środa, 29 lutego 2012

Tak - jutro pokaz Driesa van Notena, a ja dopiero zabieram się za Mediolan! Niedorzeczne. Jednak w moim świecie czas płynie inaczej, krąży. Zdałam sobie z tego sprawę podczas oglądania raportów z oskarowej gali: nie znam większości aktorek! Praktycznie nie oglądam telewizji i znam góra dwa amerykańskie seriale z ostatnich lat, nie śledzę zdjęć celebrytek na zakupach: wszystkie właściwie młode aktorki to dla mnie zagadka. Kojarzę za to Michelle Williams, która już raz zachwyciła kanarkową kreacją z czerwonego dywanu - i tym razem po prostu błyszczała w sukience Vuittona. Podoba mi się ta aktorka, wygląda jeszcze całkiem jak człowiek. Nie będę dalej rozwijać tego tematu - czas na Mediolan.

Antonio Marras! Piękna kolekcja Marrasa, choć i on zestawił futro z sandałami... Projektant tworzy nostalgiczną kolekcję, której podstawą jest patchwork: w modowym języku odpowiednik pamiętnika w literaturze. Skrawki zebrane w jeden płaszcz, warstwa koronki doszyta do starej sukienki, etola czy kołnierzyk z resztek. Marras miesza style i fromy - od architektonicznego płaszcza rodem z lat 60tych po rozkloszowaną sukienkę a la New Look aż po trencz, unowocześniony rękawami z futra. Z jednej strony obniżony stan, z drugiej mocno zaznaczona talia. Wszystko to w szlachetnych gobelinach, naszywanych na wełny, koronkach, żakardach, kwiecistym jedwabiu. Nie jest to kolekcja dla wyznawców mody jako absolutnego "here and now", ale swoich wielbicieli zawsze znajdzie, tym bardziej, że jest po prostu zjawiskowa. Dajcie mi taki gobelinowy płaszcz!
   
Równie artystyczny klimat w kolekcji Dolce&Gabbana. Tym razem inspiracja sycylijską barokową sztuką sakralną - stąd gęste złote hafty na czarnej wełnie, bardzo dużo zdobień na ubraniach, butach, torebkach, kolczykach. Oprócz tego oczywiście koronki, nadruki z kwiatami, motywami fresków czy ornatów i lansowana przez Włochów od zawsze kobiecość o wciętej talii, lekko poszerzonych ramionach i biodrach. Jest pięknie - nic tylko rozmarzyć się i pomyśleć o włoskich katedrach :D
 
   
Postanowiłam do końca tego posta pozostać  w nastrojach retro - a kto mi zabroni? W związku z tym chyba pierwszy raz w historii bloga napiszę o kolekcji Dsquared. Mamy tu retro kicz w całkiem smacznym wydaniu - całkiem zgrabna wiwisekcja takiego kiczu się tu trafiła. Każdy element tych kilku stylizacji jest ikoniczny: czy to czółenka w cętki, czy kocie okulary, czy mała lakierowana kurtka w zielonym crocu, różowy żakiecik a la Jackie z rękawicami zmarszczonymi na nadgarstkach, czerwony wełniany kaszkiet, panterka i groszkowa zieleń, wielka czarno-biała krata na płaszczu, bluzka z kalką nadruku na koszulce bohaterki "Do utraty tchu", papieros w dłoni - to jak wyliczanka rodem z Rzeczy Pereca - nie bez kozery jest to jedna z moich ulubionych książek! W modzie trudno się wydostać poza lata 60te, są skarbnicą inspiracji. Od kilku dni przypominam sobie serial Mad Men, na płycie kupionej w ciucholandzie (50 groszy za sezon Mad Men?!) znalazłam dodatek o kostiumach, gdzie kilku projektantów (m.im Peter Som!) opowiadają o klimacie tych lat i wpływie na modę. Faktycznie pada tam zdanie, że lata 60te to worek bez dna. W swojej szafie mam jedną rzecz, której nie oddałabym za żadne skarby: to jedwabna, wyszywana cekinami sukienka vintage z metką Oleg Cassini. Też kocham lata 60te!
   
Pozostajemy w klimacie retro na pokazie Roberto Cavalli. Tu oczywiście wszystko przesunięte do absolutnych granic przesady. Jeśli cekiny, to miliony cekinów, jeśli gobelin, to gobeli w wersji XL, jeśli futro, to cała spódnica maxi z futra,  jeśli wąż, to wąż absolutnie na wszystkim! Znacie Cavalliego - on tak już ma. Królują w tej kolekcji spodnie dzwony, krótkie sukienki bombki i zwiewne, cygańskie falbany z jedwabiu drukowanego w zwierzęce motywy. Jak na Mediolan (jutro postaram się przedstawić jego mroczne oblicze) jest tu naprawdę bardzo wesoło...
   
