niedziela, 29 listopada 2009

Czytając...

Uffff - miałam napisać o ostatniej kolekcji Jacobsa dla Vuittona, ale nie mam dziś ochoty na turpizm! Niewątpliwie, jest to jedna z najbrzydszych kolekcji w karierze tego projektanta: jakoś do nie nie przemawiają te buty z wąsami i przebogato zdobione logotypami torebki. That's too much. I'm not gonna bore you with that. Może kiedyś wrócę do tego dziwacznego pokazu! Dziś jednak mam zamiar napisać tu o gazetach!
Ostatnio przeżywam niezły zalew gazet i kolorowych magazynów! Trzeba powiedzieć, że jestem do tych mediów dość mocno przywiązana. Jako człowiek starej daty, szybciej odnajduję informacje na papierze: nie muszę używać wyszukiwarki słów kluczowych, wiedzie mnie bowiem w dziecięctwie opanowana umiejętność czytania pachnącej i pomiętoszonej gazetki ;-) Wiem wiem - kupowanie tej starty śmieci co miesiąc jest na maksa nieekologiczne, ale cóż: każdy ma jakieś swoje słabości. Wychowałam się na gazetach, niczym jakiś niechciany szczeniak. Gazety były dostarczane do domu w ilościach niemal hurtowych, a seans przy gazetniku to nadal mój topowy sposób spędzania sobotniego popołudnia. OK - jestem gotującą paniusią, ale poleżeć na kanapie z gazetą lubię i nie mam zamiaru się tego wstydzić. Całkiem niedawno - z przyczyn oczywistych i zdroworozsądkowych - wymyśliłam sobie wielką teczkę, do której zbieram ciekawe strony z magazynów, resztę wyrzucam! (Nie wiecie nawet, jak trudno w Warszawie zaleźć kosz do segregacji!!! Chyba przemieszczają je co wieczór, żeby zmylić ludzi!) W domu trochę się luzuje. Jednak pewne gazetowe fakty nie dają mi spokoju.
Na przekór sobie napiszę najpierw o magazynie netowym. Oto dziecko wyrosłe z blogowego światka przedstawiło swoje jesienne oblicze. Magazyn Dilemmas tym razem poświęcony jest inspiracjom muzycznym. Do lektury zachęca doskonała okładka ze zdjęciem autorstwa Grzegorza Klukowskiego,o którym zdecydowanie można powiedzieć, że kuma czaczę ;-D Sesja na ścianach z rzutnika naprawdę na mnie podziałała. Ostatnio w ogóle zauważam, że w Polsce fotografia mody podzieliła się na dwa dość kuriozalne ugrupowania: w jednym mamy te wszystkie przesłodzone, przegięte fotki w stylistyce baśni, te słońca zza głowy, te romantyzmy satyn i fotoszop dla ubogich, a na drugim biegunie te równie przegięte (choć dla mnie bardziej jednak pozytywnie przegięte) sesje spod znaku Mikołaja Komara i A4: rozmazane fragmenty na tle rozmazanego tła, względnie panie w niekompletnych strojach doświetlone lampą błyskową. Czy komuś się to podoba czy nie, fotografia mody rozwija się raczej w tym drugim kierunku, i bardzo fajnie, że w tą "jaśniejszą" stronę mocy ciągnie też Dilemmas. Wyuzdany świat potrzebuje wyuzdanych sesji fotograficznych! Na kolejnych stronach Dilemmasa ciekawy przegląd państwa DJów, z niezłymi fotograficznymi sylwetkami. Z zainteresowaniem przeczytałam również wywiad z Michałem Szulcem i (choć jestem wielką zwolenniczką jedwabnych satyn ;-)) cholernie podobają mi się jego dość sarkastyczne uwagi o "projektantach od jedwabiu". Jak wszyscy mogą się dowiedzieć z nowego wydania Dilemmasa, projektant ten posiada dość specyficzne podejście do tkanin, które na tle polskich siermięg (jak ja to sobie na swoje codzienne potrzeby nazywam) wydaje się wyjątkowo trafne w naszym smętnym kraju. Na drugim końcu stawki, mamy tu fajny artykuł biograficzny o Armanim i jego imperium. Muszę powiedzieć, że w Dilemmasie podoba mi się to, że można w nim coś przeczytać (w odróżnieniu do większości lifestylowych pism), np. krótki, acz treściwy, kawałek o surrealistach, fajny tekścik o polskich internetowych sklepach vintage lub insiderski artykuł o modzie w Rzymie. No i oczywiście naprawdę fajnie napisany tekst o Ultra Violet z Fabryki Warhola - mam nadzieję, że jeśli nazwę go idealną lekturą do wanny, to nikt się nie obrazi ;-) Tylko jak zabrać laptop do wanny?! Dilemmas do Empiku! Z Dilemmasa dowiedziałam się o "Projekcie szablonowym" i przyłączam się do reklamy tego przedsięwzięcia, które ma być m.in. próbą wskrzeszenia starych szablonów krawieckich oraz pokazania możliwości ich re-kreacji w obecnych warunkach mody. It's gonna be cool - 12. grudnia w Powiększeniu mam nadzieję ujrzeć trochę modowego środowiska blogowego! No i niezły ubaw miałam czytając tekst Fetysza o modzie męskiej - też nie lubię sztruksów ;-) Tylko zakupowy przewodnik mnie wnerwił, bo nigdzie nie mogłam w Rezerwacie znaleźć tuniki ze strony 151 ;-0000 Ale to już można kwestia sklepu, a nie przewodnika!

