Nie wiem, czy tylko mi to dolega, ale chodzę dziś jak jakaś półpadnięta mucha - oczy mi się same zamykają, ogólnie nie wiem, co się dzieje. To pewnie przez ten wicher na dworze. W każdym razie w Mediolanie sporo wydarzeń. W ostatnim wpisie skupiłam się na Pradzie również z przyczyn technicznych. Odkąd na style'u poinstalowali tyle reklam, to mi ta strona ciągle zamula. Bleeee. A z newsów vintage-sklepowych: wkrótce będę rozgrzebywać ten miniblog z listą sklepów, nęci mnie to odkąd na bloggerze pojawiła się opcja niezależnych stron. Zobaczymy, może stronka nabierze jeszcze więcej życia. Ogólnie, sporo się dzieje: wreszcie otworzył się długo oczekiwany Vintagecat(gorący news dla wszystkich szafiarek - za chwilę będą sobie mogły kupić wymarzone ik-kolie ;-) - też zamierzam sobie taką uszyć, bo ile to roboty...), a na liście znowu ciekawe nowości - Retrovintage (widziałam tam kilka godzin temu czadową sukienkę z czarnego weluru i Pavlacz, ze stroną o ciekawym designie. Zaś w Pracowni Żelazko wreszcie obok dodatków pojawiła się oferta ubrań. Kupiłam u nich podczas imprezy w Obiekcie Znalezionym marynareczkę od samej Chantal Thomass, więc sami rozumiecie - już mam sentyment do tego sklepu... Jedziemy do Mediolanu moi państwo!
Od razu zmierzamy na pokaz Marni. Każda nowa kolekcja Marni to dla mnie przede wszystkim na nowo odkrywane kolory, zupełnie niespotykane u innych projektantów. Beże, zgaszone błękity, spłowiałe brązy, miód, ceglasta czerwień. Kolory Consuelo Castiglioni są jakby niedopowiedziane, a jednak niezwykle trafne. Są ucztą dla koneserów mody. Druga sprawa to desenie - u Marni raczej retro, nawiązujące do wzornictwa przemysłowego, znajome głównie dlatego, że przypominają tapicerki ze starych filmów. Tych wzorów w tej kolekcji również nie zabrakło. Trzecia rzecz to unikalne podejście do sylwetki - na wiosnę sylwetka Marni była trójdzielna, teraz znów projektanta unika przecinania stroju w połowie - w kolekcji królują luźne góry, czasami tylko zaopatrzone w dość niedbałe baskinki, a dół w większości przypadków stanowią prawdziwi wrogowie kobiecej sylwetki - bermudy. Niestety w bermudach trudno wyglądać dobrze. W kolekcji Marni jest podpowiedź, co zrobić, żeby jednak oddemonizować bermudy: trzeba założyć podkolanówki z prześwitującą częścią na górze łydki. Ta mała "sekcja" wydłuża optycznie nogi. Jednak - nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Z drugiej strony: cudowne są te podkolanówki z pokazów mody. Tylko nie wiem, czemu, gdy sobie takie założę, to wszyscy się za mną oglądają. Pokutuje mit antygwałtów... A teraz uwaga - kolory Marni!
Kolekcja Gianfranco Ferre w tym sezonie mocno konstrukcyjna, powiedziałabym nawet, że idą panowie w minimalizm. Kolory mocno zredukowane: od czerni (królującej w tym pokazie), przez biel, po cieliste brązy i beże, i na koniec: złoto. Właściwie osią tej kolekcji jest kontrastowanie faktur: gładka wełna i futro, szyfon i cekiny, skóra i tweed. Cięcia ostre i konkretne: sukienki przypominają jakieś nieziemskie origami, pełne detali, zwiększających wrażenie bogactwa faktur. Dawno nie widziałam w modzie takiej dynamiki, jak w tym zestawie z cielistą bluzką i skórzaną spódnicą o niezwykle wyszukanej fakturze! Oj, podoba mi się ta kolekcja, podoba. A wszystko zaczyna i kończy nasza przepiękna 16latka Jac. Wow!
Jac zaczyna też pokaz Etro, a ten z kolei spotkał się z niemałą krytyką. Ponoć charakteryzuje go nudny przesyt! No cóż - trzeba powiedzieć, że w tym sezonie jest to mocno eklektyczna sprawa - mamy tu sporo chińszczyzny (to zapewne wpływ Chanel), motywy zwierzęce, etno, desenie komputerowe, golfy, militarne marynarki, wełniane płaszcze łączone z satynami, melanże, żakardy, ćwiekowane legginsy, trafia się nawet niebieskie futerko. Trzeba przyznać, że oglądanie tego jest dość męczące, choć zdarzają się perełki. Z recenzji można wyciągnąć wniosek, że publiczność modowa ostatnimi czasy oczekuje od kolekcji oscylowania wokół jakiegoś konkretnego tematu. Może wynika to z faktu, że tych "kolekcji" jest obecnie naprawdę bardzo wiele. W każdym razie, Etro charakteryzuje się pewnym denerwującym nieładem.
