Dosyć niespiesznie podchodzę do podsumowania ostatnich paryskich pokazów - czas nas jednak goni, bo już za chwilę łódzki Fashion Week, na którym będę ;) i mam nadzieję troszkę wam tu zrelacjonować. Zobaczymy, jak to wyjdzie, a ja umieram już z ciekawości, bo nie byłam na żadnej z dotychczasowych edycji tego wydarzenia. Niestety ominie mnie dość ciekawy piątkowy pokaz Re-act, ale liczę, że w internecie będzie sporo zdjęć - gdzieś już widziałam fotki nowej kolekji Joanny Paradeckiej: pomysłowość tej projektantki mnie zachywca. W ogóle ostatnio w naszym kraju szykuje się chyba jakaś mała modowa rewolucja, a może raczej wojna podjazdowa - tak przynajmniej zapowiada Hania Rydlewska. Ponoć wszystko ma się obrócić na lepsze po tej edycji poznańskiego Art&Fashion Festival, a zmaterializować w formie modowego dodatku do Exklusiva. Niecierpliwie czekam aż ktoś w polskim czasopismie skrytykuje modę - co ja mówię, ja tego wyglądam jak czterech jeźdźców apokalipsy... No ale - Paryż!
Chanel - jak zwykle przepych i teatr, ale za to u Karla chyba nastąpiło całkowite sprzężenie odmładzania fizycznego z duchowym: poużywał sobie trochę na chanelowskich żakiecikach i garsonkach - szykownie je podarł, podziurawił, ogólnie sponiewierał. Szczególnie fajne są szare dżinsy (!) z pokaźną ilością powycinanych otworów - zupełnie nieoczekiwane jak na Chanel. W kolekcji również dużo piór (szczególnie piękne te czarne, kogucie), przejrzystych szyfonów oraz kwiatów. Do kompletu buty na koturnie - trzeba przyznać, że w kategorii "Manrepeller" zajęłyby miejsce na podium ;-) Moim zdaniem są wyjątkowo okropne, ale najwyraźniej, jak mówi slogan reklamowy: ugly shoes are a global issue. Cały pokaz inspirowany wspaniałym i wspaniale nudnym (sama zasnęłam przy dwóch kolejnych próbach obejrzenia) filmem "Zeszłego lata w Marienbadzie" Alaina Resnais ze wspaniałym scenariuszem Alaina Robbe-Grilleta. Imponująca sceneria pokazu odzwierciedlała filmowy krajobraz, a elementem spajającym wszystko jest fakt, że suknie do owego prawie niemego filmu zaprojektowała sama Coco Chanel. Film Resnais to przede wszystkim mocne obrazy i jakaś dojmująca nostalgia: pomysł połączenia motywów z tego filmu i pokazu mody wydaje mi się doskonały.
Jean Paul Gaultier zażartował całkiem w swoim stylu wypuszczając jako pierwszą na wybieg gargantuiczną piosenkarkę Beth Ditto. Mam na ten temat swoje zdanie, ale nie będę narażać się na oskarżenia o wąski umysł czy przesadną wiarę w lansowane medialnie standardy urody, w każdym razie dla mnie tusza to zło, każdy nadmierny kilogram jest diaboliczny, szatan ma na drugie tłuszcz, a na trzecie cellulit ;-) No ale przecież zabawne to było... Kolekcja Gaultiera jak najbardziej gwiazdorsko-punkowa: dominują porzeszone ramiona, plisowane (!) ramoneski, ciężkie martensy, fryzury a la Ziggy Stardust i psychodeliczne makijaże. Lata 70te objawiły się tu w ostrzejszej postaci. Na osłodę falbanki i roślinne desenie - już któryś raz Gaultier lansuje palmowe liście. Zastrzyk seksu zapewniają koronki, gorsety i body-stockings - kolekcja jest bardzo Gaultierowska, ale dla mnie w duchu Vivienne Westwood. A najzabawniejsze w tym wszystkim były okulary 3-D, które na koniec założył Gaultier: chciałabym zobaczyć ten trend na ulicach :D
Okazało się jednak, że Gaultier dopiero w tym sezonie żegna się z Hermesem. Tym razem jest to już naprawdę kolekcja pożegnalna. Zatriumfowały typowe dla tej marki motywy hippiczne - wszechobecne, ale dyskretne. Kolekcja jest niezwykle elegancka i jak na tego projektanta wprost minimalistyczna - Gaultier nie oddala się zbytnio od męskich garniturów, operuje wyłącznie kolorami ziemi, czernią, bielą. Pikanterii kolekcji dodają tylko fetyszystyczne gorsety i uprzęże (które zapowiadają się na hit przyszłej wiosny, jakkolwiek absurdalnie to brzmi).
