niedziela, 28 lutego 2010

Mediolan Jesień-Zima 2010/11 2

Nie wiem, czy tylko mi to dolega, ale chodzę dziś jak jakaś półpadnięta mucha - oczy mi się same zamykają, ogólnie nie wiem, co się dzieje. To pewnie przez ten wicher na dworze. W każdym razie w Mediolanie sporo wydarzeń. W ostatnim wpisie skupiłam się na Pradzie również z przyczyn technicznych. Odkąd na style'u poinstalowali tyle reklam, to mi ta strona ciągle zamula. Bleeee. A z newsów vintage-sklepowych: wkrótce będę rozgrzebywać ten miniblog z listą sklepów, nęci mnie to odkąd na bloggerze pojawiła się opcja niezależnych stron. Zobaczymy, może stronka nabierze jeszcze więcej życia. Ogólnie, sporo się dzieje: wreszcie otworzył się długo oczekiwany Vintagecat(gorący news dla wszystkich szafiarek - za chwilę będą sobie mogły kupić wymarzone ik-kolie ;-) - też zamierzam sobie taką uszyć, bo ile to roboty...), a na liście znowu ciekawe nowości - Retrovintage (widziałam tam kilka godzin temu czadową sukienkę z czarnego weluru i Pavlacz, ze stroną o ciekawym designie. Zaś w Pracowni Żelazko wreszcie obok dodatków pojawiła się oferta ubrań. Kupiłam u nich podczas imprezy w Obiekcie Znalezionym marynareczkę od samej Chantal Thomass, więc sami rozumiecie - już mam sentyment do tego sklepu... Jedziemy do Mediolanu moi państwo!
Od razu zmierzamy na pokaz Marni. Każda nowa kolekcja Marni to dla mnie przede wszystkim na nowo odkrywane kolory, zupełnie niespotykane u innych projektantów. Beże, zgaszone błękity, spłowiałe brązy, miód, ceglasta czerwień. Kolory Consuelo Castiglioni są jakby niedopowiedziane, a jednak niezwykle trafne. Są ucztą dla koneserów mody. Druga sprawa to desenie - u Marni raczej retro, nawiązujące do wzornictwa przemysłowego, znajome głównie dlatego, że przypominają tapicerki ze starych filmów. Tych wzorów w tej kolekcji również nie zabrakło. Trzecia rzecz to unikalne podejście do sylwetki - na wiosnę sylwetka Marni była trójdzielna, teraz znów projektanta unika przecinania stroju w połowie - w kolekcji królują luźne góry, czasami tylko zaopatrzone w dość niedbałe baskinki, a dół w większości przypadków stanowią prawdziwi wrogowie kobiecej sylwetki - bermudy. Niestety w bermudach trudno wyglądać dobrze. W kolekcji Marni jest podpowiedź, co zrobić, żeby jednak oddemonizować bermudy: trzeba założyć podkolanówki z prześwitującą częścią na górze łydki. Ta mała "sekcja" wydłuża optycznie nogi. Jednak - nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Z drugiej strony: cudowne są te podkolanówki z pokazów mody. Tylko nie wiem, czemu, gdy sobie takie założę, to wszyscy się za mną oglądają. Pokutuje mit antygwałtów... A teraz uwaga - kolory Marni!

Kolekcja Gianfranco Ferre w tym sezonie mocno konstrukcyjna, powiedziałabym nawet, że idą panowie w minimalizm. Kolory mocno zredukowane: od czerni (królującej w tym pokazie), przez biel, po cieliste brązy i beże, i na koniec: złoto. Właściwie osią tej kolekcji jest kontrastowanie faktur: gładka wełna i futro, szyfon i cekiny, skóra i tweed. Cięcia ostre i konkretne: sukienki przypominają jakieś nieziemskie origami, pełne detali, zwiększających wrażenie bogactwa faktur. Dawno nie widziałam w modzie takiej dynamiki, jak w tym zestawie z cielistą bluzką i skórzaną spódnicą o niezwykle wyszukanej fakturze! Oj, podoba mi się ta kolekcja, podoba. A wszystko zaczyna i kończy nasza przepiękna 16latka Jac. Wow!

Jac zaczyna też pokaz Etro, a ten z kolei spotkał się z niemałą krytyką. Ponoć charakteryzuje go nudny przesyt! No cóż - trzeba powiedzieć, że w tym sezonie jest to mocno eklektyczna sprawa - mamy tu sporo chińszczyzny (to zapewne wpływ Chanel), motywy zwierzęce, etno, desenie komputerowe, golfy, militarne marynarki, wełniane płaszcze łączone z satynami, melanże, żakardy, ćwiekowane legginsy, trafia się nawet niebieskie futerko. Trzeba przyznać, że oglądanie tego jest dość męczące, choć zdarzają się perełki. Z recenzji można wyciągnąć wniosek, że publiczność modowa ostatnimi czasy oczekuje od kolekcji oscylowania wokół jakiegoś konkretnego tematu. Może wynika to z faktu, że tych "kolekcji" jest obecnie naprawdę bardzo wiele. W każdym razie, Etro charakteryzuje się pewnym denerwującym nieładem.


Tomas Maier w Bottega Veneta przedstawił kolekcję niezwykle wymowną. W tych postaciach z zasłoniętym włosami jednym okiem widzę już prawie nadkobiety. Są mocne ramiona, skóry, mocne czernie, męskie kroje. Nawet te piękne przejrzyste sukienki z bufkami noszą jakieś przerażające femme fatale. I na koniec te demoniczne czerwienie (i bolerko w stylu... bondage?) - zaczynam się bać tej Bottegi... Choć ten zestaw z różem i spodniami jest boski, oj jest!

W kolekcji Moschino mroczne kowbojki. Czernie, skóry, złote dodatki, panterki, bling bling. Ogólnie bardzo podobne do kolekcji Prefall, którą tu kilka tygodni temu cytowałam. Wszystko to już ze stylistyki Moschino znamy - jedni to lubią, inni nie. Ale jakoś zawsze mnie wciąga oglądanie takich pokazów.

Blumarine w tym sezonie na rockowo - skóry, frędzle, czernie, ramoneski, do tego wzorki zwierzęce, a szczególnie zebra. Zebra w total looku? Wybaczcie, ale dawno nie widziałam takiej eksplozji kiczu. A ponieważ jestem gorącą zwolenniczką teorii, że jest kicz zły i kicz dobry, to ten muszę sklasyfikować jako zły. I jeszcze te błyszczące legginsy i kozaki w kryształki - naprawdę przeraża mnie ta kolekcja...

