wtorek, 15 grudnia 2009

Chanel w trzech odsłonach

Ostatnio coraz więcej czytam na temat Lagerfelda i chyba zaczynam go lubić. Niestety jestem uprzedzona - przez lata (formatywne!) czerpałam wiedzę na temat tego projektanta z magazynu Burda, który skrupulatnie zbierany jest w domu od ponad 20 lat... Wskutek tych nietypowych dziecinnych lektur (nie, nie czytałam książek dla młodzieży - do pewnego dziwnego dnia w moim życiu w ogóle nie czytałam książek, z czego jestem niezmiernie dumna: prawdziwy upadek zaczął się w wieku buntowniczym i zaczął postępować z zastraszającą prędkością!) nabrałam przekonania, że Lagerfeld jest nadętym Niemcem w groteskowym stroju, produkującym jedynie idiotycznie teatralne ubrania w czerni i bieli. Z boskim Karlem w owym czasie kojarzyły mi się wielkie ramiona i ogólnie kicz lat 80tych czy wczesnych 90tych. Długo wyglądałam zakończenia jego kariery, wydawał mi się do cna wypalony. Od kilku lat moja percepcja Karla ulega gruntownej redefinicji. Nagle dowiaduję się, skąd ów fircykowaty pan się właściwie wziął, jak ogromny wpływ ma na ostatnie dekady w modzie, a co najważniejsze: odkrywam w nim niezwykłe pokłady kreatywności. Jego karta odwróciła się - jak mi się zdaje, nie jest to tylko kwestia mojego postrzegania, ale przede wszystkim są to najoczywistsze fakty. Karl Lagerfeld zamiast przejść na emeryturę po prostu młodnieje. Ma 76 lat i trzyma w garści te najważniejsze karty. Gdy ostatnio wyczytałam, że nigdy nie chodził do szkoły, zbiera i-pody, a w przeciągu roku schudł 40 kilo... - well, Lagerfeld staje się moją małą manią, nie kryję.
Lagerfeld jest wyrachowanym szaleńcem, którego stać na naprawdę bardzo wiele. Uwiódł mnie rozmach ostatnich poczynań pod auspicjami Chanel. Zostawmy na boku sprawy promocji tej potężnej marki, chodzi o ceremonialność! Lagerfeld goes intercontinental! Chanel swój wakacyjny pokaz kolekcji Resort organizuje na weneckim Lido, wiosenna kolekcja tradycyjnie prezentowana jest w paryskim Grand Palais, natomiast marginalna wydawałoby się kolekcja Pre-fall ma swoją premierę w Szanghaju. Trzy razy jest to gigantyczne show - i to pozbawione nudy. Ikoniczne projekty Chanel jakby wcielają się w nowy zestaw detali (tkanin, motywów, kolorów, inspiracji kulturowych i etnicznych), natomiast ich szkielet wydaje się stały i niezmienny. Na ile melodii można zaśpiewać słynną Chanelowską marynarkę? Przynajmniej na trzy!
Zacznijmy od kolekcji Resort. Jeśli można nazywać pokaz mody przedstawieniem parateatralnym, to tutaj mamy koronny przykład. Sceneria weneckiego Lido ma wskazywać na życiorys Mademoiselle oraz jej spotkania z Diagilewem, które w latach 1919-29 miały miejsce właśnie w Wenecji. Zresztą Diagilew (który panicznie bał się wywróżonej mu śmierci od wody) zmarł w tym mieście dokładnie 80 lat temu. Lagerfeldowi oraz reżyserom tego spektakularnego pokazu wspaniale udało się oddać dekadencję, szyk oraz artystyczny klimat tych lat. Punktem zbornym semiotyki pokazu okazała się sama mistyczna, czy raczej może metafizyczna, Wenecja. Na scenę wkroczyły postaci jakby żywcem wyjęte z filmów Felliniego czy Viscontiego. Mamy tu nawet rodzinę z monumentalnej Śmierci w Wenecji. Sama kolekcja nawiązuje do tradycyjnych form, stworzonych przez Chanel: mamy pasiaste bluzy, eleganckie i proste garsonki, mnóstwo codziennych plażowo-kurortowych inspiracji. W samym wyglądzie modelek zauważam wiele inspiracji ostatnimi dokonaniami Galliano, który niemal obsesyjnie "idzie w Międzywojnie". Moją uwagę zwróciła zwłaszcza niesamowita czerwień, zwłaszcza na rajstopach. Dużo jest w tym pokazie przepychu, ale nie ma kiczu. Jak mniemam, "Coco na Lido" stanie się na długie lata jednym z częściej cytowanych przykładów na to, że moda pozostaje w istotnym dialogu z całokształtem kultury. Oglądam zdjęcia z pokazu już któryś raz i znów się nimi zachwycam.


