poniedziałek, 28 grudnia 2009

Przeglądając Prefall 2010

Ruszyły zimowe wyprzedaże - tym bardziej warto wertować kolekcje Prefall i sprawdzić, co można jako pewniaka kupić na przyszły sezon. Forma prezentacji (zdjęcia studyjne) mocno do mnie przemawia - wreszcie mogę sobie wszystko dokładnie obejrzeć. Już teraz marzę o sweterku z muchomorem z kolekcji Zaca Posena. No i o sukience z baskinką, taką jak pokazał Kors. Śnić zamierzam o szarym płaszczu Furstenberg i dzianinowych legginsach Missoni.
Diane von Fursteberg zaprezentowała kolekcję inspirowaną modą miejską. Wyczytałam, że to "festiwalowy szyk" - i faktycznie bije od tego strasznie młodym spojrzeniem na modę. Fajne, luźne ubrania dla młodych, niezależnych kobiet - wręcz idealne dla trzydziestek, do których od kilku miesięcy należę. Nie ukrywam: bardzo mi się podoba, że wszystko jest takie krótkie!

U Missoni właściwie jest tak samo jak zawsze, ale jak zwykle - genialnie. Wielkie dzianiny stały się nieco mniejsze. Najważniejsze jest to, że zakładamy je warstwowo - w total-looku. Nie mogę oczu oderwać od tych postaci i marzę o wadze 45 kilogramów, żeby w tych dzianinach nie wyglądać jak beczka z kapustą. Ale te legginsy - umieram!

Pozytywnie mnie zaskoczył Michael Kors. Powiedział, że Prefall to dla niego kolekcja "city". Jego małe sukienki są wprost idealne. Klasyczna mała czarna i mała czerwona, ozdobione baskinkami nabierają całkowicie nowego charakteru. Tak jak u Furstenberg widać inspirację modą miejską - czy to ten opisywany w gazetach wpływ blogów na wielką modę? Powiększone ramiona i nowy it-color: jasnożółty!

A na deser Zac Posen, o którego pytał nasz komentator ;-) i od którego zaczęłam pisać w tym feralnym roku tego oto skromnego bloga. Zac przywraca mi wiarę w odważne kolory. Ten, kto szafuje wściekłym różem i czerwienią musi mieć sporo brawury! Na style wyczytałam, że ta kolekcja jest połączeniem Alicji w krainie czarów i Palomy Picasso. Baśniowe printy na sukienkach, fontazie pod szyją - jest w tej kolekcji coś z psychodelii lat 70tych. Gdzie moje druty? Ja chcę tego muchomora!

wtorek, 15 grudnia 2009

Chanel w trzech odsłonach

Ostatnio coraz więcej czytam na temat Lagerfelda i chyba zaczynam go lubić. Niestety jestem uprzedzona - przez lata (formatywne!) czerpałam wiedzę na temat tego projektanta z magazynu Burda, który skrupulatnie zbierany jest w domu od ponad 20 lat... Wskutek tych nietypowych dziecinnych lektur (nie, nie czytałam książek dla młodzieży - do pewnego dziwnego dnia w moim życiu w ogóle nie czytałam książek, z czego jestem niezmiernie dumna: prawdziwy upadek zaczął się w wieku buntowniczym i zaczął postępować z zastraszającą prędkością!) nabrałam przekonania, że Lagerfeld jest nadętym Niemcem w groteskowym stroju, produkującym jedynie idiotycznie teatralne ubrania w czerni i bieli. Z boskim Karlem w owym czasie kojarzyły mi się wielkie ramiona i ogólnie kicz lat 80tych czy wczesnych 90tych. Długo wyglądałam zakończenia jego kariery, wydawał mi się do cna wypalony. Od kilku lat moja percepcja Karla ulega gruntownej redefinicji. Nagle dowiaduję się, skąd ów fircykowaty pan się właściwie wziął, jak ogromny wpływ ma na ostatnie dekady w modzie, a co najważniejsze: odkrywam w nim niezwykłe pokłady kreatywności. Jego karta odwróciła się - jak mi się zdaje, nie jest to tylko kwestia mojego postrzegania, ale przede wszystkim są to najoczywistsze fakty. Karl Lagerfeld zamiast przejść na emeryturę po prostu młodnieje. Ma 76 lat i trzyma w garści te najważniejsze karty. Gdy ostatnio wyczytałam, że nigdy nie chodził do szkoły, zbiera i-pody, a w przeciągu roku schudł 40 kilo... - well, Lagerfeld staje się moją małą manią, nie kryję.
Lagerfeld jest wyrachowanym szaleńcem, którego stać na naprawdę bardzo wiele. Uwiódł mnie rozmach ostatnich poczynań pod auspicjami Chanel. Zostawmy na boku sprawy promocji tej potężnej marki, chodzi o ceremonialność! Lagerfeld goes intercontinental! Chanel swój wakacyjny pokaz kolekcji Resort organizuje na weneckim Lido, wiosenna kolekcja tradycyjnie prezentowana jest w paryskim Grand Palais, natomiast marginalna wydawałoby się kolekcja Pre-fall ma swoją premierę w Szanghaju. Trzy razy jest to gigantyczne show - i to pozbawione nudy. Ikoniczne projekty Chanel jakby wcielają się w nowy zestaw detali (tkanin, motywów, kolorów, inspiracji kulturowych i etnicznych), natomiast ich szkielet wydaje się stały i niezmienny. Na ile melodii można zaśpiewać słynną Chanelowską marynarkę? Przynajmniej na trzy!
Zacznijmy od kolekcji Resort. Jeśli można nazywać pokaz mody przedstawieniem parateatralnym, to tutaj mamy koronny przykład. Sceneria weneckiego Lido ma wskazywać na życiorys Mademoiselle oraz jej spotkania z Diagilewem, które w latach 1919-29 miały miejsce właśnie w Wenecji. Zresztą Diagilew (który panicznie bał się wywróżonej mu śmierci od wody) zmarł w tym mieście dokładnie 80 lat temu. Lagerfeldowi oraz reżyserom tego spektakularnego pokazu wspaniale udało się oddać dekadencję, szyk oraz artystyczny klimat tych lat. Punktem zbornym semiotyki pokazu okazała się sama mistyczna, czy raczej może metafizyczna, Wenecja. Na scenę wkroczyły postaci jakby żywcem wyjęte z filmów Felliniego czy Viscontiego. Mamy tu nawet rodzinę z monumentalnej Śmierci w Wenecji. Sama kolekcja nawiązuje do tradycyjnych form, stworzonych przez Chanel: mamy pasiaste bluzy, eleganckie i proste garsonki, mnóstwo codziennych plażowo-kurortowych inspiracji. W samym wyglądzie modelek zauważam wiele inspiracji ostatnimi dokonaniami Galliano, który niemal obsesyjnie "idzie w Międzywojnie". Moją uwagę zwróciła zwłaszcza niesamowita czerwień, zwłaszcza na rajstopach. Dużo jest w tym pokazie przepychu, ale nie ma kiczu. Jak mniemam, "Coco na Lido" stanie się na długie lata jednym z częściej cytowanych przykładów na to, że moda pozostaje w istotnym dialogu z całokształtem kultury. Oglądam zdjęcia z pokazu już któryś raz i znów się nimi zachwycam.


