niedziela, 31 stycznia 2010

Kolejne gramy z przebłyskami Couture

Ahoj, przeczytałam już tę "Rozkoszną zarazę" - nie zawracajcie sobie tym głowy: w następnym poście powiem dlaczego. A teraz, żeby nie tracić czasu, zabieramy się za sumowanie wiosennych pokazów Couture.
Kto by pomyślał, że na blogu tak szybko znów pojawi się Armani! Ale oto i jego księżycowe Couture. Chwalone za szlachetną w oczach wielu powściągliwość. Ja tam nic w tym ciekawego nie widzę, ale proszę - oto i Armani!


No i Givenchy. Riccardo Tisci powoli przestaje być tym cudownie znalezionym geniuszem europejskiej mody - co nie znaczy, że jego akcje spadają. Wielki szum może i cichnie, a on wreszcie ma okazję, żeby bez tych świeżyńskich asów w rękawie, pokazać, na co go stać jako projektanta. Z mojej perspektywy to akurat on jest wręcz predestynowany by tworzyć couture - w jego wypadku już chyba na wieki będące trawestacją mody rozumianej jako eksplozja lekko perwersyjnej erotyki. I mamy - paradę androgynicznych femme fatale w stylu Serge'a Lutensa. Jak zwykle Tisci gra czernią oraz kolorami nude, z małymi przebłyskami granatu, szmaragdowej zieleni oraz fioletu. Ja bym tego fioletu może i wolała uniknąć, bo akurat w tym przypadku węszę porażkę. Fiolet to już chyba dość skompromitowany kolor. Za to ta zieleń - prawie zupełnie nieobecna w popularnych sklepach, a szkoda szkoda. Ta kolekcja definitywnie kojarzy mi się z jedną z najlepszych na świecie bloggerek modowych, a więc Pandorą! Ciekawe, czy Tisci śledzi jej blog ;-D A serio - nie ma może w Haute Couture Givenchy niczego naprawdę niezwykłego, ale to zakreślenie postaci, pewien rodzaj poetyki spójnie tu zaprezentowany na pewno wielu zagra na wyobraźni w tym sezonie! Lata 70te rządzą! No i te buty na podwiązkach - czyli lekki uśmiech do Prady. Fantastyczne!



I to już prawie wszystko! Nauczyłam się przez ostatnie miesiące pewnej znaczącej strategii przetrwania. Myślę, że wiele osób, które przeżyły różnego rodzaju doświadczenia graniczne, bierze sobie ten sposób funkcjonowania za podstawę relacji ze światem zewnętrznym. Już nie zaklinam rzeczywistości, po prostu nie przyjmuję jej jako prawdy. Jest się trochę jak człowiek, któremu koszmar śni się tak często, że przestał liczyć na jakąkolwiek skrystalizowaną, lepszą jawę. Nie przyjmuję pewnych rzeczy do wiadomości, wciąż czekam, że zadzwoni ten numer, który nie dzwonił już od wielu miesięcy. Czasem nawet sama wykręcam ten numer, a gdy głos w słuchawce mówi: "Połączenie nie może być zrealizowane" po prostu uznaję, że aparat musi być poza zasięgiem. Nie mogę o tym myśleć, bo moja głowa rośnie jak jakiś obłędny balon i staje się niebezpiecznie bliska eksplozji. Już teraz zbyt często przedmioty przesuwają mi się przed oczami, jak jakieś pluszowe, pozbawione gramatury zabawki. Ludzie zbyt często przypominają bohaterów kreskówek. Mój mózg sam dostarcza sobie sedatywów, produkuje je z siebie. Na fali tych nowych procesów adaptacyjnych udało mi się też zapomnieć, że przecież pokazu Couture Lacroix nie będzie. Zabawne - czekam, aż w końcu na serwisach pojawią się zdjęcia, by sfinalizować couture, które dla mnie zawsze wiązało się z tym projektantem. No tak - Lacroix zbankrutował. Wielu publicystów spekulowało, do jakiego stopnia zamknięcie tego domu mody jest sygnałem bankructwa samego Haute Couture. Cóż - czytam przez ostatnie dni diametralnie różne oceny tegorocznych pokazów. Dla wielu osób Galliano pośmierduje zatęchlizną, a projektanci Valentino się kompletnie skompromitowali. Nie od dziś wiadomo, że obecnie modą do tego stopnia rządzi polityka rozproszenia, że nigdy raczej nie zadowoli się wszystkich. Z drugiej strony, dla każdego zawsze w takiej sytuacji znajdzie się jakiś mniej lub bardziej smaczny kąsek. W tym roku w oczach krytyki chyba tylko Gaultier wyszedł z całej sprawy obronną ręką. Ze swojej strony nie rozumiem, jaki ma sens wylewanie żółci na Haute Couture: przecież wytykanie "błędów" w HC jest jak patrzenie na obraz Cezanne'a z pretensjami, że coś się stało z perspektywą. Haute Couture to show. Za chwilę wszyscy będą mogli się poznęcać nad Fashion Weekami, a wiele wskazuje, że będzie się działo. Oczywiście od jakiegoś czasu pokazy mody stały się probierzem stanu amerykańskiej ekonomii - i niech się nikt nie spodziewa, że w tym roku będzie inaczej. Żyję wyłącznie nadzieją, że moi ulubieni projektanci, którzy balansują na granicy niezależności, nie zostaną unieszkodliwieni przez finansowe tarapaty. Ale dość tych spiętrzonych wód światowej finansjery - zostało nam jeszcze parę Prefalli do przetrawienia! Zajmę się nimi w następnym poście, żeby tu nie robić bałaganu.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
peek-a-boo pisze...

Bardzo dobry ten cytat z Rzeczy Pereca na Wintydzu, ale moze warto byłoby opatrzyc go cudzysłowem i podac chocby nazwisko pisarza? Jakby nie było, prawa autorskie należą sie nie tylko twórcom blogów ;)

Kaka Bubu pisze...

Anonimowa czytelniczka:
dzięki za te słowa - trzymaj się mocno!

peep-a-boo:
Cudzysłowem? jakie to staromodne! Sam Perec coś o tym wie, bo kiedyś napisał opowiadanie zbudowane całkowicie z cytatów. Bynajmniej nie opatrywał ich przypisami ;-) Ale skoro tak twierdzisz! pozdrawiam serdecznie!

peek-a-boo pisze...

no tak, ale moze stac było na adwokatów albo prawo było wtedy jakies inne, ewntualnie sława pozwoliła mu wyjsc z tego obronna reką. czego i autorce jednego z moich ulubionych blogów - życze ;)
do nastepnego peep'u.

Kaka Bubu pisze...

Ups, sorki, że cię przekręciłam: przestaję już dzisiaj widzieć ;-( W necie się takie bezeceństwa wyprawiają, że i tak prawie nikt by nie zauważył, co tam było napisane w tym cytacie ;-) Do zobaczenia mam nadzieję na jakimś wreszcie ciuchowym ewencie!

peek-a-boo pisze...

nic sie nie stało, nawet to zabawne i zgodne z prawda było, hehe. A raczej chyba jednak do przeczytania ;)