Musimy natychmiast sięgnąć po jakąś odtrutkę. Niech to będzie Alberta Ferretti. Ja w ogóle mam taki problem z Mediolanem, że boję się tych pokazów. To nie jest moja moda. Ten rozbuchany włoski styl mnie przeraża. U Alberty już jest prawie normalnie, choć nie obyło się bez piór, brokatów, kryształków i futer. Jednak w porównaniu z tym szatańskim Blumarine, te ubrania są jakoś pomyślane. Przede wszystkim piękne sukienki w bladych szyfonach i doskonale skrojone płaszcze. Całkiem podobny do tego zielonego ze zdjęcia znalazłam w jednym lumpeksie i zaciągnęłam tam Marka, żeby mnie ocenił. Pokręcił nosem i powiedział, że nie jestem starą babą, żeby się tak ubierać ;-DD Faktycznie, z deka nobliwie wyglądałam, ale ta szlachetna zieleń mocno postarza. No cóż, ale te sukienki w stylu retro są cudaczne.

piątek, 26 lutego 2010

Mediolan Jesień-Zima 2010/11 1

No - Prada! Cóż ona nam tym razem wymyśliła? Tym razem naprawdę jest miło oglądać pokaz. Dlaczego? Ponieważ rzeczy, które zaprezentowała Prada są po prostu kobiece. I mówię wam to ja, kobieta z krwi i kości, a raczej z piersi i bioder. Kolekcja Prady to piękny powrót do przeszłości: do jej dawnych pomysłów, ale także do historii mody. Mamy tu bowiem cudną inspirację latami 50tymi i 60tymi, która chyba najdobitniej wyraża się w tapirowanych fryzurach modelek oraz ich zabawnych, kocich okularach. Ale te niuanse to nie wszystko: kobieca jest przede wszystkim linia. Wcięte w pasie sukienki, dekolty podkreślające kobiece kształty (czy androgyniczne torsy modelek wzmocniono jakąś pianką?), trapezowe spódnice, urocze lolitkowate płaszczyki, kobiece są sandałki założone na tweedowe podkolanówki (proszę, niech ten trend wreszcie opanuje polskie ulice!!!), kobieca jest ta zaburzona kratka (charakterystyczna dla Prady), kobiece są nawet te grubaśne swetry w warkocze. Nawet modelki wyglądają prawie jak ludzie... Więc gdzie jest haczyk? Co tu jest takiego nowoczesnego i odkrywczego? Hmmmm - dla mnie ten pokaz Prady jest w charakterze podobny do tegorocznego Jacobsa. Keep it simple! Jest pięknie. Oczywiście poza tymi butami z czubkiem, ale nikt nie mówi, że Prada jest idealna ;-P Nie wiem, jak wy, drogie panie, ale ja natychmiast chcę wypróbować na sobie taki dekolt! No i: kożuszki nie ominęły nawet Prady. Toż to będzie jakaś plaga.



Moschino Cheap&Chic tym razem bez większych szaleństw. Wszystkie dziewczęta są w podróży, więc stawiają głównie na wygodę ;-D Żarcik. Jak zwykle miszmasz najróżniejszych stylów i inspiracji: od Chanel po stadion Xlecia. No nie mogę - nie mogę sobie nie dowcipkować o takiej modzie. Wybaczcie. Ale oko cieszy w jakimś sensie:

Alessandro Dell'Acqua tym razem w nowym wcieleniu - jako "No 21". Kolekcję otworzyła przepiękna w swej prostocie beżowa sukienka. Potem było coraz ciekawiej - beże połączyły się z brązowymi ażurami, dołączyła panterka, błękity, komputerowe desenie, buty w turkusie i fiolecie. A przy tym niezwykła prostota krojów, gdzie jedyną fanaberię były chyba tylko asymetryczne zapięcia. Już teraz widzę, że to będzie jedna z moich ulubionych mediolańskich kolekcji. Jak tylko schudnę.... to wprowadzę w życie. Piękne, eleganckie i proste.

Kolekcja Fendi to dla mnie nowoczesna opowieść o Ani z Zielonego Wzgórza. Może przez te wyjątkowo długie spódnice, może przez botki, a może przez wysoko zaczesane włosy... Ta Ania mieszka w zimnym klimacie, przez co często nosi futra. Jak donoszą serwisy informacyjne, od Antarktydy oderwała się wielka góra lodowa, która w przyszłości jeszcze bardziej oziębi klimat na północnej półkuli - Karl Lagerfeld bez wątpienia wziął to pod uwagę. Ania nie obędzie się bez ciepłej etoli z lisa. Ciągle zabiegana Ania nie ma czasu by porządnie związać swój pasek: dlatego plącze go w niedbały węzeł. Jako mieszkanka wielkiego miasta, Ania (która już dawno temu wyprowadziła się z zapyziałego Zielonego Wzgórza) wybiera styl elegancki, ale wygodny - sięga po inspirację do modnych lat 80tych, ale czerpie stamtąd głównie niuanse fasonów, pozostając obojętna wobec krzykliwych i zgranych gestów. Jest młoda, niezależna, pewna siebie - wieczorami zakłada małą czarną z przeszyciami oraz szyfonowymi rękawami. Na przyjęciach z miną intelektualistki pali papierosy w kolorach kredek i dyskutuje o sztuce. To ona - Karl stworzył piękną personę! Zakochałam się w tym pokazie!!! Fryzura na Fendi jest cu-dow-na!!!