Wiosenna kolekcja Chanel to eksplozja motywów pastoralnych. Wydaje się, że wraz z powrotem mody lat 70tych (która tego lata całkowicie zdetronizuje błysk i kicz lat 80tych!) ze sceny zepchnięte zostaną marynarskie paski czy obcisłe marmurki. Do łask wracają dzwony, torebki-koszyczki, ozdoby ze sztucznych (wyjątkowo dziewczęcych) kwiatów, szydełkowe sukienki, tiule, delikatne bufiaste szmizjerki oraz o zgrozo! Drewniaki! Zdaje mi się, że wielu osobom te upiorne buty są wyjątkowo nie w smak. Sama nie wyobrażam sobie noszenia czegoś, co kojarzy mi się z bazarem (zwłaszcza te drewniaki nabijane nitami...) albo jeszcze gorzej: szpitalami. Ale cóż - Lagerfeld zarządził drewniaki na platformie oraz gigantycznym słupku. Do tego pończochy na łydce zdobione iluzją splątanej wstążeczki. Dla mnie to jest prawdziwy horror i kojarzy mi się z Lagerfeldem, którego znałam kiedyś, tym nudnym i siermiężnym. No cóż - jednak to się pewnie sprzeda, ponoć takie drewniaki są wygodne i praktyczne ;-0 Stodoła Chanel nie jest jednak pastoralna w sensie aż tak dosłownym: co rusz przedstawiane nam są looki dość rockowe, mocno kojarzące się z casualowym stylem bloggerów. Zachwycające są zredefiniowane garsonki z szanelowskiej bukli: rozcięte po bokach, wygodne mini i zadziorne małe żakieciki. Tu nie nosi się już sznureczka pereł pod szyją. Zatem, pomijając chodaki, można uznać tę kolekcję Chanel za wyjątkowo "młodzieńczą". I to nie tylko dlatego, że do pokazu przygrywała
hołubiona przez Lagerfelda Lily Allen!



No i wreszcie pokaz Pre-fall sprzed kilku dni. Wszystko działo się w ultranowoczesnej scenerii Szanghaju - a cała kolekcja jest wyjątkową perełką jeśli chodzi o modową adaptację eklektycznej "chinoiserie". Właściwie nie do końca wiadomo, jaki tym razem jest związek między Mademoiselle i Chinami, ale jedno jest pewne: Lagerfeld potrafi skrzętnie wykorzystać elementy chińskie i robi to znowu: bez kiczu! OK - może te stożkowe kapelusze to już przesada. Nie wiem, czy moim czytelnikom to też troszeczkę kojarzy się z dalekowschodnimi inspiracjami u Galliano. Co zatem mamy w tym Paryżu Wschodu? Otóż świetnym posunięciem projektanta jest adaptacja tradycyjnego, asymetrycznego zapięcia do typowo Chanelowskich sukienek i marynarek. Oglądając zdjęcia z pokazu od razu zapragnęłam mieć coś takiego! Bardzo mi się podoba stonowana kolorystyka, łącząca głównie czernie z czerwieniami, z małymi przebłyskami zgaszonej zieleni (prawie Mao!) oraz niebieskiego. Na przyszłą jesień zapowiadają się bajecznie zdobione szynele oraz inspirowana Chinami biżuteria. Oraz dobra wiadomość dla tych, którzy już kupili swoje kozaki za kolano - w przyszłym roku nadal będą modne!