sobota, 13 listopada 2010

Chez Lanvin

Mało jest chyba blogów modowych na świecie, na których jeszcze nie było wzmianki o kolaboracji H&M i Lanvin. Dziś i ja rozstaję się z tą skromną mniejszością ;-) Do tej pory wydawało mi się, że dla H&M projektowali już naprawdę wielcy: od najbardziej znanych nazwisk mody 20tego wieku: Karla Lagerfelda, Cavalliego czy Soni Rykiel po mistrzów awangardy: Viktora&Rolfa i Rei Kawakubo. Gdzieś w internecie krążyły plotki o kolaboracji z Missoni. Natomiast wiadomość o tym, że dla H&M zaprojektuje Lanvin zelektryzowała chyba wszystkich entuzjastów mody. Nie tylko dlatego, że "Lanvin" i "Alber Elbaz" to bez wątpienia najgorętsze modowe hasła ostatniej dekady, ale przede wszystkim dlatego, że Lanvin to najstarszy istniejący dom mody na świecie, a jego historia wiąże się z prestiżem, luksusem i wysublimowaną elegancją. Ta współpraca w pewnym sensie nie ma precedensu (choć Lanvin od dwóch sezonów projektuje również świetne dżinsowe rzeczy dla Acne). Kolejny raz - jak przy każdej kolaboracji H&M - nasuwa się pytanie: Kto na tej współpracy zyska, a kto straci? Czy mariaż z tanią siecią odzieżową podkopie prestiż Lanvin?

Jedno jest pewne - we wtorek 23. listopada przed sklepami H&M (w Warszawie na Marszałkowskiej i w Złotych Tarasach) ustawią się gigantyczne kolejki, oczywiście jak zwykle zdominowane przez allegrowych drobnych ciułaczy i bijące się parasolkami po głowach histeryczki. Sama z dumą przyznaję, że nigdy nie uczestniczyłam w tym szaleństwie: żałuję tylko, że nie mam nic z mojej ulubionej do tej pory kolaboracji (Viktor&Rolf), za to różne inne zdobycze upolowałam w bardzo atrakcyjnych cenach na wyprzedażach H&M, gdy ubrania wróciły na wieszaki po nieudanym tournee na serwisach aukcyjnych. Z jeszcze innego powodu te kolaboracje już tak mnie nie nęcą: po pierwsze, dwa kroki dalej w TK Maxx-ie widziałam ostatnio wełniany płaszcz Calvina Kleina za 600 złotych czy niezwykle piękny haftowany płaszczyk Manoush za 400 z groszami, po drugie - jako zdeklarowana pasjonatka vintage - wiem, że za równowartość sukienki z HM (600-800 złotych) w polskich warunkach, gdzie jeszcze ciągle odzież vintage jest niedoceniana, mogę mieć na wieszakach w swojej szafie kilka innych, niezwykle wartościowych ubrań, do tego prawdziwych unikatów, w których nigdy nie wpadnę na mieście na swoje lustrzane odbicie. Produkty nie robią już na mnie wrażenia, jedynie znaleziska ;-) A ponieważ historia wydaje mi się o wiele bardziej ekscytująca niż każdorazowa aktualność, w tym poście napiszę troszkę o tym, co właściwie znaczy "Lanvin" i dlaczego ta współpraca jest taka wyjątkowa.

Historia Lanvin zaczyna się od niezwykle ciężkiej pracy założycielki tego domu mody, Jeanne Lanvin, urodzonej w Paryżu w 1867 roku. Jako najstarsze dziecko w wielodzietnej rodzinie Jeanne już jako nastolatka pracowała po 14 godzin dziennie. Była szwaczką w jednej z podparyskich pracowni, w okresie wakacyjnym pracowała jako szwaczka w Barcelonie. Już w 1885 roku - jako 18latka! - założyła swoją własną pracownię przy Faubourg Saint-Honore (do tej pory mieści się tam siedziba Lanvin) i zajęła się modniarstwem - po prostu dlatego, że w porównaniu z krawiectwem to pierwsze wymaga o wiele mniejszych środków na zakup materiałów (w tych czasach suknie szyło się z kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu metrów tkaniny). Lanvin odniosła sukces, a jej życiorys świadczy o tym, że był to sukces kobiety niezwykle niezależnej, wyemancypowanej. W roku 1895 wyszła za mąż za włoskiego hrabiego Emilio di Pietro, związek jednak szybko się rozpadł, a jego najważniejszym owocem była córka, Marie-Blanche - jak się okazało, prawdziwa siła sprawcza w rozwoju marki Lanvin. Samotnie wychowująca dziecko Lanvin, zaczęła szyć dla córeczki bajeczne suknie, które jednak nie były kopiami sukien dorosłych. Były kolorowe, dziewczęce. Ich styl szybko zyskał uznanie paryskiego towarzystwa - między innymi, dzięki sprytnemu wybiegowi reklamowemu. Matka z córką w każdą niedzielę wybierały się na trybuny paryskich wyścigów konnych, zawsze zasiadały w pierwszym rzędzie. Gdy ktoś pytał o sukienki córki, w zanadrzu miały przygotowane wizytówki pracowni ;-) Interes kwitł, a suknie i styl Lanvin rozwijały się wraz z córką projektantki, Marie-Blanche. Motyw matki i córki zdobi również historyczne metki Lanvin, zaprojektowane przez adoratora Lanvin (i Coco Chanel!), Paula Iribe. Więcej na ten temat przeczytacie na jednym z moich ulubionych polskich blogów o modzie, "Muzealne mody".