John Galliano udał się w ulubione czasy międzywojenne, a za inspirację kolekcji obrał ciekawą postać ówczesnej bohemy artystycznej, którą była Maria Lani. Nie czytałam niestety na jej temat zbyt wiele (trzeba nadrobić!), w każdym razie była to Polka (!), którą w Paryżu portretowało kilkudziesięciu najwybitniejszych malarzy pod pretekstem tworzenia obrazu, który miałby zagrać w filmie grozy, gdzie Lani zagra wraz ze swoim portretem główną rolę :D Intryga dość zabawna, trzeba przyznać - w każdym razie sprytna Polka zagrała na nosie wielkim artystom i z większością dzieł uciekła do Ameryki, gdzie - jak można przypuszczać - spieniężyła wszystko z dużym zyskiem. Czy o tym jeszcze nikt nie napisał powieści? Toż to genialna historia. Galliano przełożył ten historyczny slapstick na piękną, nostalgiczną kolekcję, która sama jest niezłym dziełem sztuki. Galliano po prostu czaruje - czyste piękno!
I na koniec tego artystycznego posta wiosenna kolekcja Vivienne Westwood. Pokaz jak zwykle z ideologicznym przesłaniem, Westwood tym razem ratuje naszą ginącą planetę. Oczywiście jestem wysoce nieufna, gdyż słowo "ekologia" ostatnimi czasy nabrało już naprawdę groteskowej otoczki - ludzie, którzy nie potrafią odróżnić modrzewia od klonu, a na obiad zajadają stek czy mielone, z wielkim znawstwem opowiadają o wyczerpujących się zasobach naturalnych czy maltretowaniu zwierząt. Takiej "ekologii" nie kupuję, natomiast Westwood zawsze mnie uwodzi. Nie ma rady. Wiosenna kolekcja jest wyjątkowo elegancka, a jednocześnie świeża, dziewczęca. Najbardziej podobają mi się cieliste sukienki.
Chanel - jak zwykle przepych i teatr, ale za to u Karla chyba nastąpiło całkowite sprzężenie odmładzania fizycznego z duchowym: poużywał sobie trochę na chanelowskich żakiecikach i garsonkach - szykownie je podarł, podziurawił, ogólnie sponiewierał. Szczególnie fajne są szare dżinsy (!) z pokaźną ilością powycinanych otworów - zupełnie nieoczekiwane jak na Chanel. W kolekcji również dużo piór (szczególnie piękne te czarne, kogucie), przejrzystych szyfonów oraz kwiatów. Do kompletu buty na koturnie - trzeba przyznać, że w kategorii "Manrepeller" zajęłyby miejsce na podium ;-) Moim zdaniem są wyjątkowo okropne, ale najwyraźniej, jak mówi slogan reklamowy: ugly shoes are a global issue. Cały pokaz inspirowany wspaniałym i wspaniale nudnym (sama zasnęłam przy dwóch kolejnych próbach obejrzenia) filmem "Zeszłego lata w Marienbadzie" Alaina Resnais ze wspaniałym scenariuszem Alaina Robbe-Grilleta. Imponująca sceneria pokazu odzwierciedlała filmowy krajobraz, a elementem spajającym wszystko jest fakt, że suknie do owego prawie niemego filmu zaprojektowała sama Coco Chanel. Film Resnais to przede wszystkim mocne obrazy i jakaś dojmująca nostalgia: pomysł połączenia motywów z tego filmu i pokazu mody wydaje mi się doskonały.