czwartek, 25 lutego 2010

Londyn Jesień-Zima 2010/11 3

No i nastąpił tzw. zonk z tym pokazem Prady. Nie wiem, czy to była kwestia słabego łącza czy ilości chętnych, ale u mnie coś pomrugało i zniknęło: nic straconego, za kilka godzin wszystko obejrzymy dopieszczone w fotografiach, a póki co filmik mamy tutaj. Ale tym pokazem zajmę się już w następnym poście (na filmiku mam straszną pikselozę, ale muzyka dziwnie znajoma i cudowna - czy to jest z Nagiego lunchu?), przecież zostały resztki Londynu do omówienia! A w sprawie mody męskiej: niestety w tym temacie czuję się wyjątkowo niekompetentna, dlatego w ogóle go na blogu nie wspominam. Mogę tylko powiedzieć, co cieszy moje oko na blogach, a jest to ostatnio Robert Kuta i jego eksperymenty w stylu Warhola. Gorąco polecam wszystkim jego blog, jeśli ktoś robi świetną netową krytykę mody przez jej praktykowanie, to jest to właśnie on. Pomijając fakt, że jest niezwykle dowcipny! Naprawdę, przy tym, co robi Robert Kuta, wszelkie igraszki z szafiarkami bledną jak zabielony mocną ilością śmietany czerwony barszcz ;-DD W ogóle ostatnio mam wrażenie, że wiele osób wije się niczym piskorze, żeby wydać na świat jakąś nową jakość w modowym światku polskiego internetu. A tymczasem - Kuta wszystkich zakasował. Ale mam pewną myśl w związku z tym pytaniem o modę męską: znam jedną osobę, którą mogłabym nakłonić do podjęcia tematu, może nawet w ramach gościnnych występów na moim blogu ;-) Oj, mogłoby być fajnie! No a ja - nie wiecie nawet, jak mi dobrze ze zredukowaną ilością blogów, co za wolność. Teraz wreszcie mogę ubierać się do woli, eksploatować wszelkie kreacje z szafy: i nie chcę nic nowego kupować. Odkąd mam przerwę na blogu (to raptem tydzień) odkrywam, że mam jakieś nieprzebrane zasoby ubrań! Normalnie czuję się jak w czepku urodzony człowiek i przyszedł czas podsumowań: na tym moim blogu było już wszystko - martwe ptaki, wypchane zwierzęta, futra, kożuchy, podróbki, oryginały, wsie, miasta, galeria Zachęta, Pałac Kultury, śniegi i upały. I to wszystko w raptem 150 postach. Ain't that cool? Co prawda mam jeszcze jedno upatrzone i niewyeksploatowane miejsce, o którym zawsze marzyłam, żeby je dać na bloga. Jak ktoś był pod tym kręcącym się Samsungiem przy rozwidleniu Ostrobramskiej i Alei Stanów, to wie, że cudowność owego domu handlowego i przestrzeni spacerowej wprost przygniata. No ale może kiedyś nadrobię. I w ogóle - w Wawie było dziś tak wspaniale ciepło i słonecznie: rozpiera mnie jakaś niecna energia... Wiosna? Póki co - lecimy z tym Londynem.
Jonathan Saunders na jesień mocno lansuje kurtki-parki. Zatrzęsienie ich w sklepach, ja już się boję, co będzie na wiosnę. Do tego sznurowane botki, szarości, koronki siatkowe, cięte z materiału frędzle i graficzne wzory. Bardzo stonowana kolorystyka, raczej ascetyczne kroje. Jedynym kolorem, który szaleje w tym pokazie jest gradientowa czerwień. Dzięki tej prostocie, jest to kolejna wyróżniająca się kolekcja na tym fashion weeku. Nie wiem, jak wy, ale ja coraz bardziej cenię sobie projektantów, którzy stawiają na dyskretne ruchy, bez fajerwerków, bez efekciarstwa.

Christopher Bailey świetnie skwitował swoim pokazem Burberry Prorsum popularność kurtek z kożuszkiem. Przyznam, że nie wyśniłabym ich powrotu bez pomocy tegorocznych wybiegów. Kolejna rzecz, która raczej fatalnie mi się kojarzy z dzieciństwem ;-) Póki co jeszcze moje oko do nich nie nawykło. Ale dziś akurat mijałam osobę ubraną w takie wdzianko - pomyślałam sobie, że za rok będzie modna :-D Ależ przyspieszenie z tymi sezonami. W kolekcji królują zielenie, styl militarny. W drugiej części kolekcji nieco bardziej formalne czernie, a po nich seria puchatych brązów, przechodzących w burgund. Do tego kozaki za kolano.. w motyw wężowej skórki. Serio: strasznie to jest dla mnie brzydkie w tej chwili. Może nie mam zmysłu modowego, ale po prostu odrażające są te buty (a rzadko mnie coś tak odrzuca). Czy to nowe wcielenie ugly shoes? I co ja jeszcze widzę? Kozaki na paski - czyżbym kolejny raz przewidziała modę? Heh. Zdecydowanie najbardziej podobają mi się koronkowe bluzki z tej kolekcji. Jednak, gdy pomyślę o tych kozakach w węża i tych wstrętnych ćwiekowanych torebkach - zdecydowanie ta kolekcja jest przerażająca.


Skończymy zatem na optymistyczną nutę - na scenę wkraczają Basso&Brooke. Uwielbiam tych projektantów. Za bajeczne desenie. Tym razem wybrali się w podróż do źródeł - i to fizycznie, zwiedzali jedwabny szlak... Przywieźli ze sobą bagaż wyobraźni i powstała kolekcja o tysiącu barw. Ja chcę taki płaszcz, ja chcę taki płaszcz, ja chcę taki płaszcz! Pędzę do kolektury, wypełniać kupony totka. Do zobaczenia w Mediolanie!