Świetna kolekcja duetu Aquilano.Rimondi. Styl już nam z tego posta dobrze znany, znany również z poprzednich moich raportów fashionweek'owych - drobne krawatowe, żakarodowe wzory w wersji maxi na świetnie skrojonych kostiumach i płaszczach. Miękkie welury w szlachetnych barwach - od burgundu po chłodne, jasne granaty, skóra łączona z jedwabiem i wełną, skórzane lamówki. W dodatku, w przypadku tych projektantów w wyjątkowo.. szlachetnym wydaniu. Denerwuje mnie to słowo - czy wszystko musi być szlachetne? To prawdziwie szlachecki trend! Doskonale, że mam w szafie swój żakardowy płaszcz - jak znalazł! Nic tylko założyć płaszcz żakardowy i biec na biodynamiczne francuskie wino do pachnącej arystokratycznym nastrojem (de Givenchy!) winiarni La Cave na Wilczej... Kto nie był, niech odwiedzi: wina jak marzenie, a ja nie wierzę, że wszystkie bloggerki lansujące się z kawą zalaną bitą śmietaną, naprawdę piją coś tak słodkiego i niezdrowego zamiast przyzwoitego kieliszka wina!
    
I na koniec Prada!  Trudna jest ta kolekcja. Jutro o niej napiszę, dziś dam tylko mój przegląd obrazkowy - I'm dead tired, guys! Aha - i dziękuję komuś, kto napisał, że mój blog jest na wysokim poziomie, schlebia mi to, ponieważ mój mózg od przeszło 10 lat traci ilość szarych komórek :D W ogóle dziękuję osobom, które piszą tu komentarze pod postami, raczej nie odpowiadam na nie, wybaczcie, ale jakoś nie ogarniam internetu ostatnimi czasy, szkoda mi wzroku...

   

piątek, 24 lutego 2012

Here is London

Wszyscy już w Mediolanie, a my jeszcze w Londynie! All this is going way to fast... Nie nadążam. Wczorajszy pokaz Prady oglądałam w wielkiej ekscytacji, ale te buty, te buty.... okropieństwo! W świecie pogłoski, jakoby Raf Simons miał trafić do Diora, a Jil Sander wraca jako projektantka do swojej marki - chyba czekają nas spore przetasowania. A w Londynie było całkiem dobrze, a najlepiej u Jonathana Saundersa, który wyrasta na czołowego brytyjskiego projektanta.
  
Saunders  jest projektantem, który stworzył już swój własny styl: nieodmiennie prezentuje świetne krawiectwo, zaskakujące połączenia kolorystyczne, nieoczywiste wzory - wszystko w dobrym, nieostentacyjnym stylu. Jesienna kolekcja jest przede wszystkim świetnie uszyta - dominują tu dwurzędowe płaszcze i marynarki w stylu lat 70tych, kobiece taliowane sukienki, spodnie o wysokiej talii i prostych nogawkach. Wśród tkanin dominuje połyskliwy żakard i melanżowa wełna w kolorach od bordo i czerwieni, poprzez beże i szarości, pastelowe błękity i fiolety do szmaragdu. Wśród deseni drobny, "krawatowy" graficzny motyw na żakardzie, duże kwiaty, kratka. Kolekcja Saundersa zachwyca spójnością, wręcz czystością wizji. Jest to jakby kompletny, jesienny styl. No i te płaszcze - to będzie absolutny przebój przyszłego sezonu - po pokazie Prady wiemy to już na 100%.
  
Christopher Kane natomiast poszedł w gotyk. Bohaterki jego kolekcji to złe dziewczynki - noszą wyłącznie czerń, granat i bordo. Jeśli kwiaty, to tylko flokowane, graficzne, zimne róże - no może z małym odstępstwem dla haftowanej, zygzakowej łączki. No i panterka. W kolekcji Kane'a dominują świetne sukienki z lamowanymi skórą gorsetami, uszyte z ukochanej przez niego w tym sezonie sztywnej tkaniny z motywem słojów drewna.  Do tego poraz kolejny dwurzędowe marynarki, proste płaszcze lub grube swetry w warkocze. Na stopach mocne, czarne skórzane buty. Jednym słowem - kolejny mocny trend jesieni: kobieta z półświatka - wszystko w równie wspaniałej wersji - choć bez tego londyńskiego luzu - w nowej kolekcji Gucci.

 
 Świetna jesienna kolekcja Paula Smitha. Jak zwykle wielka inspiracja męskim stylem i typowo miejski look - świetne marynarki z wełny i weluru, płaszcze oversize otulające sylwetkę, doskonałe spodnie i taliowane spódnice. Motyw przewodni: poziome paski w odcieniach fioletu i bordo. Kolory stonowane - z dużą dawką szmaragdu. Po prostu świetna kolekcja. Dla mnie absolutnym klejnotem tej kolekcji - jest drapowana sukienka-płaszcz, uszyta na bazie klasycznej marynarki. Cudowna! Świetna moda do noszenia - bez przebieranek, teatru i pretensji!
  
O braku teatru nie można powiedzieć w przypadku kolekcji McQ. Mniej ekskluzywna linia McQueen pierwszy raz została z taką ceremonią pokazana, a projektantka Sarah Burton stworzyła iście McQueenowskie kreacje. Oczywiście nie ma tu aż takich ekstrawagancji, jakie zapewne zobaczymy za kilka dni w Paryżu, właściwie haute couture są tylko fryzury modelek. W kolekcji przede wszystkim płaszcze - wojskowe, dwutonowe, w odcieniach zieleni, ale też czarne, skórzane, z mocnymi dodatkami w postaci futra. Pojawiają się też wspaniałe aplikacje i hafty - z motywem kwiatów i jesiennych liści. Do tego pojawiające się tu i ówdzie angielska krata. Świetne są sukienki - dramatycznie taliowane, odszyte koronkowym karczkiem. Kolekcja piękna, ale ja czekam na paryski pokaz McQueen.
 