Inna ciekawa sprawa gazetowa z ostatnich dni to występ Terry Richardsona w najnowszym magazynie H&M. Trochę mnie to zaskoczyło, bo nie spodziewałam się... hiszpańskiej inkwizycji! Terry Richardson, jak się okazuje, już kolejny raz współpracuje z HMem. Fotograf znany z niekonwencjonalnych technik i seksownego stylu: jego fotki często wkraczają na tereny obarczone tabu, również z technicznego punktu widzenia. Fotografia to w słowach romantyka poezja światła, a dla Richardsona to chyba raczej proza, a może nawet banał!, światła. Jego narzędziem pracy jest kompakt i flash. Jednowymiarowe obrazy, spłaszczone dodatkowo mocnym (nocnym!) światłem wskazywałyby na demaskację powierzchowności kultury masowej czy inne wzniosłe sprawy. Tymczasem (i akurat świetnie się składa, bo tematem tego magazynu HM jest party!) Richardson celebruje tę powierzchowność, a jego fotografie są niezwykle silne i emocjonalne. Richardson zadomowił się już na rynku mody - ba! obok np. Juergena Tellera stał się klasykiem reklamy.




Co te wszystkie fakty mogą powiedzieć autorce tego bloga? Robi jej się przykro, gdy ogląda nieudolne reklamy polskich firm odzieżowych, które z nielicznymi wyjątkami, idą w zaparte do kampanii wybierając zmurszałą poetykę rodem z Kobiety i życia. Kardynalnym przykładem takiego absurdu marketingowego są reklamy firmy Solar. Właściwie wszystko, co bym chciała na ten temat napisać, znalazłam w starej notce na blogu VintageShopu. Zabawne, że znalazłam tę notkę, szukając fotek z reklam Solara ;-D Chyba nic się przez te dwa lata nie zmieniło, a Solar (swoją drogą firma ze świetnym potencjałem i czasem genialnymi - choć przydrogimi! - ciuchami) pogrąża się kolejnymi kampaniami promocyjnymi. Nie wiem, jak jest z wami, ale ja, każdym razem, gdy przeglądam rodzime pisemka modowe, doznaję natychmiastowego niesmaku, gdy patrzę na niezbyt efektowne (i moim zdaniem, niezbyt udane) fotografie bezpłciowych pań, brodzących we śniegu pośród bezpłciowych lodowców. Ta reklama jest co najmniej groteskowa. Natomiast - o wielkie nieba! - genialną reklamę Solarowi zrobił wrześniowy K-mag! Zdjęcia do sesji w klimatach Almodovara zrobił Konrad Ćwik. Zdjęcia są wprost bajeczne... Zdjęcia otwierające sesję, z modelką, wystylizowaną na Penelope Cruz, ubraną w śliwkową sukienkę Solara - wow! po prostu opadła mi szczęka. Nie mogłam uwierzyć, że to jest ta sama kieca, którą ma mimoza ze śnieżnej krainy! ;-) Jest wymarzone na akcję promocyjną. Ale cóż - skoro u nas przekaz musi być przaśny. Well. Można mi tu zarzucić, że gubię skalę, bo H&M to megakoncern, a Solar to mała lokalna firma. No cóż - i tak uważam, że coś powinni zrobić ze specami od marketingu...
W gazetach właściwie może czekać na nas wiele miłych niespodzianek. Niedawno zaczarowała mnie sesja Szwajcara, Benoita Peverelli dla Vivy (na okładce była Tyszkiewicz). Dziwne nawet, że takie pismo trafiło w moje ręce, ale jednak: i bardzo się cieszę, bo sesja "Matrioszka" jest wprost fantastyczna. Oto próbka:

Inna bajka, która nie daje mi spokoju to sesja Martynki Wawrzyniak dla K-maga oraz sesja jej męża, Richarda Kerna w 65. numerze A4 (A4 żyje, ale zrobiło się niesprecyzowanie cojakiśczasowe ;-). Obrazy z nastrojowej sesji Kerna nawiedzają mnie w snach. Powiem tyle: jedno wielkie "wow", genialnie, że artyści takiej klasy występują w duecie z polskimi literkami. I'm loving it.