wtorek, 23 lutego 2010

Londyn Jesień-Zima 2010/11 2

Dziewczyny, wyciągajcie z szafek tamborki, igły, kordonki, naparstek... Oto Christopher Kane zapowiada szał na hafty. Czekam niecierpliwie na kolejne kolekcje Kane'a. Jego styl jest rozpoznawalny, choć nie trzyma się konkretnych pomysłów, tkanin czy konstrukcji. Przemyca do mody elementy kiczu - czegoś sprzed kilku czy kilkunastu sezonów, o czym raczej nie powiedziałybyśmy, że kiedykolwiek znowu będzie modne. Ale - uwaga! Teraz, gdy moda jest już tak polisemiczna, gdy zewsząd czerpie inspiracje, a idea jednego modnego trendu już dawno upadła, warto wszystkie rzeczy trzymać w wielkim kufrze - bo nagle może się okazać, że strasznie żałujecie odprzedania przez allegro czy oddania komuś haftowanej czarnej bluzeczki czy spódnicy. Kolekcja Kane'a tym razem w czerni - można powiedzieć, że jest to kolejna odsłona serialu modowego pt. "Przepracowujemy czerń". Projektant bawi się tkaninami: łączy koronkę ze skórą, mięsistą wełnę z dzianiną lub szyfonem. Jedyną fanaberią tej kolekcji jest jeden biały kożuszkowy kołnierzyk. A wszystko robią hafty. I to jakie - bajeczne, kolorowe, kwiatowe, przypominające tradycyjne ludowe zdobienia, ale też kiczowate hafty na bazarowych spodniach czy sukienkach. Wymarzona chwila, żeby kupić maszynę hafciarską. Lub po prostu - zabrać się do roboty: jednak konia z rzędem temu, kto coś bez rozlewu krwi wyhaftuje na skórze! Swoją drogą, zastanawiam się, czy te hafty są na skórze, czy są naklejane: jak ktoś haftuje, to wie, o co kaman... No ale powiedzcie sami - czy można się było spodziewać, że koronka, skóra i hafty tak ładnie ze sobą zagrają?
Miła dla oka kolekcja Paula Smitha! Nie ma już co prawda jednej linii i tematycznego domknięcia, jak w niezapomnianej kolekcji zeszłorocznej, ale jest sporo rozpoznawalnych punktów: kratka, kwieciste sukienki, tradycyjne wełny. Doszły paski i porwane rajstopy oraz ciekawie zastosowane szyfony (nie wiem, czy ja mam obsesję, że kojarzę je od razu z Rei Kawakubo). Nie jest to nic powalającego, ale bardzo przyzwoicie. Śliczne ubrania, a szczególnie te wełniane sukienki w stylu lat 50tych.
Vivienne Westwood Red Label prawie jak zwykle. Wydaje mi się, że nie ma w tej kolekcji rzeczy, których już wcześniej u tej projektantki nie widzieliśmy. Tradycyjne lejące kroje, paski, kratki, napisy etc. Tym razem przekaz ekologiczny. No cóż - męska kolekcja Westwood w tym roku wywołała sporo zamieszania, ponieważ stylizowano tam modeli na bezdomnych. Myślę jednak, że świata mody nic już nie rusza i każdy rodzaj protestu natychmiast jest wsysany w nurt główny. Ale za to - jakie fantastyczne ubrania w kolekcji damskiej. Bez rewelacji, ale nadal mam wrażenie, że gdybym była Rockefellerem, to tylko u Westwood bym się stroiła ;-P Jednak wbrew pozorom wcale nie marzę o nieograniczonych środkach finansowych, to takie tanie ;-D Ale za to marzą mi się buty mary jane z trzema paskami i grubym obcasem - czy ktoś gdzieś takie widział?
Jeden kamień spadł mi z serca, bo oto Aquascutum wraca na wybieg. Chyba udało się przetrwać ten cholerny amerykański kryzys. Michael Herz zaprojektował naprawdę świetną kolekcję. W prawdziwie angielskim stylu. W części czarnej oraz piaskowej cudowna klasyka w wersji maxi. Jestem pewna, że wszystkie kobiety z niepokojem patrzą na lansowanie takiej długości. Nie znam osobiście nikogo, kto by dobrze wyglądał w wąskiej spódnicy do ziemi, a może moje oczy po prostu odwykły od takiego kształtu sylwetki. Zresztą w tak długich ubraniach naprawdę trudno jest się poruszać. Wydaje mi się, że wielkim wydarzeniem w historii ubioru, którego świadomość w codziennym życiu jest niewielka, jest fakt, że od kilkudziesięciu lat kobiety chodzą i widzą swoje nogi. To naprawdę zmieniło wiele w ogólnym postrzeganiu własnego ciała. Ja w długiej spódnicy po prostu czuję się jak w więzieniu, wydaje mi się, że jakaś bestia owinęła mnie w sidła ;-) Jednak trzeba przyznać - tak przyzwoitego tradycyjnego krawiectwa dawno nie było w Londynie.
Wiosenna kwiecista kolekcja Erdem bardzo mi się podobała. Na jesieni desenie kwiatowe staną się nieco bardziej abstrakcyjne, pojawi się również motyw patchworku oraz koronka, często drapowana w formy przestrzenne. No i ptaszki malowane na jedwabiu - cudowne. Ta kolekcja jest w ogóle rajem dla oka - desenie są zniewalające. A tak w ogóle to z siostrą w sklepie Orsay odkryłyśmy marną podróbkę słynnych jaskółek Miu Miu. Próbowałam niezdarnie wytłumaczyć różnicę, a moja siostra powiedziała, że u Miu Miu są jaskółki, a w Orsayu dali sroki :-))) Do tej pory mnie to rozśmiesza. To muszą być sroki. No cóż - o ile jakaś Zara produkuje ciekawe podróbki, to ci się nie popisali... A skoro już jesteśmy przy różnych śmiesznostkach, to muszę się pochwalić najnowszym odkryciem z allegro - otóż, co rusz ktoś sprzedaje rzeczy z firmy "DRY CLEAN ONLY". Przez przypadek na to wpadłam (bo zawsze szukam tam jakichś jedwabnych kreacji w rozmiarze XXXL, żeby je przerobić) - ale ubaw chyba będę mieć przez tydzień. Któż by nie chciał mieć sukienki firmy Dry clean only? ;-DDD
Kolekcja Phoebe Philo dla Jaeger London bardzo ładna, prosta - świetnie się ogląda, ale bez fajerwerków. Czy to jest moje ulubione zdanie o tegorocznych tygodniach mody? Jeszcze nikt nie sprawił, że szaleję z zachwytu przed kompem! Ale Jaegera lubię - to po prostu marka z ubraniami, która od dawna szuka pomysłu na odnowienie siebie. Prostota projektów Philo bardzo mi się podoba, szczególnie te wełniane płaszcze i spodnie. Wiele wskazuje na to, że będziemy mieć kolejny sezon triumfów luźno dzierganego moheru! W tej kolekcji też świetne kapelusze i buty. No i welur...
Marios Schwab w tym sezonie zaprojektował sukienki moich marzeń. Ta czerwona jest po prostu obłędna, będzie mi się śniła po nocach. Może dlatego, że autor najwyraźniej przewidział istnienie kobiecych piersi :-D Świetna inspiracja "szwabskim" ;-) strojem ludowym - sznurowania, szelki, hafty i te cudowne sinusoidalne wycięcia. Jestem urzeczona, a dla was cztery cudne kiece:
No i na koniec troszkę szaleństwa, żeby już nikt nie miał wątpliwości, że jesteśmy w Londynie. Inspiracja historyczna w wykonaniu duetu Meadham Kirchhoff jest często dość dosłowna. Zamiast obszywać dżinsowy żakiet pagonami, ci panowie wolą dać na głowę koronę, a wszystko zakryć welonem. Do tego miszmasz inspiracji z najróżniejszych kultur w postaci biżuterii i wychodzi całkiem szalony pomysł na modę. Dla mnie miła odskocznia po tych wszystkich kolekcjach przez wielkie ka. W tym szaleństwie musi być jakaś metoda. No. A teraz wszyscy (którzy tego jeszcze nie zrobili) naciskają NA TEN NAPIS i czytają nowy numer magazynu Dilemmas!