Równie romantyczną kolekcję pokazał Marios Schwab. Schwab jednakowoż poszedł w przedwojnie. Kształt zapożyczył ze sztuki Art Deco - opływowe, roślinne, miękkie, a jednocześnie geometryczne, przemyślane. Stylistycznie sięgnął do ikony Marleny Dietrich (znowu!) - w kolekcji styl bardzo kobiecy, elegancki, szykowny. Dominują wspaniałe sukienki z aplikacjami Art Deco, zaokrąglonymi dekoltami, naszywanymi obłymi kieszeniami, wyraźnie zaznaczoną talią. Schwab sięga po przeźroczystości, które wspaniałe wykorzystuje w ostatnich sukniach wieczorowych, bardzo kojarzących się ze stylem Givenchy.  Kolory słabo nasycony, eteryczne. Do wszystkiego t-bary i bardzo stylowe kapelusze. Niezwykle wdzięczna kolekcja!
 
Nowa kolekcja Burberry przejdzie do historii z powodu pochodu wielkich pasiastych parasoli. Same projekty Christophera Bailey na mnie nie robią jakiegoś ogromnego wrażenia - wybaczcie, nie rozumiem szału związanego z Burberry - rozczulam się tylko nad podjedzonym przez mole kaszmirowym płaszczem tej marki sprzed kilku dekad, gdy wisi na wieszaku z ceną 1 złoty :( W nowej kolekcji jak zwykle sportowy, nowoczesny miejski styl w brytyjskiej tradycji. W tym sezonie wzbogacony o wielkie kieszenie typu cargo (widzieliśmy je już w Ameryce), wspaniałe spódnice ze spiralnymi falbanami, baskinki. Duże poziome paski, bo i gipiura - pojawia się nawet tutaj: spódnice z koronki i sportowa kurtka? Czemu nie!  No i aksamit - miękki, cudownie lśniący, przepiękna tkanina dla prawdziwie eleganckich ludzi, którzy... nie mają kotów perskich! ;D
 
Na koniec mojego krótkiego przeglądu trochę minimalizmu. Choć gdy patrzę na nową kolekcję Acne, to raczej myślę o maksymalizmie - tyle tu oversize'ów, wielkich plam koloru! Kolekcja Acne bardzo artystyczna (Bauhaus?) i bardzo geoetryczna: dominują duże płaszcze o niezwykle miękkich liniach, skrojone zdecydowanie: typowe "statement coats".  Dużo mocnego koloru, aż do fluo i ciekawie przebarwione moro XXL - tym razem żółte! Do łask powracają też szerokie paski - pomalowane geometrycznie tak, aby wyszczuplić talię. Taką modę to ja lubię.

I na koniec mój ulubiony Richard Nicoll, który postanowił przedstawić minimalistyczne podejście do zagadnienia odzieży biurowej. Zainspirowany m.in filmami Tati (znam entuzjastów Tati, to chyba religia!) stworzył prostotę w monochormatycznych barwach: od bieli, przez szarość, kobalt po żółty i pomarańcz. Wszystko w tej kolekcji jest minimalne, nawet sama ilość modeli - prosta sukienka, prosta bluzka, prosty płaszcz, proste spodnie. Do tego - duża, prosta teczka. W sam raz do pracy! Jedyna ekstrawagancja to metaliczne buty - genialnie wygląda na tle tej prostoty.
 




niedziela, 19 lutego 2012

Ostatnie tango w Nowym Jorku

Tak, wiem - wszyscy już sa w Londynie od piątku, a ja jeszcze nie wyrobiłam się z Nowym Jorkiem. Niestety liczba pokazów z sezonu na sezon rośnie dość dramatycznie, trudno wszystko ogarnąć. Dziś natomiast zaszalałam na ostatnich wyprzedażach i jak wszyscy, którzy za każdym razem obiecują sobie, że nie kupią nigdy więcej w sieciówkach, nabyłam na kolejną zimę w cudownie niskich cenach wspaniałą, ciepłą kurtkę w stylu nowej kolekcji Proenza Schouler lub starej Celine, drugą kurtkę w poziome pasy z wielkim futrzanym kołnierzo-kapturem w stylu nowej kolekcji Rag&Bone, sweter w stylu starej kolekcji Isabel Marant (19 złotych!) oraz kapelusz wełniany w stylu nowej kolekcji Ruffian (9 złotych!). Czuję się spełniona i oczywiście... nigdy więcej nie kupię nic w sieciówkach! A teraz Nowy Jork.