Portret J. Lanvin, Edouard Vuillard
npr.org
Plakat Lanvin z początku 20tego wieku, Paul Iribe


Już w roku 1909 Lanvin została członkinią Syndykatu Wysokiego Krawiectwa. Jej suknie charakteryzował bardzo kobiecy styl, stroniący jednak od awangardy czy eksperymentów z sylwetką. Krytyka ochrzciła je mianem "sukien stylowych", robe de style (więcej na ten temat i przykłady tutaj) w opozycji do modnych w latach 20tych krojów prostych, z obniżoną talią. Więcej sukien na stronie MetMuseum. Kreacje Lanvin wyróżniały się też kolorem, a szczególnie tzw. "bleu Lanvin", zaczerpniętym z malarstwa Boticellego i Fra Angelico. Był to również kolor, który zdobił wnętrza domu Lanvin, zaprojektowane przez Armanda Rateau, a obecnie odtworzone w Musée des Arts Décoratifs w Paryżu. Po wojnie obok mody firma Lanvin otworzyła sklepy z artykułami wystroju wnętrz, odzieżą męską oraz bielizną. W 1927 roku Lanvin wypuściła na rynek słynne perfumy "Arpege", które swą popularnością w owym czasie wyprzedziły nawet wspaniały zapach Nr 5 Chanel ;-) Zresztą, stroje Lanvin dla wielu kobiet były pewną alternatywą dla nowej kobiecości, lansowanej przez Coco Chanel.

Firmie Lanvin należy się również palma pierwszeństwa jeśi chodzi o męską odzież Haute Couture. Projektowaniem tej linii zajął się bratanek Lanvin, a specjalnością stały się słynne, haftowane uniformy Akademii Francuskiej. Jeanne Lanvin zmarła zaraz po Wojnie w 1946 roku. Jej córka (wówczas już hrabina de Polignac) powierzyła posadę projektanta Hiszpanowi, Antonio del Castillo. Historia powojenna Lanvin toczyła się ze zmiennym szczęściem, z dość częstymi zmianami projektantów, wśród których najbardziej znani to Jules-François Crahay, Claude Montana czy Eric Bergère. Marka przez lata przechodziła z rąk do rąk, a obecnie (od dekady) znajduje się w rękach tajwańskiej magnatki prasowej. Jednak to właśnie projektant marki od roku 2001 - Alber Elbaz - dał Lanvin nowe życie i nową jakość. Za linię męską odpowiedzialny jest od 2006 roku przystojny Holender, Lucas Ossendrijver.

Elbaz to niezwykła figura. Pod iloma względami jest on Innym? Urodzony w Maroku Żyd, homoseksulista, groteskowy niski grubas w rogowych okularkach i muszce, facet, który odbył obowiązkową służbę w izraelskim wojsku, do tego projektant mody, lew salonowy. Postać barwna z niezłym CV: w Nowym Jorku pracował u Geoffrey Beene'a, potem u Guy Laroche'a, projektował linię Rive Gauche u Yves Saint Laurenta (zwolnił go Tom Ford, wówczas dyrektor kreatywny Grupy Gucci) oraz pracował dla prestiżowej włoskiej marki Krizia. Wreszcie w 2001 został głównym projektantem Lanvin, gdzie rozwinął skrzydła i przeobraził swoje marzenia o projektowaniu w rzeczywistość. Wydaje mi się, że Lanvin nie mogło spotkać nic lepszego niż Elbaz, a Elbaza nic lepszego niż Lanvin. Jego styl u Lanvin to przede wszystkim kobiecość, czyli kwintesencja tej marki: od lat znakiem rozpoznawczym są asymetryczne sukienki, misterne draperie, duże falbany, odrobina nostalgii, ale zawsze w nowoczesnym wydaniu. Ostatnio motywy etniczne, frędzle, duża biżuteria. Zresztą, kolekcje Lanvin zawsze komentuję na blogu w okresie paryskiego tygodnia mody. Ta ostatnia jest wyjątkowo piękna i doskonale przemyślana. A jaka jest kolekcja Lanvin dla H&M? - może odrobinę kiczowata, i ponoć niezbyt dobra jakościowo. Jednak, gdy patrzę tu, tu czy tu, nie mogę przestać się zachwycać. Myślę, że wiele sukien z tej kolekcji ozdobi np. panny młode. Po własny egzemplarz można się ustawiać 23. listopada - radzę już teraz ćwiczyć kondycję ;-)   

3 komentarze:

Unknown pisze...

Bardzo ciekawy post, choć przyćmiewa go trochę uroda Holendra, niezłe ciasteczko;)
Czy te zalinkowane sukienki tak specjalnie nie mają "obszytego" dołu, że materiał się pruje?

Kaka Bubu pisze...

No Holendrem bym nie pogardziła ;D A sukienki są takie specjalnie - już o tym pisała m. in. Ryfka i w ogóle wiele osób na to sarka. A ja nie widziałam jeszcze tej kolekcji na żywo, ale przyznam, że lubię surowe wykończenia na różnych ciuchach...

Dagne/blog o... pisze...

No dokładnie, świat się chyba dzieli na zwolenników i definitywnych przeciwników prujących się nitek.
Sama kiedyś uważałam, że odstające nitki to efekt niedbalstwa zamaskowany stwierdzeniem: "to tak ma być".

Zmieniło mi się...może dlatego, że zauważyłam iż brak odstających nitek również jakości nie gwarantuje haha ;)

Tak czy owak uważam, że Holender Holendrem ale perwersja z Elbazem to jest to :P


O historii Lanvin kiedyś czytałam i do mody prezentowanej przez L. pasowało mi zawsze słowo "akuratne". Na krzykliwość nie ma co liczyć. I ok.