sobota, 14 listopada 2009

Orgia faktur Rei

Obejrzałam 133 zdjęcia detali nowej kolekcji Rei Kawakubo! Mówcie mi mistrz ;-D Ostatnio mam ciągłe przeszkody w skrobaniu do internetu: a to jestem chora, a to ktoś mi lizak internetu podbiera, a to sam mój komp zamula jak stary dziadek. Damn it. A przecież listopad to podobno miesiąc miłych wieczorów przy kominku, czy jakoś tak... Powiedzmy, że dzisiaj moim kominkowym substytutem jest nowa kolekcja Kawakubo: mechanizmy myśli rozgrzewa do czerwoności, a rumieńce przykrywa cielistym szyfonem! Ot i Rei. Jej pokazy w Paryżu zazwyczaj mają moc dyskretnej dysrupcji: oto wszystkim się wydawało, że już sięgnęli nieba awangardy, a ona im nagle pokazuje, gdzie ich właściwe miejsce. I co to właściwie jest... awangarda!
Jeśli jesienna kolekcja Kawakubo miała w sobie apollińską harmonię: piękne usta odciśnięte na szyfonowych przepaskach, wzory palców odmalowane na butach..., to na wiosnę projektantka wraca do piekła baroku. Tym razem wszystkiego jest zbyt wiele... Jakby jakiś szalony wicher roztargał ukochane przez Kawakubo peruki. Marek spojrzał mi przez ramię i powiedział: "to wygląda, jakby zwymiotował na nią pluszak!". A być może właśnie tak ma wyglądać: zwichrzone włosy i elementy konstrukcji stroju, które uległy jakiemuś dziwacznemu przesunięciu. W centrum kolekcji CDG jest przesadnie zarysowane ramię. Nie są to jednak popularne bufki czy diabelskie ramionka a la Mugler czy Margiela. Są to ramionka kaskadowe! Wielu komentatorów uznało kolekcję Kawakubo za ironiczną odpowiedź na podkreślone poduszkami kształty ramion, które w zeszłym sezonie wróciły z otchłani lat 80tych, a obecnie podbiły nawet rynek mody popularnej. Każdy stylista wie, że przesadne ramiona są niebezpieczne - poszerzają optycznie sylwetkę, łatwo można ją nimi zdeformować, skrócić, zmienić w karykaturę. Być może większość moich czytelników zna ten efekt z lat dzieciństwa: dziwna ciotka o wielkich poduszkowanych ramionach: krótka szyja i niewiarygodnie szerokie barki, których nie powstydziłby się żaden bejsbolista. Kawakubo - jako wielka myślicielka mody - postanowiła przepracować ten osobliwy problem. Co zrobiła? Pozwoliła poduszkom i wzmocnieniom ramion żyć własnym życiem: nabrawszy nomadycznego charakteru, mogą przepełznąć, gdzie im się tylko podoba! Kaskadowo przesuwają się w kierunku talii, tworząc najdziwniejsze i niepokojące kształty ubioru, który, jak to zwykle bywa u tej projektantki, emancypuje się z poddaństwa wobec tradycyjnie ujętej kobiecej sylwetki. Pełzające ramiona tworzą nawet biodra, a w arcyironicznym geście: stają się ozdobą paska! Cóż za draka... Na osobnym biegunie, Kawakubo wzmacnia swoje postaci skórzanymi naramiennikami, mocno nawiązującymi do poetyki historycznej, w ostatecznym rozrachunku zdeprawowanymi w formę seksualnej estetyki bondage. Bardziej wrażliwym te wszędobylskie, zmultiplikowane ramiona będą śnić się po nocach. Kawakubo pyta: dlaczego tylko dwa akcenty ramion - czy aby nie ograniczamy się biorąc rachubę natury aż tak serio? Skoro w ramionach wszyscy się kochają, rozmnóżmy je, niech będzie ich więcej, niech ich kształty całkowicie zdominują nasz kształt!
Jest jednak w tej kolekcji wiele perełek, które świetnie nadają się do noszenia. Jest świetna mała czarna i prawie szanelowski żakiecik z krótką plisowaną spódnicą w kremowej bieli, dwie cudne sukienki w duże grochy. Surdut z patchworkową wstawką, świetne spodenki w białe groszki - one mogą w ogóle stać się niezłym hitem! A przede wszystkim jest w tej kolekcji prawdziwa orgia faktur i deseni. Wełniane skarpetki w płaskich skórzanych butach, naderwane szyfony, groszki łączone z kwiatami, cekiny i żakardy, cielisty szyfon i czerwona skóra. Tej mody nie trzeba się bać - należy pozwolić wciągnąć się w tę zwariowaną opowieść, nie tracąc przy tym wodzy rozumu, bo to on rządzi tym szaleństwem.


PS1. Ups, ja sama zmultiplikowałam obrazek - trzeba mi wybaczyć: to ten zamulający komp!