Zacznijmy od Proenza Schouler.  Niewątpliwie jest to jedna z najlepszych kolekcji jesiennych. Projektanci postawili na ultranowoczesne kroje i tkaniny. Tak jak w wielu innych przypadkach mamy tu inspirację Azją - w pierwszych sylwetkach są to tylko drobne niuanse, jak asymetryczne zapięcia, pod koniec pokazu inspiracja nabiera dosłowności: żakardy ze złotą nitką, hafty na pikowanym jedwabiu - wszystko to jednoznaczenie kojarzy się z Dalekim Wschodem. Bardziej podoba mi się ta pierwsza, technologiczna część kolekcji.  Najpierw seria białych stylizacji - przede wszystkim fantastycznych kurtek o kroju przypominającym kimono do judo, a jednocześnie bardzo nowoczesnym - z ostrymi cięciami, dużym asymetrycznym suwakiem. Kilka sezonów temu widziałam prawie identyczną kurtkę w numerze Burdy - trzeba zabrać się do szycia! Kolory, które pojawiają się później, trudno nazwać krzykliwymi: od czerni, przez granat, bordo, błękity i rdzawy pomarańcz. Fasony i tkaniny fantastyczne: skórzane plecionki, wytłaczany neopren, siatki, surowy jedwab, żakard. Kolekcja jest ciężka i miejska - bardzo dobre rozwiązanie trendu azjatyckiego: ta kolekcja będzie cytowana jeszcze wiele razy! Natomiast dodatki sa moim zdaniem okropne - i choć wiem, że staną się obiektem powszechnego pożądania, to ciężkie buty z kwadratowym noskiem i torebki w sarenkę są dla mnie po prostu przerażające...



Jak zwykle świetną minimalistyczną kolekcję pokazał Francisco Costa u Calvina Kleina. W skórze i wełnie projektant tworzy... kształt! Ta moda jest tak plastyczna, że trudno nazwać ją po prostu ubraniami. Kształty Costy są miękkie, obłe, a jednocześnie minimalne: przemyślane cięcia tworzą uporządkowaną kolekcję. Costa sięga po paletę czerni, ciepłej czerwieni, ecru i szarości. Jedyna ozdoba to metaliczne, cienkie paski. W kolekcji dominuja proste, lekko taliowane sukienki do pół łdski, płaszcze bez kołnierza, spodnie i spódnice z tłoczonej skóry. Przy tak prostych fasonach kontrast faktur wełny i skóry wygląda wyjątkowo szlachetnie. Do tego trochę przeźroczystości i błyszczącej siatki i powstaje kolekcja, która może być wyznacznikiem nowoczesnej elegancji. Piękna.



A teraz trochę odpoczynku od tych "intelektualnych" kolekcji - pokaz Oscara de la Renty. Pewnie bym o nim nie pisała, ale jest taki słodki, że trudno go pominąć. Mamy tu totalny powrót do lat 60tych: małe sukienki w linii A oraz szanelowskie kostiumiki. Dużo dziecięcego błękitu i różu oraz kolejny deseń, który zawładnie sieciówkami: biżuteria. Zadrukować wszystko brylancikami, kryształkami, błyskotkami.... Wszystko to wygląda jak skrzyżowanie Lagerfelda z Moschino. Kiczowate - a może stylowe dla kogoś z innej epoki... De la Renta to jeden z ostatnich wielkich amerykańskich projektantów mody, tak trudno o nim nie wspomnieć!

Równie komiksowa jest nowa kolekcja Donny Karan. Wszystko inspirowane stylem Marleny Dietrich z czasów Błękitnego Anioła. Look androgyniczny, będący niemal dosłownym odwzorowaniem czaru dwuznacznej erotycznie persony boskiej Marlene. Donna Karan przewrotnie i pięknie drapuje prążkowaną wełnę w seksowne sukienki, na głowy modelek zakłada zabawne kapelusze, ich ciała owija mocną czerwienią lub elegancką, zgaszoną zielenią. Kolekcja może drażnić, bo ile razy można wracać do tego samego tematu? Jak się okazuje, bardzo wiele - często ze świetnym skutkiem...

Bardzo podobna, androgyniczna historia u Ralpha Laurena. Nic tylko szperać w szafie za wełnianym płaszczem w drobną kratkę lub garniturem w prążek, szapoklakiem lub melonikiem, laseczką. Ewentualnie komplet z aksamitu lub panterkowa narzutka. Na wieczór koniecznie suknia maxi ze skosu, bogato zdobiona złotem. I nasz look a la przedwojnie całkiem gotowy... Tylko czy to jest bal przebierańców?! No cóż - w Nowym Jorku było jeszcze sporo wartych wzmianki, bardziej współczesnych pokazów - być może wrócę do nich później. Teraz do Londynu, bo jutro Christopher Kane!

środa, 15 lutego 2012

NY cont.

Oto marynarka moich marzeń! To właśnie pomyślałam, oglądając najnowszą kolekcję sióstr Rodarte. Siostrom kolejny raz się udało, i to jak! Pokazały doskonałą kolekcję inspirowaną Australią. Jak na te projektantki, jest to kolekcja zaskakująco do noszenia - prawie nie ma tu już ich dawnego, "rozdartego" stylu. Jest retro - eleganckie, ale nie bez elementów sportowo-casualowych. Kolekcja w całości mieści się w poetyce kolorów ziemi: przeważają beże, spłowiały niebieski, ochra, czerwienie i tradycyjnie trochę czerni. Tkaniny szlachetne - jedwabie, wełny, skóry - i wyjątkowo jak na Nowy Jork nieprzetworzone. W kolekcji dużo sukienek - od retro gipiurowych worków z okrągłym kołnierzykiem, przez jedwabne, zwiewne maxi z tysiącem falbanek, po skrojone przy ciele skórzane sukienki z... kożuszkiem! W ogóle w tej kolekcji kożuszek króluje. Świetne są tu dla mnie rzeczy do noszenia na co dzień: bluzy o dmuchanych, obłych rękawach, taliowane bojówki, swetry z warkoczami, cudowne wełniane płaszcze, no i marynarki: o wielkich kołnierzach, z dwurzędowym zapięciem - to są marynarki! Podoba mi się też wykorzystanie gipiurowej koronki - ta tkanina podbije i wiosnę, i zimę. Ogólnie - Rodarte, fantastyczna kolekcja!



