czwartek, 4 lutego 2010

Szwalnia i podsumowanie Prefall

Oj - dopieszczam ostatnio tego bloga. Dziś będzie o sprawie A i sprawie B. Sprawa A to nowa rodzima marka odzieżowa, a więc Cybernetyki Szwalnia. Premierowa kolekcja Szwalni “Kółka, kratki, serca, kwiatki” została dziś zaprezentowana w przytulnym, postindustrialnym (tak, te słowa mogą iść w parze!) showroomie w prężnie rozwijającym się Centrum Cybernetyki. Autorką kolekcji jest Monika Jakubiak. Przyznaję, że ubrania zrobiły na mnie duże pozytywne wrażenie, kolekcja jest stylistycznie spójna, szyta z dobrych gatunkowo materiałów (drukowany w kratkę jedwab stał się obecnie moim obiektem pożądania numer jeden), a przede wszystkim: jest szyta w Polsce. Szwalnia co prawda przypomina mi troszkę zadomowiony już na rynku Green Establishment, z drugiej strony - bardzo mi się podoba, że GE wyrosła wreszcie w stolicy godna konkurencja ;-) No i Szwalnia jest chyba troszkę bardziej kobieca, elegancka. Filozofia marki jest ze wszech miar godna rozpropagowania - dobre krawiectwo, ciekawe (ale nieprzekombinowane) konstrukcje, staranne wykończenia, unikalne projekty. I tego właśnie wszyscy miłośnicy mody w tym kraju pragną. Oczywiście mnie samą urzekło kreatywne wykorzystanie tych szyfonów jedwabnych: zamiast zwyczajowego w polskiej stylistyce szafowania jedwabno-satynowym przepychem, mamy tu po prostu ubrania do noszenia uszyte z jedwabiu. Very nice, I like. Do kupienia na Mokotowie, a oto zajawka:


zdjęcia: http://www.cybernetyki222.pl
No i oczywiście miło było zobaczyć znane bloggerskie twarze ;-) i na gorąco wymieniać się wrażeniami o kolekcji. Z zażenowaniem ;D dodam, że skończyło się na zakupach - kolejne buty, to czyste szaleństwo. No i z UlicamiWarszawy nabyłyśmy identyczne boskie wdzianka (dzięki mojej stanowczości kosztowały 1/10 ceny z metki!), ale ok - to ona je znalazła na wieszaku. Przyznaję bez bicia ;-) Ostatnio dochodzą moich uszu podszepty jakichś internetowych pomyleńców, że wyprzedaże są czystym złem. No cóż - od jakichś 25 lat siadam do maszyny do szycia. Naprawdę w sklepie okazyjnie można kupić coś, co znajduje się grubo poniżej jakichkolwiek kosztów produkcji domowej. Ludzie - ja też chciałam kiedyś wierzyć w autarkię. Fichte doradzał w Zamkniętym państwie handlowym, żeby swetry pleść z puchu topolowego. Jednak - nie mam zamiaru sama sobie w domu majstrować butów czy dziergać trykotów tylko dlatego, że ktoś się w życiu nie spełnia i wylewa pomyje na oślep. Tak samo jak nie sadzę ziemniaków na balkonie, tak też nie produkuję sobie sama wszystkich ubrań, choć sporą część tak. Genug. Wierzę w to, że kreowanie własnego stylu musi polegać na wielu źródłach: źródłach inspiracji, ale też konkretnych źródłach odzieży. Uwielbiam modę - kupuję w sklepach, na które mnie stać (z przykrością stwierdzam, że nie jestem jedną z 200 klientek haute couture na świecie), szukam w lumpeksach, szyję, przerabiam, kombinuję. Inspiruje mnie najnowsza kolekcja Christophera Kane'a (ta w kuchenne kratki), inspirują mnie blogi, inspiruje mnie Bertolucci i inspirują mnie zdjęcia z wizerunkiem Loulou de la Falaise i jeszcze milion innych rzeczy. Nie jestem doskonała, nikt nie jest, mam zwykłe ciało, nie mam 3 metrów wzrostu i 30 kilogramów wagi - często wyglądam obciachowo, ale trudno coś stworzyć i przedtem czasem nie wyjść na idiotę. Ważne, żeby mieć do siebie dystans, a najważniejsze: działać konstruktywnie, unikać czczego krytykanctwa i wiecznych narzekań. Tyle - bo się wkurzyłam (mówiąc eufemistycznie). A to Loulou w oczach Avedona:

A teraz - dla porządku - dokończę relację z pokazów Prefall. Fashionweek już drepcze nam po piętach, nie mogę się doczekać, co też wydarzy się podczas nowojorskich pokazów ready-to-wear. Ale teraz Prefall!
Viktor i Rolf coś bez szaleństw. Widocznie uznali, że ich klientki (nie będące piosenkarką Rihanną) muszą się w coś ubierać. Mamy zatem czystą kolekcję w bieli i czerni. Z małymi przebłyskami w postaci amarantu czy turkusu w wersji overall. No i troszkę tweedu. Powiem, że Japończykami tu powiało - ascetyczne to jakby, jakby podobne do Yamamoto miejscami. Ale bez szaleństw. Spodnie marchewy to absolutna podstawa. Sama coś o tym wiem. A buty na tych zdjęciach - cudowne! Masywne, wyraziste, o takich marzę.

Prefall Moschino w dwóch odsłonach. Cheap&Chic jak zwykle młodzieńczy i świeży. Fajne połączenie różnych rodzajów kratek - ja już rozpoczynam poszukiwania lumpeksowe takiej sukienki w biało-czarną krateczkę. A kratki i cekiny - o tym bym nie pomyślała... No i ten ogonek przy swetrze - jakby Bridget J! :-) Moschino bardziej klasyczne, dorosłe. Dużo fasonów z lat 60tych, płaszcze prawie w stylu Jackie, dużo złota w każdej postaci (duża złota biżuteria, suwaki, dodatki, desenie). I ten ironiczny komentarz na t-shircie: Status symbol. Fajne.


No i na koniec Stella MacCartney, która rzadko gości na moim blogu. Nasza piękność Magdalena Frąckowiak w 30 odsłonach! Królują proste miejskie stylizacje - płaszcze i peleryny w pięknym beżu, kostiumy o męskim kroju (uwaga, kloszowe spodnie lub ultramodne marchewy!), ale też kilka całkiem wieczorowych projektów. No i te kapelusze! Całkiem przyjemnie. I pamiętajcie, żeby bez swoich marchewek nie wychodzić na jesieni z domu! ;-)

Brak komentarzy: