako po prostu ruch, nabywanie kondycji fizycznej, ale cały sportowy przemysł, olimpiady, zawody i te ostatnie kilka stron każdego wydania gazety. Nie rozumiem tego - nie jestem w stanie pojąć, dlaczego te ostatnie kilka stron nie należy się rzeczom naprawdę ważnym, jak kultura, sztuka, wszelkie inne zdobycze ludzkiego intelektu, tylko właśnie zajmuje to miejsce ten gigantyczny biznes zwany sport. Ble. Sami rozumiecie - nienawidzę sportu. A to właśnie sport stał się inpiracją dla projektantki. Od nieco surrealistycznych pilotek, poprzez wyjątkowo ohydne sandały (jezu, pokażcie mi stopę, która wygląda dobrze na takiej okropnej podeszwie), kończąc oczywiście na samych ciuchach. Typowe dla sportowych strojów łączenie różnych kolorów tkanin Castiglioni przerabia aż do nonsensu: uniformopodobne stroje obszywa wielkimi cekinami. Do niemal wszystkiego projektantka proponuje spodenki kolarki. Kolekcja jest wielką eksplozją deseni, jak zawsze u Marni. Tym razem pojawiają się również wspaniałe tapicerkowe kwiaty w turkusie i różu. Poza tym, paski i perforacje. O tak, podczas tygodni mody oglądaliśmy już laserowe wycięcia niejednokrotnie. Kobiecości w tej kolekcji nie ma zbyt wiele, ale machające do nas z lat 70tych ażurowe kwiaty dodają mi otuchy. Czekam na inne wcielenia Marni.
No i wreszcie Jil Sander. Raf Simons zaskoczył wszystkich i wykazuję daleko idące zapóźnienie pisząc o tym dopiero teraz! Przecież zdjęcia tej kolekcji obiegły już cały internet dwadzieścia razy, a przecież to było tylko dwa dni temu! Simons - rozsierdzony wszechobecną modą na minimalizm i chyba również reputacją marki Jil Sander - zastosował mentalny trick i pokazał maksymalizm :D Maksymalizm jest odwróconym minimalizmem - tzn. formalnie jest do minimalizmu bardzo zbiliżony, jednak tkaniny, desenie, rozmach pochodzą z czasów powojennego renesansu couture, czyli wielkich sukcesów Yves Saint Laurenta. Swoją drogą, kto oglądał "Diabeł ubiera się u Prady" na Polsacie? To było iście komiczne! Nie widziałam nigdy tego filmu w polskim tłumaczeniu (kiedy wreszcie ktoś uśmierci lektora?), a ciągłe "hot kutir" w filmie mogło doprowadzić do histerii. I te paryskie targi mody... Tłumaczył to ewidentnie świr. No ale Simons! Ożywił kolory, dodał objętości, nadruki dał w wersji XL i pokazał coś, na co jeszcze nikt nie wpadł. Minimalizm a rebours. Sprytnie. No a dodatki: zdjęcie foliowej torebki obiegło już wszelkie kanały informacji od facebooka po magiel prasujący ;D No cóż - Raf Simons zapewnił sobie wreszcie rozponawalność poza gronem wielbicieli Jil Sander. A w ogóle te kolory - o, marzę o nich!
Aha - w odpowiedzi na jeden z komentarzy, tak tak widziałam tę kolekcję, może w ostatnim poście o Mediolanie się pojawi, po prostu nie wyrabiam z ilością tych pokazów ;-) Ale polecam wszystkim bloga Arety, która smaczne minimalistyczne kąski wyłapuje z fashion weeków ze wspaniałą precyzją.
Kolekcja Pucci to ciekawe połączenie hippisowskiego luzu i mody na folk oraz ornamentyki starożytnej Grecji. Luźne zwiewne suknie w niebieskie wzory sąsiadują z wzorowanymi na latach 70tych kompozycjami w ciepłym beżu i miodowym brązie. Jeśli wierzyć wybiegowi Pucci, to lata nie przetrwamy bez kilku par szwedów, tunik wiązanych na rzemyk, wysoko sznurowanych kozaków, ażurowej sukienki, sandałków typu jezuski oraz frędzli. Paleta błękitów i brązów zapowiada się na główny trend lata, a wszyscy, którzy dobrze przypatrzyli się genialnej lekkości Resortu Chanel z majowego pokazu w Saint-Tropez, zacierają ręce jakiego to mają nosa do mody ;-)
Lata 70te w troszkę bardziej uklasycznionej wersji znaleźć można w kolekcji Salvatore Ferragamo. Massimiliano Giornetti, projektant marki, po świetnym jesiennym pokazie, i tym razem nie zawiódł. Zainspirował się wspaniałym filmem "Basen" Jacquesa Deray z 1969 roku, w którym Alainowi Delon partnerowały tak wspaniałe aktorki jak Romy Schneider i Jane Birkin. Giornetti doskonale kontroluje dobór barw: miodowe beże, oliwkowa zieleń i wspaniałe szmaragdowe odcienie niebieskiego. Mistrzostwo. Fasony oscylują wokół stylu safari i etnicznego glamu rodem z lat 70tych: długie suknie, męskie marynarki, szydełkowe sukienki i bikini. Co prawda znużona jestem już latami 70tymi, ale w tym wydaniu jeszcze je kupuję.