Jean Paul Gaultier zażartował całkiem w swoim stylu wypuszczając jako pierwszą na wybieg gargantuiczną piosenkarkę Beth Ditto. Mam na ten temat swoje zdanie, ale nie będę narażać się na oskarżenia o wąski umysł czy przesadną wiarę w lansowane medialnie standardy urody, w każdym razie dla mnie tusza to zło, każdy nadmierny kilogram jest diaboliczny, szatan ma na drugie tłuszcz, a na trzecie cellulit ;-) No ale przecież zabawne to było... Kolekcja Gaultiera jak najbardziej gwiazdorsko-punkowa: dominują porzeszone ramiona, plisowane (!) ramoneski, ciężkie martensy, fryzury a la Ziggy Stardust i psychodeliczne makijaże. Lata 70te objawiły się tu w ostrzejszej postaci. Na osłodę falbanki i roślinne desenie - już któryś raz Gaultier lansuje palmowe liście. Zastrzyk seksu zapewniają koronki, gorsety i body-stockings - kolekcja jest bardzo Gaultierowska, ale dla mnie w duchu Vivienne Westwood. A najzabawniejsze w tym wszystkim były okulary 3-D, które na koniec założył Gaultier: chciałabym zobaczyć ten trend na ulicach :D
Okazało się jednak, że Gaultier dopiero w tym sezonie żegna się z Hermesem. Tym razem jest to już naprawdę kolekcja pożegnalna. Zatriumfowały typowe dla tej marki motywy hippiczne - wszechobecne, ale dyskretne. Kolekcja jest niezwykle elegancka i jak na tego projektanta wprost minimalistyczna - Gaultier nie oddala się zbytnio od męskich garniturów, operuje wyłącznie kolorami ziemi, czernią, bielą. Pikanterii kolekcji dodają tylko fetyszystyczne gorsety i uprzęże (które zapowiadają się na hit przyszłej wiosny, jakkolwiek absurdalnie to brzmi).
John Galliano udał się w ulubione czasy międzywojenne, a za inspirację kolekcji obrał ciekawą postać ówczesnej bohemy artystycznej, którą była Maria Lani. Nie czytałam niestety na jej temat zbyt wiele (trzeba nadrobić!), w każdym razie była to Polka (!), którą w Paryżu portretowało kilkudziesięciu najwybitniejszych malarzy pod pretekstem tworzenia obrazu, który miałby zagrać w filmie grozy, gdzie Lani zagra wraz ze swoim portretem główną rolę :D Intryga dość zabawna, trzeba przyznać - w każdym razie sprytna Polka zagrała na nosie wielkim artystom i z większością dzieł uciekła do Ameryki, gdzie - jak można przypuszczać - spieniężyła wszystko z dużym zyskiem. Czy o tym jeszcze nikt nie napisał powieści? Toż to genialna historia. Galliano przełożył ten historyczny slapstick na piękną, nostalgiczną kolekcję, która sama jest niezłym dziełem sztuki. Galliano po prostu czaruje - czyste piękno!
I na koniec tego artystycznego posta wiosenna kolekcja Vivienne Westwood. Pokaz jak zwykle z ideologicznym przesłaniem, Westwood tym razem ratuje naszą ginącą planetę. Oczywiście jestem wysoce nieufna, gdyż słowo "ekologia" ostatnimi czasy nabrało już naprawdę groteskowej otoczki - ludzie, którzy nie potrafią odróżnić modrzewia od klonu, a na obiad zajadają stek czy mielone, z wielkim znawstwem opowiadają o wyczerpujących się zasobach naturalnych czy maltretowaniu zwierząt. Takiej "ekologii" nie kupuję, natomiast Westwood zawsze mnie uwodzi. Nie ma rady. Wiosenna kolekcja jest wyjątkowo elegancka, a jednocześnie świeża, dziewczęca. Najbardziej podobają mi się cieliste sukienki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz