wtorek, 12 stycznia 2010

Prefall po europejsku

Jestem na diecie i nic mi się nie chce - nie mogę jeść czekolady (absolutne uzależnienie), słodkich bułeczek, cukrowanych ciastek... nie mogę pić cherrycoli, objadać się makaronem w śmietanowym sosie, delektować się chipsami. Krótko mówiąc, przyszła na mnie zguba! Stan apatii przełożył się też na poszczególne blogi, włącznie z odpowiadaniem na komentarze. Choć w sumie mi się już od dawna nie chce odpowiadać na komentarze. Z drugiej strony, cieszy mnie, że mam takich fajnych czytelników, że potrafią wykrzesać z siebie więcej niż "lubię twój sweter". Jednakowoż bloga nie pisze się po to, żeby ktoś go komentował, żeby mieć zwyżkową ilość odsłon, konkursy, bony i kupony: pisze się go, żeby mieć z tego radość. Przynajmniej ja tak mam. Muszę przyznać, że wintydżowe losy mnie trochę zaskoczyły swego czasu, bo w życiu bym nie przypuszczała, że jakiś tam blog może mieć tyle odsłon - wnioskuję z tych faktów, że musi być w całej sprawie coś interesującego i dlatego nie warto teraz tego puszczać przez palce. Jeśli chodzi o polskich sartorialistów, to chyba już się tacy znaleźli, chociażby tutaj. Muszę jednak stwierdzić z całą stanowczością, że już od dawna nęci mnie idea fotografowania ludzi na ulicach, a już szczególnie ludzi specyficznych, czyli różnej maści wintydżowców. Każdy z codziennej obserwacji wywnioskuje, że ludzie bezblogowi ubierają się o nieba lepiej od ludzi z blogiem. Przynajmniej tak jest w naszym cudownym kraju. A są piękni ludzi, mijam ich co dzień w naszym mieście. Hmmmm: pożyjemy, zobaczymy. A pisać to ja nigdy nie przestanę, mogę wszystkich uspokoić (?) - są w końcu nałogi, od których się nie tyje. Są te inne raje. Jednak muszę już zacząć pisać o pokazach: wszelkie moje deliberacje są zakłócane przez niecną ideę ekspansywnej panterki z kolekcji Lanvin!

Do jesiennych pokazów nowojorskich zostało nam już tylko 4 tygodnie. Tymczasem europejscy projektanci pokazują swoje wersje Pre-fall. Dziś kolejne cztery impulsy. Najpierw Celine. Znana minimalistka Phoebe Philo zagrała tym razem nieco bardziej - jak na swój charakter - barokową kartą. Mamy futra z długim włosem, peleryny, soczyście kolorowe czółenka. Jednak projektantka konsekwentnie prezentuje styl mocno przemyślany, wręcz kontrolowany. Jeśli kolor, to totalny - w tym wypadku są to mocne błyski czerwieni. Jeśli kolor, to na butach. Po obejrzeniu tej kolekcji wpadłam w pierwszą w tym poście manię: muszę mieć zamszowe, zielone czółenka, bo inaczej po prostu skonam! W kolekcji Celine powtarza się motyw cienkiego paska w talii, a w dolnych partiach lansowane są spodnie dzwony z wysokim stanem i kantami! Prawie identyczne były w szafie mojej mamy, nawet wystąpiłam w nich w siódmej klasie jako modelka na szkolnym pokazie mody :-D, jednak już dawno zostały rozdane potrzebującym czy coś takiego. Krótko mówiąc, żal ich teraz! 