Czego nałykał się Marc Jacobs??? To pytanie zadaję sobie od wczoraj rano. Ta kolekcja jest po prostu od czapy :DDD Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie te okropne kapelusze. Modelki Jacobsa na głowach miały urzeczywistnienie słoniowacizny. Ta kolekcja to jest koszmar koszmarów. Nawet moja miłość do Jacobsa tego nie uratuje. Po pierwsze, kapelusze. Okropne - nie wyobrażam sobie nawet największego ekscentryka w takim obrzydliwym nakryciu głowy (czekam niecierpliwie do jesieni, żeby kogoś w tym zobaczyć!). Po drugie, buty - coś jak połączenie butów z XVII wieku z obuwiem zespołu Budka Suflera "Bal wszystkich świętych" (przez lata mnie rozśmiesza). Koszmarne, kwadratowe noski, ze sprzączką z diamencikami i naszytymi kwiatkami. Po trzecie, tkaniny: od futrzaka w  kratkę, przez tapicerki po wielkie tureckie wzory. Tę kolekcję ratują tylko płaszcze. Płaszcze są wspaniałe - oversize'y w stylu lat 60tych i 70tych: z dużymi kołnierzami, pelerynkami, wielkimi guzikami - tylko płaszcze... reszta mogłaby pozostać przemilczeniem... lub scenografią do filmu Oliver Twist!



Na szczęście kolekcja Marc by Marc Jacobs jak zwykle w dobrym, streetowym wydaniu - sukienki z deseniami kwiatów, pasków, szachownicy i kropek, miękkie, futrzaste płaszcze, świetne marynarki - czyli wszystko, za co kochamy Jacobsa. Do tego jeszcze sporo kratki i metaliczne tkaniny - i to jest świetna inspiracja na co dzień.



Alexandre Herchcovitch zaskoczył mnie jasnością swojej wizji jesieni - wymyślił sobie podstawową sylwetkę, którą powtórzył 24 razy! Czyż nie na tym właśnie polega kolekcja - w takich chwilach zapewne wszyscy mają przed oczami ryciny z sylwetkami Diora na dane sezony. Herchcovitch wyrysował obłe linie ramion, prostą pudełkową konstrukcję z tylko delikatnie zaakcentowaną talią, wszystko w długości do pół kolana, z rękawami lub bez. Projektant pokazał głównie płaszcze oraz sukienki, uszyte z kontrastujących tkanin: neoprenu i metalizowanego.... no właśnie czego? Połączył dziwne lakierowane tkaniny z koronkami, zamsze z kratkami. Kolory cudowne - beże, brązy, złoto. Kolekcja do zapamiętania.



I na zakończenie dzisiejszego odcinka, równie uporządkowana kolekcja, którą pokazał Narciso Rodriguez. Nie od dziś wiadomo, że ten projektant jest mistrzem konstrukcji - jego projekty zawsze są wręcz matematyczne. I tak było tym razem - Rodriguez tym razem postawił na dość niezwykły patchowrk - jego płaszcze unoszą się w powietrzu dzięki wielokrotnymi i nietypowym cięciom, przypominając raczej geometryczne bryły niż ubrania. Sukienki ze skosu składają się z pozszywanych kawałków, idealnie oplatając ciało. Do tego narduki - również duże, geometryczne. Z kolorów groszkowa zieleń, burgund, pomarańcz. Świetna kolekcja.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Nowy Jork powrót

Oooo- dawno nie podobała mi się tak kolekcja Diane von Furstenberg. Projektantka tym razem pokazała kolekcję mniej sportową, miejską... Wszystko stało się niezwykle wysmakowane i niezwykle eleganckie. Dla mnie to trochę kontynuacja jej świetnej kolekcji Prefall 2011. Elegancja w stylu glamour lat 70tych - kobiece, szlachetne kroje w miękkich, drogich tkaninach o przepięknej palecie barw: od spokojnych burgundów i szarości po krzycząca czerwień i mocny duet żółtego raz wściekłego różu. Drapowane sukienki, duże, otulające płaszcze z kaszmiru, głębokie spiczaste dekolty, taliowane spodnie. Do tego nawiązanie do surrealizmu spod znaku Schiaparelli: printy Furstenberg to między innymi łezki, puzzle, nuty na pięciolinii i oczywiście czarno-białe dłonie. Puzzle pojawiają się też na samym wybiegu. Świetne to jest. Bardzo bardzo, Diane!