poniedziałek, 22 lutego 2010

Londyn Jesień-Zima 2010/11 1

Nie ma nic przyjemniejszego w sezonie pokazów niż przenieść się z Nowego Jorku do Londynu. Od razu zmienia się perspektywa: słowo "moda" nabiera zupełnie różnego znaczenia. I początek nawet z grubej rurki. Topshop Unique i przygoda leśna! Ależ to jest urocze. Troszkę wygląda jak McQueen przyprawiony jakimiś skandynawskimi baśniami! Co zostaje, gdy odejmiemy anturaż zasypanego liśćmi wybiegu, szalone fryzury i poroża na głowie? Styl country w wersji brytyjskiej. Na przyszłą jesień szykuje się silny trend kampusowo-harcerski (że go sobie tak roboczo nazwę) - mamy go i tutaj: płaszcz na kołki, szorty z grubymi zakolanówkami w warkoczowe sploty, parki, kolor khaki, futerka i peleryny. Oprawa tego pokazu jest naprawdę wspaniała - z przyjemnością się to ogląda. A motyw zezwierzęcenia pobudzający dla wyobraźni. No i strasznie się wkurzam, bo ostatnio w pewnym secondhandzie widziałam czapkę w kształcie głowy niedźwiedzia brunatnego (właśnie taką z uszami i zębami) i nie kupiłam! Damn, a coś mi mówiło, że w tej czapce jest wielki potencjał...:

Richard Nicoll od jakiegoś czasu jest jednym z moich ulubionych projektantów. Uwielbiam jego gry z formami bieliźnianymi, bardzo pokorne podejście do kolorów. W tym sezonie znowu kratki. Tym razem jest to czarno-biała kratka vichy. Wkrada się w formach dużych (cudny komplet) oraz drobniutkich (przepiękna mała spódnica). Przewija się też model twarzy o karminowych ustach. Wszystko skąpane w szarościach. A na koniec - najpiękniejsze kolory weluru, zestawionego z szyfonem. Będzie aż 8 cytatów z tej kolekcji, bo szacunek tego projektanta do własnego fachu jest dla mnie nieustannym źródłem radości! Oj, dziewczyny, po welur, po welur! Mogę tylko przestrzec przed szyciem z weluru - to męczarnia! To już lepiej kupić gotowe (albo kazać mamie uszyć :-)).


Kolekcja projektantki o trudnym do wymówienia nazwisku - Mary Katrantzou - to eksplozja barw! Przedruki na jedwabiu przypominają gabinet osobliwości - jest tu i trompe l'oeil, fragmenty apaszek w stylu Versace, urywki obrazów, mundurów. Przepych i degeneracja w stylu rokoko. Wow - to jest cudne! Nie wiem, jak wam, ale mi się to tak strasznie podoba, że po prostu muszę mieć na lato jakiś drukowany w takie "hiperrealistyczne" wzory jedwab. Wow, wow, wow!

Kinder Aggugini to kolejna kolekcja z nurtu historyczno-militarnego. Szynele z mięsistej wełny, rzędy guzików, surduty, sukienki w stylu empire. Nie ma tu jednak przesytu szczegółów, a projekty mimo ścisłych konotacji historycznych pozostają dość proste i nowoczesne. A w tym wszystkim jest i ramoneska. Oj ładnie!

Holly Fulton, młoda Szkotka, którą doskonale pamiętam z graficznych pomysłów z zeszłego sezonu (jako Fashion East), debiutuje pod własnym nazwiskiem na Fashion Weeku. Kolejna seria wspaniałych, przemyślanych grafik! Do tego zamsz, futra, cekiny. Bardzo obiecująca projektantka!

Charles Anastase przedstawia nam jakieś minimalistki-ekscentryczki. Niby wszystko mają proste, a jednak skomplikowały sobie życie! Po solidnej czarni wielka dawka kolorów w postaci czerwieni i turkusu. Troszkę tu powiało różnymi pomysłami Kawakubo, szczególnie w tym ostatnim looku - szyfon nałożony na żółtą sukienkę... No cóż. Ale i tak mi się podoba. A już szczególnie pierwszy fragment tego pokazu - czerń i białe okulary. Wow! No i podobają mi się ich fryzury - nie wiem, czy ktoś, kto czyta tego bloga, mógłby przewidzieć, co by mi się stało, gdybym zrobiła sobie trwałą. Od kilku tygodni mam na to chętkę, bo ciągle połowa włosów mi się kręci, a połowa nieco mniej. Tylko czy potem nie wyglądałabym jak coś w stylu puszystego moppa? Hmmmmmmm. No ciekawe, co przyniesie kolejny dzień w Londynie.

sobota, 20 lutego 2010

Nowy Jork Jesień-Zima 2010/11 7

No to finiszujemy! Wróciłam właśnie z Aspen i wreszcie mam chwilę, żeby do końca przejrzeć najnowsze pokazy mody :-D Co tam u dobrego, starego Zaca? Zac Posen jak zwykle kobiecy. Dużo satynowych sukienek z charakterystycznymi draperiami, godetami, gorsety, futra, woalki, pończochy z kreską. Dużo nawiązań do lat 40tych. No i te spodnie - wysokie w pasie, o kloszowym kroju. Jest to kolejna świetna kolekcja Posena, a te akcenty z weluru na końcu chyba naprawdę mnie przekonały, żeby zdobyć wreszcie idealną welurową sukienkę (ja jednak wolałabym szmaragd od tej czerwieni). Troszkę mi to stylistycznie przypomina jeden z moich ulubionych filmów "The End of the Affair", chyba przez kostium w kolorze wina, który miała tam na sobie Julianne Moore. No cóż - mogłabym godzinami oglądać ten piękny film, ale jedziemy dalej!