Nieco bardziej elegancko sprawa przedstawia się w Prefall Nina Ricci. Peter Copping stworzył kolekcję-marzenie. Oczywiście jeśli kochamy pudrowe róże łączone z czernią, koronki, dopasowane żakiety, lekko drapowane sukienki: krótko mówiąc, jeśli jesteśmy szparagiem o delikatnej urodzie, ta kolekcja jest dla nas ;-D Taki żarcik. Całkiem serio, jestem oczarowana tą kolekcją. Te pastele są naprawdę piękne. Mięta, róż - do tego nienaganne burgundowe czółenka! Marzenie. Mam czasem taki sen - to chyba od oglądania internetu - wychodzę na ulicę ubrana tak jak lubię, tak jak zawsze wstyd mi chodzić (wstyd=niedomiar pewności siebie), bo wszyscy się na mnie gapią (słusznie, wyglądam inaczej od nich), mam na sobie kolory (!), wysokie obcasy, ażurowe skarpetki, mam uczesane włosy, staram się. No więc wychodzę i nikt się na mnie nie gapi, a wręcz przeciwnie: to mi samej oczy wychodzą z orbit, bo oto na ulicach przechadzają się ludzie świadomi siebie, pewni własnej wartości, mają na sobie doskonałe ubranie, uśmiech, uczesane włosy, starają się. Żyje im się lepiej. Tymczasem - jak mniemam - podłość ludzka przejawia się obecnie w tym kolorystycznym chamstwie, które codziennie musimy znosić na każdym kroku życia. Nie wiem, czy wy też to tak mocno odczuwacie, ale mnie przeraża brak szacunku dla barw. Jako miłośniczka Goethego i Charlesa Rennie Macintosha ja umieram w tym mieście. I'm dying in this town! Jednym z przejawów wrażliwości ludzkiej jest delektowanie się w kolorach. OK - są ważniejsze rzeczy: globalny problem głodu, zmiany klimatyczne, AIDS, ginięcie gatunków... też się zgadzam, że przy tych ważnych sprawach ubieranie się w kolorowe ubrania to akurat ostatni problem. Być może ostatni, ale akurat na ten nas stać. Nie stać mnie na zlikwidowanie problemu globalnego, ale przynajmniej stać mnie na to, żeby szanować swoje najbliższe otoczenie, a więc swoje ubranie. Gdy człowiek się czasem zamyśli, zdaje sobie sprawę, że z barwami jest tak jak z dźwiękami. Jeśli nie słuchamy muzyki (cokolwiek to jest muzyka), nie obcujemy z dźwiękami nieco bardziej wyrafinowanymi niż dance'owy stukot, jeśli nie otaczamy się miłością ukrytą w szacunku do dźwięku (na przykład słuchając jakiegoś nokturnu Chopina, który akurat ma teraz swój rok: jest jedyna w swoim rodzaju szansa na słuchanie Fryca!), jeśli nie doświadczamy dźwięku - wtedy jest od dla nas głuchy, pusty, nierozróżnialny. Czasami ktoś podchodzi do jakiegoś instrumentu klawiszowego - ponieważ nie rozumie jego konstrukcji i układu klawiszy, stuka tępo tu i tam, ciesząc się, że jest trochę hałasu, który zdołał wyprodukować. Jednak, żeby pojąć o co w tym wszystkim chodzi, musi posłużyć się intelektem. Jest kilku geniuszy w historii, którzy ponoć podeszli i od razu zaczęli grać: tak samo tylko cudownym trafem ktoś, kto nigdy nie ma do czynienia z logiką świata barw, podejdzie do kolorowych ubrań i zestawi je w sensowną całość. Edukacja kolorystyczna trwa całe życie, choć większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Najprostszym testem naszej niekompetencji w tym zakresie jest sposób, w jaki urządzamy mieszkania. Mnie akurat nie dziwi, że najbrzydsza kanapa świata pochodzi właśnie z Polski. Polacy mają bardzo niefrasobliwy stosunek do kolorów. Jedyne kolory, które nam są dostępne to seksistowski niebieski dla chłopców i różowy dla dziewczynek. Nawet sukienka do ślubu jest biała, żeby nikt nie musiał łamać sobie głowy ;-D Ale już za długa ta dygresja. Nikt nawet nie wie, jak strasznie marzę o świecie, gdzie z pietyzmem podchodzi się do barw. To prawdziwa ojczyzna estetów. Estetyzm bywa przecież pusty i głupi, ale ta odrobina estetycznej wrażliwości na co dzień nikomu by nie zaszkodziła. Szukajmy zatem w sklepach pięknych barw i nie bójmy się ich zestawiać. Amen. A oto i Nina Ricci:

Jeśli wróżyć z kolekcji Pre-fall, to Marc Jacobs trochę przystopował. Louis Vuitton jest dziewczęcy, delikatny, i trzeba przyznać: skręca w lata 70te. Cudowny płaszczyk zdobiony futrem, lamówki i rozkloszowane spodnie, duże graficzne wzory w klimacie lekko etno. Ta kolekcja jest już dużo spokojniejsza, odchodzi od przesytu, który ostatnio u Vuittona był wręcz męczący.

A na koniec prawdziwe szaleństwo, bo oto Alber Elbaz pokazał swoją kolejną twarz pod auspicjami Lanvin. Tym razem ten ekscentryczny projektant postawił prawie całkowicie na panterkę! Trzeba przyznać, że Alber Elbaz to jedna z najbarwniejszych postaci świata mody, ostatnio jest wręcz hołubiony przez media. Jego groteskowy wygląd rodem z filmów Blake'a Edwardsa, jego ultra eleganckie projekty, w ogóle sam kontrast między jowialnym okularnikiem w muszce a tymi drapowanymi cudeńkami - jest to wprost niedzisiejsze. I niezwykle autentyczne. Kolekcja pod hasłem: dużo i w cętki. Muszę mieć coś w cętki, bo zwariuję. Buty, torebka: moje życie bez nich straci sens. Dopadła mnie cętkowa mania! Do tego prezentacji kolekcji towarzyszą naprawdę świetne zdjęcia:

3 komentarze:

laura pisze...

Nina Ricci rządzi, jakież to piękne!

BTW, nie chcę absolutnie wnikać w przyczyny twojego bycia na diecie, ale ja zawsze oglądając nowe kolekcje postanawiam nigdy więcej nie jeść czekolady - i to nie dlatego że fascynują mnie modelki (które zresztą bywają niesmacznie kościste), ale po prostu nabieram ochoty na założenie choćby takiej ołówkowej spódniczki jak od Niny - no i przydałoby się w tym celu zgubić z pięć centymetrów w biodrach :)))) marzenie :)

a jak już się tak rozpisuję - to przy okazji chciałam podziękować za tego bloga, trafiłam tu niedawno i bardzo się cieszę że ktoś pisze o modzie z pasją i merytorycznie zarazem, taki emocjonalno-intelektualnie rozbuchany dyskurs jest mi strasznie bliski - i stanowi miłą odmianę po wygładzonym paplaniu obowiązującym na polskich stronach modowych ;)

Mały Kosmos pisze...

Też optuje za edukacją kolorystyczną!Bo, gdy wychodzę na ulice ubrana w jaksrawe kolory, jak fuksja czy też w zestaweinie czerwono-turkusowe i przemieszczam się wśród szaraków, czarnych płaszczy, czasmi natykając się na czerwień lub ciemną zieleń, to naprawdę wydje się być smutne;)

Ach i zachwyciła mnie kolekcja N.Ricci oraz Lnvin! Obydwie są boskie! Muszę mieć coś w końcu w odcieniu pudrowego różu:D

Anonimowy pisze...

I want not acquiesce in on it. I assume warm-hearted post. Specially the designation attracted me to be familiar with the unscathed story.