Równie szykownie prezentuje się kolekcja Zaca Posena. To mój osobisty ulubieniec - nigdy nie zapomnę, jak jakieś trzy lata temu wypatrzyłam sobowtóra Posena w PKS Biłgoraj przejeżdżającym obok Rogatek Grochowskich. To był on, daję słowo - w ten zimowy szary dzień! :D No cóż - Posen jak zwykle do granic przesuwa pojęcie szykownego retro. Jest to oczywiście głównie moda wieczorowa w satynie. Tym razem dla odmiany, podobnie jak Jason Wu, Posen eksploatuje motyw Dalekiego Wschodu, w tym przypadku Japonii. Sukienki - zawsze maksymalnie pocięte (jako domowy krawiec zawsze łapię się za głowę!), taliowane, absolutnie perfekcyje - tutaj dodatkowo wzbogacone o formy origami, żakardy, brokaty. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gusto staroświecki komplet (tudzież taki to sprytny płaszcz) ze szmaragdowej, błyszczącej wełny - śliczny jest ten Posen, choć wiem, że to zupełnie niedzisiejsze... No i ta torebka w kształcie pagody - cudowny kicz ;)



Kolejnym projektantem, który solidnie ogląda się za siebie, jest Derek Lam. Na sezon jesień 2012 przygotował coś w rodzaju połączenia lat 60tych ze współczesną modą niezależną (z drugiej strony, czy może istnieć coś takiego jak moda niezależna, skoro moda zawsze już jest na sprzedaż?). Mamy tu dziewczęce klimaty spódniczek i płaszczyków drukowanych w bukieciki kwiatów, tureckie wzory, koki jak u BB, hipsterskie oksfordy, a z drugiej strony: typowe dla Lama wtrącenia z mody męskiej - marynarki, płaszcze. Jak zwykle dużo wstawek ze skóry lub wręcz skóra w roli głównej. Tutaj znów pojawia się burgund, a oprócz niego: czerń i biel. No i kwiatki - łączka się zadomowiła w NJ. Oczywiście buty są wspaniałe - koniecznie trzeba zdobyć coś z tym metalowym czubkiem!



Kolejny raz zachwycił mnie pokaz A Detacher. Projektantka o polskim nazwisku na tle innych pokazów w NY prezentuje się naprawdę świetnie. Tworzy przemyślaną, konstrukcyjną kolekcję, w której rolę główną grają zdekonstruowane, opadnięte rękawy. Kolekcje odmienia ten motyw przez wszelkie przypadki - są płaszcze, sukienki, żakiety: wszystko z rękawem wszystym w połowie ramienia. Do tego bardzo dobre kolory - czernie, beże, czerwienie, róż, pomarańcz. I tak japońsko to wszystko wygląda - ale jak widać można to zrobić i bez złotych brokatowych piwonii. Oj ładnie!



Na koniec nowa kolekcja Rag & Bone ( i pytanie, czy wytrwam do drugiej, czekając na nowego Jacobsa!). Ciągle dla mnie ta kolekcja jest jakaś chaotyczna - przyzwyczaiłam się do Rag&Bone w wersji, którą można streścić tak: kobieta-miasto-sport-siła. Tym razem zrobiło się tu jakoś romantycznie, jakby to powiedzieć... przygodowo! Dominuje tu warstwowość, błyszczące, miedziane tkaniny oraz printy: głównie poziome paski (znowu!), przeplatanki, graficzno-etniczne desenie w czerni i bieli. Modelki mają na sobie naprawde dużo i cenię sobie projektantów, którzy podchodzą do tematu zimy poważnie. Wszak zamarzło już prawie wszystko, włącznie z rurami i samochodem! W tej kolekcji najpiękniejsze są moim zdaniem flauszowe płaszcze z pasami w kolorach ziemi, cała ta romantyczna menażeria futrzanych kołnierzy, ciał otulonych swetrami. No a dodatki - jak zwykle u tych projektantów świetne: buty, których czubki niebezpiecznie zmierzają w stronę kwadratu, no i skóra: paski i nakładane kołnierze w wersji XL.

niedziela, 12 lutego 2012

Co jeszcze wydarzyło się w NY...

Jak już wczoraj pisałam, pokaz Alexandra Wanga jest mocny. Z pewnością do ikonicznych momentów w historii mody przejdzie ostatnia modelka Wanga - Gisele - dumnie maszerująca w skórzanym płaszczu, piękna i mocna (bold and beautiful? ;)), niczym kobietony ze zdjęć Helmuta Newtona. Owacja dla Wanga! Projektant śmiało dyktuje trendy, jest chyba tak niesamowity jak młody YSL. Wang zasadniczo nie odstępuje w tej kolekcji od swojego pomysłu na modę: jak zwykle, pokazuje modę uliczną, łącząc elegancję z nonszalancją, eksperymentując z tkaninami, fasonami, kolorem. Tradycyjnie jest w tej kolekcji dużo czerni, poza tym bardzo skromna kolorystyka: biel, spłowiałe bordo. Wang przede wszystkim stawia na tkaninę, jej fakturę, technologiczne możliwości transformowania tkanin tradycyjnych (takich jak np. tweed) w tkaniny ultranowoczesne. Jednocześnie projektant łączy faktury po mistrzowsku: futro ze skórą lakierowaną oraz matową, powlekane tweedy (!) paruje z siatkowym golfem, szyfonowe draperie zestawia ze skórzanym karczkiem, rękawice ze skóry wykańcza jakąś przedziwną woskowaną, dekatyzowaną tkaniną, przypominającą łuski gadów. Genialne są płaszcze z lakierowanej, prążkowanej lub marmurkowej skóry. To jest przedziwne, ale to właśnie jest moda, która obecnie jest najbardziej modna. Do tego Wang postępuje uczuciwie - na zimę pokazuje ciepłe ubrania. Jest to w ogóle chyba pierwsza w NY w pełnym tego słowa znaczeniu kolekcja zimowa: dominują duże, ciężkie płaszcze, futra, skórzane spódnice, wąskie spodnie i sukienki z długim rękawem. Na wszystkim koniecznie duże, sportowe kieszenie zapinane na napy. No i dodatki: wysokie, fantastyczne kozaki z czubkiem oraz torebki, będące nowoczesną wersją klasycznej Gladstone bag. Cóż - niezwykle dumne i pewne siebie są kobiety Wanga, gdy na nie patrzę nie przypadkiem przychodzi mi do głowy słowo "kobieton". Ale może właśnie dlatego wszyscy tak kochają tego projektanta - on nas nie upupia, Podoba mi się ta kolekcja - z pewnością stanie się jedną z najbardziej rozpoznawalnych kolekcji na jesień 2012, a fabryki w Azji już zabierają się za kopiowanie projektów Wanga... tylko skąd wezmą takie tkaniny, oto jest pytanie!