Wszystko zaczyna się komplikować, gdy dochodzimy do kolekcji Missoni. No właśnie... To musi być ten mój przesyt, bo na eksplozję neonowych etnicznych wzorów zareagowałam jak na bardzo mocny snop światła. Po prostu to dla mnie zbyt wiele. Moim zdaniem ta kolekcja dokładnie oddaje ducha Missoni, ale jest najzwyczajniej przeładowana. A kapelusze o kwadratowych rondach (sic!) wyglądają jak jakiś głupi żart. A wzorzyste sandałki to kropka nad i, która mnie już kompletnie odstręczyła. Chętnie poznam jakichś apologetów tej kolekji, ja wysiadam.
Kolekcja Marni też jakoś w tym sezonie nie zawładnęła moim sercem. Zdecydowanie wolę Consuelo Castiglioni flirtującą ze stylem lat 60tych czy w ogóle z klasyczną elegancją, niż ze stylem sportowym. To mi się podoba tylko w wydaniu Ghesquière'a, a i to nie zawsze. Po prostu sport mnie odstręcza - nie jako po prostu ruch, nabywanie kondycji fizycznej, ale cały sportowy przemysł, olimpiady, zawody i te ostatnie kilka stron każdego wydania gazety. Nie rozumiem tego - nie jestem w stanie pojąć, dlaczego te ostatnie kilka stron nie należy się rzeczom naprawdę ważnym, jak kultura, sztuka, wszelkie inne zdobycze ludzkiego intelektu, tylko właśnie zajmuje to miejsce ten gigantyczny biznes zwany sport. Ble. Sami rozumiecie - nienawidzę sportu. A to właśnie sport stał się inpiracją dla projektantki. Od nieco surrealistycznych pilotek, poprzez wyjątkowo ohydne sandały (jezu, pokażcie mi stopę, która wygląda dobrze na takiej okropnej podeszwie), kończąc oczywiście na samych ciuchach. Typowe dla sportowych strojów łączenie różnych kolorów tkanin Castiglioni przerabia aż do nonsensu: uniformopodobne stroje obszywa wielkimi cekinami. Do niemal wszystkiego projektantka proponuje spodenki kolarki. Kolekcja jest wielką eksplozją deseni, jak zawsze u Marni. Tym razem pojawiają się również wspaniałe tapicerkowe kwiaty w turkusie i różu. Poza tym, paski i perforacje. O tak, podczas tygodni mody oglądaliśmy już laserowe wycięcia niejednokrotnie. Kobiecości w tej kolekcji nie ma zbyt wiele, ale machające do nas z lat 70tych ażurowe kwiaty dodają mi otuchy. Czekam na inne wcielenia Marni.
No i wreszcie Jil Sander. Raf Simons zaskoczył wszystkich i wykazuję daleko idące zapóźnienie pisząc o tym dopiero teraz! Przecież zdjęcia tej kolekcji obiegły już cały internet dwadzieścia razy, a przecież to było tylko dwa dni temu! Simons - rozsierdzony wszechobecną modą na minimalizm i chyba również reputacją marki Jil Sander - zastosował mentalny trick i pokazał maksymalizm :D Maksymalizm jest odwróconym minimalizmem - tzn. formalnie jest do minimalizmu bardzo zbiliżony, jednak tkaniny, desenie, rozmach pochodzą z czasów powojennego renesansu couture, czyli wielkich sukcesów Yves Saint Laurenta. Swoją drogą, kto oglądał "Diabeł ubiera się u Prady" na Polsacie? To było iście komiczne! Nie widziałam nigdy tego filmu w polskim tłumaczeniu (kiedy wreszcie ktoś uśmierci lektora?), a ciągłe "hot kutir" w filmie mogło doprowadzić do histerii. I te paryskie targi mody... Tłumaczył to ewidentnie świr. No ale Simons! Ożywił kolory, dodał objętości, nadruki dał w wersji XL i pokazał coś, na co jeszcze nikt nie wpadł. Minimalizm a rebours. Sprytnie. No a dodatki: zdjęcie foliowej torebki obiegło już wszelkie kanały informacji od facebooka po magiel prasujący ;D No cóż - Raf Simons zapewnił sobie wreszcie rozponawalność poza gronem wielbicieli Jil Sander. A w ogóle te kolory - o, marzę o nich!
Aha - w odpowiedzi na jeden z komentarzy, tak tak widziałam tę kolekcję, może w ostatnim poście o Mediolanie się pojawi, po prostu nie wyrabiam z ilością tych pokazów ;-) Ale polecam wszystkim bloga Arety, która smaczne minimalistyczne kąski wyłapuje z fashion weeków ze wspaniałą precyzją.
1 komentarz:
Mam jakieś dziwne wrażenie powtarzalności tych kolekcji. Gdzieś już coś widziałam podobnego i u Marni, i u Pucci (bardzo czekałam właśnie na tę drugą kolekcję)...i jak się doczekałam to się rozczarowałam. Jest tam kilka fajnych egzemplarzy, ale reszta bleee:( Jil Sander bardzo pozytywnie, świetne połączenia kolorów.
Prześlij komentarz