Francisco Costa u Kleina jak zwykle minimalistyczny. Ten projektant przyzwyczaił nas do ascetycznych cięć. Jego konsekwencja sprawia, że jest prawdziwym zjawiskiem amerykańskich pokazów. Kolekcje Calvin Klein nie zaskakują, a jednak są jednymi z najbardziej oczekiwanych. Jajowata linia ramion przypomina mi klasyczne pomysły Balnciagi, a sukienki z podkręconymi liniami podszycia miały w sobie coś z Miyake. Jednak najbardziej efektowne były płaszcze z lekko zeskosowanym przodem - prostota i dysrupcja w jednym. Pośród czerni, bieli oraz szarości tylko kilka przebłysków kobaltu. Nie wyobrażam sobie własnego stanu ducha w tak minimalistycznych ubraniach, na pewno jestem na to jeszcze zbyt niedojrzała, zbyt niepewna siebie - jedno jest niezaprzeczalne, projektu Costy są po prostu bardzo piękne.

Inny minimalista - Narciso Rodriguez - w tym sezonie to nawet zaszalał. Draperie, bandażowe pasy, a nawet skrawek błyszczącej czerwieni! Przeważają jednak proste, konstrukcyjne ubrania, typowe dla jego "intelektualnej" wersji mody. I te nakrycia głowy - sami zobaczcie, czyż nie są szalone?

Siostry Kate and Laura Mulleavy, czyli Rodarte, poszły tym razem w swoje meksykańskie korzenie. Na tle ich ostatnich kolekcji z wojowniczkami w roli głównej, ten pokaz był naprawdę niebiańsko spokojny. Oczywiście jak zwykle eklektyzm: mieszanina kolorów, faktur i wzorów, draperie, płynne konstrukcje. Jednak zdecydowanie bez mrocznych, trybalnych konotacji. Zamiast czerni i tatuaży - kwiaty, słońce, zabawa. Świetne wrażenie zrobiły na mnie szczególnie spodnie, szczególnie te z szyfonu haftowanego w kwiaty - już o takich marzę. Na topie będą również szydełkowe sukienki. I kożuszki, bo skoro jeden jest nawet w kolekcji Rodarte, to musi być coś na rzeczy.

U Ralpha Laurena powiało słodziutkim boho. Kwieciste szyfony, grube swetry, botki, kamizelki, tweed, welur, hafty, futerka... Niezobowiązujący, lekko artystowski styl boho zdobył już serca kobiet na całym świecie, podbił też wybiegi jesiennych kolekcji w Nowym Jorku. I doskonale - ja ten styl bardzo lubię, jest kobiecy, nie wymaga katuszy noszenia szpilek i obcisłej mini, jest po prostu wygodny, ekonomiczny. Oto i jego wersja u Laurena:

L'Wren Scott w tym sezonie trochę jakby bawiła się w Jacobsa. Ten pierwszy look jest bardzo Jacobsowy! Mamy tutaj paradę nieco staromodnych elegantek, zatem: retro górą! Welury, żakardy, kapelusze, sukienki midi o linii blisko ciała - skądś już to znamy. Na pewno sama projektantka o wysokości 193 centymetrów świetnie w tym wszystkim wygląda, szczególnie w tej długości spódnic ;-P

No i na koniec Oscar de la Renta. Sporo w tym szaleństw lat 80tych, makijaże i ramiona jak z Dynastii, blichtr, błysk, kolor i przepych. Eksplozja kiczu, ale uwielbiam z rozrzewnieniem oglądać taką modę - jak za dawnych lat...

piątek, 19 lutego 2010

Nowy Jork Jesień-Zima 2010/11 6

Nie mogę się otrząsnąć po tym, jak wczoraj mijałam dwóch młodych dżentelmenów w dresie, którzy z wielkim znawstwem rozprawiali o zdaniach zawierających anakolut. Czy świat się zmienia, czy ja się zmieniam? Doprawdy nie jestem w stanie ocenić. Ależ mi się bałaganu narobiło przez ominięcie jednego dnia Fashion Weeka, nie mogę się pozbierać przez to. A miałam już wzorowy porządek. Miejmy nadzieję, że do Londynu uwinę się z układaniem wszystkiego na odpowiednich półeczkach. Zabierajmy się wreszcie do roboty!
Co sezon jednym z ważniejszych punktów nowojorskiego tygodnia mody jest dla mnie kolekcja 3.1 Phillip Lim. Wydaje mi się, że jest to projektant, który umie doskonale wypośrodkować swoje pomysły - jego wersja mody nie krzyczy trendami, ale też nie popada w pretensjonalny minimalizm. Po prostu - projektuje ubrania dla kobiet. Kolekcja wiosenna z prostymi fasonami naprawdę mi się podobała, a w jesiennej odsłonie Phillip Lim nawiązuje do powracających lat 70tych. Co nie znaczy, że mamy tu wyłącznie dzwony i klimaty amerykańskiego campusu sprzed trzydziestu kilku lat. Wręcz przeciwnie - powroty do historii są tylko subtelnymi akcentami, a cała kolekcja sprawia wrażenie dość nowoczesnej. Dużo tu luźnych, sportowych kurtek i płaszczy (będących czymś w rodzaju połączenia peleryny i kożuszka), dzianin. W wersji wieczorowej cekinów i szyfonu. Kolejny raz na wybieg wkracza kraciasty loden. No i szelki. Nie wiem, jak wam, ale mi się dość marnie kojarzą ostatnio, bo podbiły bazary. Niestety spódnica z wysokim stanem, na szelkach stała się już wprost idiomatycznym bazarowo-biurowym widmem. No ale Phillip Lim na pewno bazarowy nie jest. Just look:

Ciekawa kolekcję zaprezentował Alexandre Herchcovitch. Zamiast do carskiej Rosji wybrał się do równie zmitologizowanego Związku Radzieckiego. Zapachniało militarno-etnicznym przepychem. Na głowach chustki (?) oplecione łańcuchami i biżuterią, mnóstwo zapożyczeń z ludowych, armeńskich haftów, bufiaste rękawy i wyszywane nogawki. Jednak pewna nuda i przewidywalność tego folklorystycznego bazaru została przełamana nawiązaniem do mody grunge (krata, ramoneski, suwaki, ciężkie buty), a może nawet mody gotyckiej (czarne suknie z koronki). Uważam, że jest to niezwykle udana kolekcja i radzę wszystkim obejrzeć w całości na style. Żonglerka deseniami jest to nieziemska, choć może wszystko trąci kiczem. Warto jednak zauważyć, że ten deseniowy kicz na polskich ulicach nie występuje: ludzie stronią od miksowania tkanin, boją się kolorów. Ostatnio na jednym blogu szafiarskim wyczytałam sznureczek anonimowych komentarzy pod stylizacją, gdzie autorka połączyła kwiecistą sukienkę i gruby lekko melanżowy męski kardigan. Wiele osób twierdzi, że to do siebie nie pasuje. Chciałoby się powiedzieć: i właśnie o to chodzi! Czasami jak coś do siebie nie pasuje, to dopiero wtedy pasuje. Dla ludzi bez wyobraźni to dramat mody. Utrze wam nosa, zobaczycie!