  Kolekcja Richarda Chai podczas oglądania pokazu podobała mi się średnio.  Szare, poziome pasy nagle uznałam za najsmutniejszy z deseni. Kieszenie cargo przypięte do paska wydały mi się niedorzeczne - na modelce w rozmiarze 2 wyglądają ok, ale co z tymi, którzy nieustannie suną do przodu w kierunku szóstek i ósemek?! Gdzie podział się kolor, deseń, przeźroczyste warstwy? W ramach rekompensaty projektant pokazuje bardzo dobre krawiectwo... nieco męskie. Atrybutem numer jeden jesieni będzie dobrze skrojona, długa marynarka, może być nawet w róże. A z pewnością w paski - bo ten właśnie motyw Chai wykorzystuje namiętnie, szyjąc z dużych pasów wszystko: od marynarek po sukienki i plecaki (!). No i tie-dye - ten deseń z pewnością jeszcze na przyszły sezon z nami pozostanie. Ogólnie, dobra miejska moda u Chai jak zawsze.


Kiedy oglądam pomysły projektanta pokazujacego futro i sandały normalnie powinnam się wkurzyć i trzasnąć pięścią w stół. Jednak gdy tym projektantem jest Peter Som biorę dwa głębokie oddechy i oglądam dalej. A kolekcja jesienna jest po prostu piękna. Nawiązując do mody lat 50tych i 60tych Som pokazuje piękną kobiecą sylwetkę: niemal wszystkie jego sylwetki są taliowane, a wcięcie w talii dodatkowo zaakcentowane jest baskinką. Projektant sięga po obłe kształty marynarek i płaszczy, pożyczone z dawnych kolekcji Balenciagi. Mięsiste satyny łączy z wełnami, organzy z bawełną. Trio: koronka, wełna, skóra wprost działa na moje zmysły! Wszystko wygląda niezwykle drogo, niezwykle elegancko i niezwykle precyzyjnie. Sama kolorystyka jest tak uporządkowana, że wręcz koi moje oczy... Bez ostrych konstrastów, Som przechodzi od bieli,  przez miodowe brązy, czernie, holograficzne błyskotki, kwiaty, aż po szmaragd i bordo. To jest po prostu niezwykle szlachetne, wyrafinowane, eleganckie. Już w tej chwili śmiało mogę powiedzieć, że to jest jedna z moich ulubionych jesiennych kolekcji - cu dow na!


Kolekcję Jasona Wu - gdyby mi ją ktoś nagle podsunął bez podpisu - mogłabym wziąć za dzieło Lagerfelda, Galliano czy Gaultiera. Niezły rozmach, a klimat zupełnie dalekowschodni. Pojawia się tu dużo znanej nam już z wielu pokazów (szczególnie haute couture) menażerii: malowane jedwabne sukienki/chineczki, misterne żakardy, gęsto pokryte złotem, marynarki mao pod bardzo wieloma postaciami, chwosty zamiast kolczyków, "typowo" chiński kontrast czerni i czerwieni. Wygląda to całkiem sztampowo, choć  pochodzenie Jasona Wu każe nam się dopatrywać jakichś głębszych znaczeń. Ogólnie, aby nie być posądzonym o miałkie wyobrażenie chińskiej kultury trzeba by ten pokaz oglądać z sinologiem, tłumaczącym wszelkie detale. Od razu ostrzegam, żeby w celu zabłyśnięcia przed naszym egzegetą pod żadnym pozorem nie zakładać na siebie żakardowej chinki - wtedy niechybnie zostaniemy poinformowane, że tak w Chinach noszą się tylko hostessy... Jeśli ktoś nie ma w domu sinologa :), musi po prostu podziwiać piękne, zaokrąglone szwy projektów Wu, konsekwentnie zarysowaną linię blisko ciała, seksowne, asymetryczne rozcięcia sukien, maestrię lamówek, koronek, żakardów, haftów... Jest to owszem ładne, ale czy taki Wu musi mi się podobać - chyba zbyt nadęte mu to wyszło, teatralne, a do tej pory ten projektant kojarzył się raczej współcześnie... wolałabym coś prostszego, coś młodszego, coś bardziej świeżego!

Nowy Jork, znowu!