Wiosenna kolekcja Chanel to eksplozja motywów pastoralnych. Wydaje się, że wraz z powrotem mody lat 70tych (która tego lata całkowicie zdetronizuje błysk i kicz lat 80tych!) ze sceny zepchnięte zostaną marynarskie paski czy obcisłe marmurki. Do łask wracają dzwony, torebki-koszyczki, ozdoby ze sztucznych (wyjątkowo dziewczęcych) kwiatów, szydełkowe sukienki, tiule, delikatne bufiaste szmizjerki oraz o zgrozo! Drewniaki! Zdaje mi się, że wielu osobom te upiorne buty są wyjątkowo nie w smak. Sama nie wyobrażam sobie noszenia czegoś, co kojarzy mi się z bazarem (zwłaszcza te drewniaki nabijane nitami...) albo jeszcze gorzej: szpitalami. Ale cóż - Lagerfeld zarządził drewniaki na platformie oraz gigantycznym słupku. Do tego pończochy na łydce zdobione iluzją splątanej wstążeczki. Dla mnie to jest prawdziwy horror i kojarzy mi się z Lagerfeldem, którego znałam kiedyś, tym nudnym i siermiężnym. No cóż - jednak to się pewnie sprzeda, ponoć takie drewniaki są wygodne i praktyczne ;-0 Stodoła Chanel nie jest jednak pastoralna w sensie aż tak dosłownym: co rusz przedstawiane nam są looki dość rockowe, mocno kojarzące się z casualowym stylem bloggerów. Zachwycające są zredefiniowane garsonki z szanelowskiej bukli: rozcięte po bokach, wygodne mini i zadziorne małe żakieciki. Tu nie nosi się już sznureczka pereł pod szyją. Zatem, pomijając chodaki, można uznać tę kolekcję Chanel za wyjątkowo "młodzieńczą". I to nie tylko dlatego, że do pokazu przygrywała
hołubiona przez Lagerfelda Lily Allen!



No i wreszcie pokaz Pre-fall sprzed kilku dni. Wszystko działo się w ultranowoczesnej scenerii Szanghaju - a cała kolekcja jest wyjątkową perełką jeśli chodzi o modową adaptację eklektycznej "chinoiserie". Właściwie nie do końca wiadomo, jaki tym razem jest związek między Mademoiselle i Chinami, ale jedno jest pewne: Lagerfeld potrafi skrzętnie wykorzystać elementy chińskie i robi to znowu: bez kiczu! OK - może te stożkowe kapelusze to już przesada. Nie wiem, czy moim czytelnikom to też troszeczkę kojarzy się z dalekowschodnimi inspiracjami u Galliano. Co zatem mamy w tym Paryżu Wschodu? Otóż świetnym posunięciem projektanta jest adaptacja tradycyjnego, asymetrycznego zapięcia do typowo Chanelowskich sukienek i marynarek. Oglądając zdjęcia z pokazu od razu zapragnęłam mieć coś takiego! Bardzo mi się podoba stonowana kolorystyka, łącząca głównie czernie z czerwieniami, z małymi przebłyskami zgaszonej zieleni (prawie Mao!) oraz niebieskiego. Na przyszłą jesień zapowiadają się bajecznie zdobione szynele oraz inspirowana Chinami biżuteria. Oraz dobra wiadomość dla tych, którzy już kupili swoje kozaki za kolano - w przyszłym roku nadal będą modne!

4 komentarze:

peek-a-boo pisze...

Mnie tez zachwyciła Ta Channel resort, niedawno powtórzona na WFC. Do tego stopnia, ze w HMie przez dwadziescia minut mietosiłam czerwone rajtki. Wizja, że bardziej niz z Lagerfeldem bede kojarzyc sie z bocianem o przetrąconych kolankach przemówila mi do rozsądku ;)

Anonimowy pisze...

a jak tam pre-fall u Zaca bo sie przy niej kurwa mac troche pomeczylem:).
FvP is back
Pozdrowienia z NY-zity

. pisze...

a mi najbardziej podoba się kolekcja SS, ponieważ dawno czegoś takiego jeszcze nie było. inspirowana naturalnością i ucieczką od chaosu miasta. Lagerfeld pokazał ze na wsi też mozna wyglądac modnie.

In my eyes pisze...

No to kamień spadł mi z serca, że w przyszłym roku będę mogła wciąż nosić moje kozaczki za kolanko :P
A tak na poważnie, podoba mi się Twój blog. Pierwszy raz tu weszłam i jestem zdziwiona, że chce się się wszystko tak dokładnie opisywać! Nie ukrywam, że link do tego bloga wśród moich ulubionych zaoszczędzi mi wielu żmudnych godzin spędzonych na szukaniu newsów z działu fashion;)
Oby tak dalej! :)