Podobne deseniowe szaleństwo ogarnęło w tym sezonie Annę Sui. Przyznam, że to też jedna z projektantek, które bardzo lubię. Właśnie za ten nadmiar, którym potrafi się bawić. Rozumiem ludzi, którzy cenią minimalizm. Minimalizm jest piękny. Jednak degrengolada kolorów i wzorów jest piękniejsza. Przynajmniej ja tak uważam. Nie mieszkam w lofcie, nie kupuję albumów o sztuce ważących pół tony, które ładnie wyglądają na regale, nie wierzę w wyższą klasę średnią. Ja taplam się w bałaganie, półśrodkach i brudzie. Nie lubię sterylnego świata. Zauważam w nowojorskich pokazach wyraźny trend vintage i Anna Sui z pewnością do niego należy. Jego główne cechy to mieszanie wzorzystych tkanin retro, dodatki z futra i kożucha, motywy etno, boho, niezgrabne buty (bo bez niebotycznych obcasów), kolorowe rajstopy, ciągłe nawiązania do lat 70tych. Wszystko to mamy w tej kolekcji. Anna Sui inspirowała się amerykański wydaniem Arts and Crafts Movement. Bardzo bliska mojemu serca to tematyka, bo kilka semestrów podczas studiów anglistycznych zgłębiałam brytyjski ruch odnowy rzemiosła - muszę przyznać, że ta tematyka mnie fascynuje od wielu lat. Przede wszystkim podnieca w tym protest przeciwko brzydocie tego, czym człowiek się na co dzień otacza. Jak bardzo to prawdziwe, gdy przeszukujemy popularne sklepy w poszukiwaniu ładnych deseni. Naprawdę sytuacja deseniowa jest tragiczna. Po prostu są brzydkie i kiczowate. Mam nadzieję, że będą kopiować od Sui w sklepach dla zwykłych zjadaczy chleba. W takie szare dni jak dzisiaj ona jest po prostu pokarmem dla ducha. Dlatego zaraz wkleję sporą, energetyzująca dawkę obrazków. To będzie pstrokata jesień dla odważnych kobiet! No i w tym pokazie naprawdę świetna obsada modelek - w tym cudowna Karen Elson.



Proenza Schouler również postawili na wzory, ale w zupełnie innym wydaniu. Zamiast inspiracji historycznych kolejna porcja komputerowych wydruków. Majaczą wężowate piksele znane doskonale z ostatnich kolekcji McQueena. Poza tym, bardzo szkolnie i lolitkowato. Dominują sukienki baby-doll, płaszczyki zapinane na kołki, a do wszystkiego pończochy samonośne, które widać w całej swej okazałości. No cóż - lubię projektantów Proenza Schouler, na pewno Lookbook wyje z rozkoszy :-) Szkoda, że w Polsce mają tak mało fanek, chętnie bym kogoś tak wystrojonego zobaczyła na ulicy. Mroczne uczennice to chyba pokłosie wspaniałej wiosennej kolekcji Miu Miu. Spodziewam się ich wysypu w Paryżu.

No i w tym rzucie rozprawię się jeszcze z Michaelem Korsem. Ten projektant jest obsesjonatem kultury amerykańskiej i co sezon czerpie z jakiegoś ikonicznego wizerunku Amerykanki. Tym razem była to tzw. kobieta luksusowa, w drodze z metropolii do kurortu lub odwrotnie. Futra, skóry, zamsze, kamelowe płaszcze, dzianiny, stalowe garnitury, wełniane płaszcze w drobną jodełkę. Jak dla mnie, tego za-dużo jest tu zdecydowanie za dużo. Oczy mnie rozbolały od tego przepychu. Pakuję walizkę i dzwonię po prywatnego jeta, niech mnie odstawią na odwyk do Aspen. He. Reszta wieczorem, jak wrócę z kurortu. Jedyna rzecz fajna w całym tym okropnym pokazie to połączenie koloru camel i szarości. To naprawdę elegancko wygląda - rozważę, gdy następnym razem będę się przebierać za kobietę sukcesu.


PS. I wiadomość z ostatniej chwili - moja przeróbka butów Sonia Rykiel, którą pewnie niektórzy kojarzą z drugiego bloga, zakwalifikowała się do półfinału konkursu Śmieć-deaktywacja. Huuuuuuuuuurrrrrrrraaaaaa! Strasznie się cieszę, a szczególnie dlatego, że konkurs ten jest promocją pewnego kreatywnego myślenia o modzie, które chyba od zawsze przyświeca tym rzeczom prezentowanym przeze mnie na blogach. Jupi! Ale fajnie.