Wyskakuję niczym Filip z konopii i uprzejmie witam wszystkich, którzy z niepojętych dla mnie przyczyn wciąż zaglądają na mojego bloga - tak, oczywiście śledzę wszystkie pokazy z Nowego Jorku! Zupełnie tak, jak wy. Poczułam w sobie ciągoty misyjne i póki nie przymknie nas jakiś ACTA patrol będziemy tu poznawać trendy Jesień 2012. Pomyślałam, że niedopuszczalne jest, aby ktoś tu wchodził i brał stare kolekcje za te pierwszej świeżości. Nie obiecuję regularnego uzupełniania - ale kto wie, może tym razem dotrwam aż do Paryża! Pokazy od kilku dni śledzę na ulubionej stronie Nowfashion, kanale LiveRunway oraz na nowym Photo Wall na Style.com. Jeśli macie jakieś swoje wygodne miejscówki, chętnie je poznam ;) Za chwilę rozpocznie się pokaz Alexandra Wanga, a my zobaczymy, co działo się wcześniej.

Zacznę od tego, co sama najbardziej lubię, czyli nawiązania do mody vintage. Dzisiaj, gdy oglądałam relację z pokazu Ruffian aż piszczałam z radości. Niby to wszystko już gdzieś widziałam, a znowu mi się podoba. Projektanci marki sięgneli do tradycji angielskiej wsi, eleganckiej mody przedwojennej czy tej z lat 50tych. Mamy tu dopracowane w ostatnich szczegółach płaszcze z wełnianej kraty, kostiumy z mięsistych kaszmirów w soczystych barwach, miękkie welurowe spódnice podkręślające krągłość pośladków, drobne pepitki na nienagannie uszytych żakietach, kolorowe kapelusze o lekko spuszczonych na oczy rondach, wszędobylskie guziki, zupełnie staroświeckie i zbędne. W tej kolekcji robi na mnie wrażenie przede wszystkim dobre szycie: marynarki, płaszcze, spodnie: wszystko tu jest jakby wyjęte z innego czasu - tudzież, z pokazu Galliano czy McQueena. Tak mogłaby wyglądać moja szafa. Za modernizację retro robią wstawki ze skóry, złote dodatki, krzyczące kolory. Wybaczcie mi ten akt chorobliwej nostalgii, ale musze od razu wspomnieć o tym pokazie - i nie myślcie sobie, że taki jest Nowy Jork. Co to, to nie!

 Kolejny dzisiejszy pokaz, który chwilami naprawdę mnie zachwycił, to Jill Stuart. Z ostatniej, wiosennej, kolekcji pozostała dziewczęcość, natomiast po pastelach nie ma ani śladu. W tej kolekcji dominuje ostry kontrast czerni i bieli oraz koronki. Są także kwiaty, ale nie są to motywy rodem z angielskich zasłon, lecz kwiaty ironiczne, kiczowate: ani to retro, ani bohomazy graficzne z lat 80tych. Wśród deseni pojawiają się też ananasy - i to w odcieniach śliwki! Wszystko ogólnie prowadzi do mianownika "indie" (młodzież powie raczej "hipster", ale ja jestem już starsza...) - łączki jak z secondhandu, grube, kaszmirowe płaszcze na dwa rzędy guzików, lamowane satyną, świetne skater dresses ze wstawkami z koronki. To są złe dziewczynki. Na koniec świetne transparentne bluzki i sukienki z kryształkami, cudaczne. Niby Jill Stuart świetnie się spisała, ale przecież jakby zgapiła coś od Prady i duetu Proenza Shouler...

 Całkiem niezła kolekcję pokazała Rebecca Minkoff. Oglądając to, myślę - w to można się ubrać, to jest świetne. Słowa ta nie przychodzą mi do głowy często, gdy oglądam kolekcje rodzimych, świecznikowych, projektantów. A tutaj - dobra moda uliczna z mocnymi akcentami: brokatami w szmaragdzie, świetnymi nowoczesnymi printami, melanżami. Jak widać, w modzie nadal będzie motyw wężowy, kolor żółty, metalowe suwaki i męskie marynarki. Projektantka może Ameryki tutaj nie odkrywa, ale po prostu wie - tak będziemy się ubierać!

Na koniec mojej "rozgrzewki" blogowej kolekcja Rachel Comey (ja nie zwariowałam - o Jasonie Wu i spółce napiszę jutro, a widzę już, że Alexander Wang pokazał naprawdę świetną, mocną rzecz!). Tym razem (jak to często bywa) projektantka postawiła na jesienny minimalizm. Ogólnie ta tendencja w NY dobrze się zarysowuje - jesień jest tu raczej prosta i pozbawiona efektu "wow". W kolekcji Comey sama kwintesencja stylu - proste spodnie i koszule, minimalistyczne sukienki, ozdobione tylko siatką lub graficznym nadrukiem, duże oversize'owe płaszcze, modne winylowe tkaniny, które swoją fakturą robią większe wrażenie niż niejedna misterna koronka. Comey rzadko odchodzi od palety bieli, szarości i czerni, czasem tylko zdradza ją ze srebrem i kratkami - mimo wszystko jej projekty są bardzo kobiece, eteryczne. Uczciwa, dobra moda - jak ja coś takiego kocham!


PS. Wybaczcie literówki i błędy - trochę mi się spieszyło :) No i ten nowy blogger to dla mnie czarna magia, ale wkrótce ogarnę.