Kolekcja Gianfranco Ferre w tym sezonie mocno konstrukcyjna, powiedziałabym nawet, że idą panowie w minimalizm. Kolory mocno zredukowane: od czerni (królującej w tym pokazie), przez biel, po cieliste brązy i beże, i na koniec: złoto. Właściwie osią tej kolekcji jest kontrastowanie faktur: gładka wełna i futro, szyfon i cekiny, skóra i tweed. Cięcia ostre i konkretne: sukienki przypominają jakieś nieziemskie origami, pełne detali, zwiększających wrażenie bogactwa faktur. Dawno nie widziałam w modzie takiej dynamiki, jak w tym zestawie z cielistą bluzką i skórzaną spódnicą o niezwykle wyszukanej fakturze! Oj, podoba mi się ta kolekcja, podoba. A wszystko zaczyna i kończy nasza przepiękna 16latka Jac. Wow!
Jac zaczyna też pokaz Etro, a ten z kolei spotkał się z niemałą krytyką. Ponoć charakteryzuje go nudny przesyt! No cóż - trzeba powiedzieć, że w tym sezonie jest to mocno eklektyczna sprawa - mamy tu sporo chińszczyzny (to zapewne wpływ Chanel), motywy zwierzęce, etno, desenie komputerowe, golfy, militarne marynarki, wełniane płaszcze łączone z satynami, melanże, żakardy, ćwiekowane legginsy, trafia się nawet niebieskie futerko. Trzeba przyznać, że oglądanie tego jest dość męczące, choć zdarzają się perełki. Z recenzji można wyciągnąć wniosek, że publiczność modowa ostatnimi czasy oczekuje od kolekcji oscylowania wokół jakiegoś konkretnego tematu. Może wynika to z faktu, że tych "kolekcji" jest obecnie naprawdę bardzo wiele. W każdym razie, Etro charakteryzuje się pewnym denerwującym nieładem.
Tomas Maier w Bottega Veneta przedstawił kolekcję niezwykle wymowną. W tych postaciach z zasłoniętym włosami jednym okiem widzę już prawie nadkobiety. Są mocne ramiona, skóry, mocne czernie, męskie kroje. Nawet te piękne przejrzyste sukienki z bufkami noszą jakieś przerażające femme fatale. I na koniec te demoniczne czerwienie (i bolerko w stylu... bondage?) - zaczynam się bać tej Bottegi... Choć ten zestaw z różem i spodniami jest boski, oj jest!
W kolekcji Moschino mroczne kowbojki. Czernie, skóry, złote dodatki, panterki, bling bling. Ogólnie bardzo podobne do kolekcji Prefall, którą tu kilka tygodni temu cytowałam. Wszystko to już ze stylistyki Moschino znamy - jedni to lubią, inni nie. Ale jakoś zawsze mnie wciąga oglądanie takich pokazów.
Blumarine w tym sezonie na rockowo - skóry, frędzle, czernie, ramoneski, do tego wzorki zwierzęce, a szczególnie zebra. Zebra w total looku? Wybaczcie, ale dawno nie widziałam takiej eksplozji kiczu. A ponieważ jestem gorącą zwolenniczką teorii, że jest kicz zły i kicz dobry, to ten muszę sklasyfikować jako zły. I jeszcze te błyszczące legginsy i kozaki w kryształki - naprawdę przeraża mnie ta kolekcja...
Musimy natychmiast sięgnąć po jakąś odtrutkę. Niech to będzie Alberta Ferretti. Ja w ogóle mam taki problem z Mediolanem, że boję się tych pokazów. To nie jest moja moda. Ten rozbuchany włoski styl mnie przeraża. U Alberty już jest prawie normalnie, choć nie obyło się bez piór, brokatów, kryształków i futer. Jednak w porównaniu z tym szatańskim Blumarine, te ubrania są jakoś pomyślane. Przede wszystkim piękne sukienki w bladych szyfonach i doskonale skrojone płaszcze. Całkiem podobny do tego zielonego ze zdjęcia znalazłam w jednym lumpeksie i zaciągnęłam tam Marka, żeby mnie ocenił. Pokręcił nosem i powiedział, że nie jestem starą babą, żeby się tak ubierać ;-DD Faktycznie, z deka nobliwie wyglądałam, ale ta szlachetna zieleń mocno postarza. No cóż, ale te sukienki w stylu retro są cudaczne.
1 komentarz:
trafiłem przez przypadek? i jestem zachwycony
pozdrawiam robert kuta!
Prześlij komentarz