czwartek, 18 lutego 2010

Nowy Jork Jesień-Zima 2010/11 5

Oo - jakiś nieszczęśliwy traf mnie w tym roku gnębi z śledzeniem FashionWeeka - kolejna awaria netu! Chyba straciłam już kontrolę nad fochami komputera: raz działa z prędkością światła, raz zamiera i odmawia współpracy. Ale może teraz będzie już dobrze? Oby! Jak już pisałam w ostatnim poście świetne są live steamy z pokazów: akurat ten, o którym wspominałam, był pokazywany na stronie Marka Jacobsa. O innych tego typu relacjach można dowiedzieć się ze stron organizatorów tygodni mody - z tego, co wiem, w Londynie ma być sporo taki sytuacji. Tym bardziej to fajne, że w przypadku UK nie ma tej sześciogodzinnej różnicy czasu. Przyznam, że lubię oglądać pokazy w formie nagrań wideo - od jakiegoś czasu nacisk na teatralność, performance czy po prostu wielkie show z pompą stał się tak duży, że niejednokrotnie dość trudno zrozumieć intencję danego projektanta bez wiedzy o tym, jak dany pokaz został wyreżyserowany. Jeśli tekstem mody są projekty i stylizacje prezentowane na wybiegu, to warstwa paratekstualna rozrasta się tutaj do monstrualnych rozmiarów. Jest to problem, który napotykają wszyscy badacze próbujący zdać sprawę z relacji mody i sztuki. Moda to często sztuka, a ostatnio nawet krytyka sztuki. Ale jest to sztuka pławiąca się w sosie komercji, wielkich pieniędzy, reklamy, showbiznesu, masowej konsumpcji. Chyba dlatego jest to tak podniecające pole do eksploracji, pozwalające na zmasowany atak z najróżniejszych punktów widzenia. No cóż - rozkoszna zaraza! Doskonałe jest to, że wszyscy żyjemy w pułapce mody: jeśli ktoś wam próbuje wmówić, że jest ponad to, nie wierzcie mu nawet w jedno słowo. Jeśli chodzi o modę, to nie ma widoku znikąd... Wyobraźcie sobie, że ktoś podchodzi do was na ulicy i twierdzi, że nie podoba mu się wasz strój, wasze uczesanie, wasz makijaż. Znam takie sytuacje... - są to wyłącznie sytuacje związane z różnymi rodzajami przemocy. Jednym z precedensów rozbrojenia tego rodzaju przemocy była w historii mody Pamela Rooke, znana wszystkim jako Jordan, która w strojach bondage, zaprojektowanych przez swoją szefową Vivienne Westwood, dojeżdżała brytyjską koleją do pracy. Anturaż sadomasochistycznego zniewolenia został dzięki przewrotnej modowej ekspresji wywrócony na nice - stał się językiem wyzwolenia, narzędziem pokonania własnego, wcielonego w nas przez porządek społeczny burżuja, instancją oporu wobec drobnomieszczańskiego twardego gruntu, który staje się podporą ataku dla tych, którzy w języku znoszącym przemoc nie mają nic do powiedzenia. Strój jest narzędziem wyzwolenia. Uffff - musiałam to napisać ;-D Wiecie, że ja nienawidzę kraju, w którym mieszkam? Nie dlatego, że sam w sobie jest zły, ale dlatego, że na ludzkiej wyobraźni grają tu wyłącznie osoby, którzy tego wyzwolenia z małomiasteczkowej hipokryzji nigdy nie dokonają, ponieważ po prostu brak im do tego odpowiednio twardych genitaliów... Na bezpiecznych pozycjach zawsze pozostaną tu wyznaczniki nowobogackiego luksusu, ikonki szytych w Chinach marek noszone na piersi, ów nieomylny PSB (Polski Styl Bazarowy) oraz ciągłe nadskakiwanie jakiemuś mgławicowemu Zachodowi, który jest lepszy od naszego ciemnogrodu. Po prostu niedobrze mi się już robi, gdy o tym wszystkim myślę. Żyję ostatnio w wielkich przeciążeniach mentalnych i emocjonalnych: myślę, że po prostu wielu osobom (a zwłaszcza użytkownikom internetu) brak fundamentalnej wrażliwości. A teraz na Zachód! A teraz do Nowego Jorku!

Na początek zajmiemy się Markiem Jacobsem. Akurat ten stream, o którym pisałam, był świetny - kamer było sporo, pokazywały wszystko z różnych perspektyw. Fakt, że modelki wyszły ze swego rodzaju klatki, a maszerowały wzdłuż stołów z widzami był naprawdę ciekawym zagraniem dramaturgicznym. A wszystkiemu towarzyszyło bajeczne wykonanie "Somewhere over the rainbow". Zresztą, przecież jest to na youtube:

Nie wiem, czy słowo "zgrzebna" pasuje do tej kolekcji Jacobsa. Na pewno niesamowity był kontrast między dość podniosłym nastrojem dinner party, a całą tą szarością, zwyczajnością, która zdominowała jesienną kolekcję projektanta. Przyznam, że kilka razy zacierałam ręce z radości, bo Jacobs zrobił w pewnym sensie krok w tył. Oczywiście jest to kontynuacja jego pomysłu na modę, w tym w szczególności pewnej deklaracji, którą była jego kolekcja Wiosna 2009 (roboczo nazywam ją ciotkami-klotkami). Owe eklektyczne damulki w żakardach i kanotierach tej jesieni wyblakły, jakby z fotografii wypłowiała większość kolorów i zatarły się co bardziej wyraźne kształty. Ale ta dziwaczna persona moim zdaniem pozostała. A zacierałam ręce, bo mój zamszowy płaszczyk z szalonymi mankietami i kołnierzem z sierści lamy ma w sobie sporo z tego szalonego ducha. Od kilku tygodni moją obsesją modową numer jeden jest "Ostatnie tango w Paryżu". Te płaszcze muszą być (nie)świadomym cytatem z tego filmu! Dominują beże i szarości. Strój, który otwierał ten pokaz - szara trykotowa bluza i niezgrane spódnicospodnie zestawione ze skarpetkami oraz płaskimi butami z lekkim czubkiem - był szokująco antymodowy. Jakby Jacobs chciał powiedzieć coś w stylu: "Póki co, składam broń, wymyśliłem już tyle rzeczy, że może teraz obejrzę album ze starymi fotografiami"... A mnie najbardziej dręczy - dla jakich kobiet są te staropanieńskie płaszcze? Dla kogo te myszowate, zbyt długie spódnice? Dal kogo te szare skarpetki i męskie garnitury w kratkę? Ta kolekcja jest rażąco nienowoczesna. Ale może w tej nienowoczesności tkwi jej ponowoczesność? Tak mi się wydaje. Tym razem Dorotka wraca do Kansas bez czerwonych bucików i rozkosznego uśmiechu. TA bajka ma wyjątkowo szare, co nie znaczy bezbarwne, zakończenie. Muszę powiedzieć, że jest to chyba najbardziej aseksualna kolekcja Jacobsa w historii.



W kolekcji Marc by Marc Jacobs dużo dobrego starego Jacobsa! Bez szaleństw i nadmiernych ekstrawagancji. Są znane i typowe dla tego projektanta motywy: inspiracje odzieżą militarną (na wybiegi coraz częściej wracają spodnie bojówki!), mnóstwo khaki, grunge'owe swetry, paski (jak zwykle w czerwieni i granacie), krata, elementy dżinsu, troszkę grochów (tym razem jest to gra fakturami czerni). Powiedziałabym, że jest trochę nudnawo. Zaskakujące może te dwa akcenty białej koronki pod koniec. Po prostu jest to taki Jacobs jakiego ludzie chcą kupować! Alleluja: