poniedziałek, 1 marca 2010

Mediolan Jesień-Zima 2010/11 3

To już chyba nasze ostatnie tango w Mediolanie. I bardzo dobrze, bo nie znoszę tych włoskich pokazów. Z drugiej strony, trochę szkoda - został już tylko Paryż. I trzeba czekać kolejne pół roku na modowe atrakcje w tak intensywnym wymiarze. Wiele się mówi przy okazji tego Fashionweeka o zmianach w rynku mody i internecie: ponieważ pory roku są kwestią dość umowną (szczególnie gdy dysponuje się autem), nikt nie chce czekać na następny sezon. Zresztą na wybiegach często trudno odróżnić kolekcje jesienne od letnich. Trend na kożuszkowe kurtki wiele osób wprowadziło w życiu już teraz - w końcu pogodę trudno nazwać wiosenną. Gorąco wierzę, że niedługo nowe kolekcje będą wprowadzane co tydzień. Gdy inspiracje dyktują portale typu lookbook nowy trend można stworzyć dosłownie w kilkanaście minut, bo tyle zajmuje ubranie się i wrzucenia zdjęć na blogi czy inne internetowe profile. Jeśli ktoś się za wolno ubiera, to taki trend może go nawet ominąć. Wyobrażacie to sobie: zanim założę spodnie, one są już passee? Na całe szczęście bycie niemodnym jest jedną z wielu możliwych modowych postaw. Trudno znaleźć się poza szaleństwem mody, każdy jest uwikłany. Czy ta prawda dotyczy również polskich ulic? No właśnie - i tu jest pies pogrzebany. Szłam sobie wczoraj (a przecież była niedziela!) ulicą Waszyngtona i minęłam chyba najsmutniej ubraną parę świata. A byli niewiele starsi ode mnie, jednym słowem: ludzie w najlepszym momencie życia, już nie szczyle, jeszcze nie wapniaki. I oni obydwoje ubrani byli w najbardziej przerażające kolory spranej zieleni (to nawet nie było khaki) i szarości, w najbardziej nieaktualne bezkształtne fasony, w najstraszliwsze rozczłapane buty. Nawet włosy mieli jakby przysypane popiołem. Potwornie mnie ta para przygnębiła. Zwłaszcza, że przedtem kilka minut zastanawiałam się, czy konfiguracja miodowo-brązowej skórzanej spódnicy, kozaków w patchwork (ostatnio moje ulubione łupy z ebaja) i swetra w panterkę nie jest zbyt nudna kolorystycznie ;-D A oni byli tacy, jakby ktoś wyjął spłowiałe, dawno zapomniane zdjęcia z foliowej torebki. OK - każdy ubiera się tak, jak mu się podoba, ale przecież od zmiany ubioru można zacząć zmieniać wszystko w swoim życiu. Odwagi, Polacy! Już sobie wyobrażam swoje przemówienie na sejmowej mównicy, jestem w komisji konfekcji i dodatków ;-DD Co tu dużo mówić: moda to wspaniała codzienna przygoda. Rzeczy, którymi się otaczamy - ubrania - są przecież zupełnie przygodne, szybko się niszczą, dość łatwo wymienić je na nowe, często podobne, łatwo zdobyć kolejny egzemplarz jakiegoś ubioru. Jedno niefortunne spaghetti z pomidorowym sosem i trzeba się pożegnać z ulubioną jedwabną bluzką. Jeden fatalny w skutkach cykl pralniczy (w tym to ja jestem mistrzynią, naprawdę) i odchodzi najpiękniejsze haftowane kimono. No cóż - w ubraniach najbardziej kręci mnie ich efemeryczność, wprost nie znoszę (sic!) rzeczy trwałych...
Hmmm - tak sobie myślę, że pod koniec tygodni mody zrobię mały przegląd o detalach, bo np. zdjęcia z powiększeniami akcesoriów Marni są boskie. No, ale to potem jakoś zbiorczo. Teraz Missoni. Trudno mi wyobrazić sobie zaskakującą kolekcję Missoni ;-) I oczywiście jesienna kolekcja jest zupełnie przewidywalna - królują w niej pasiaste, melanżowe dzianiny. Missoni pod znakiem patchworków, łączenia dzianin. Dodatkiem w tym sezonie są futrzane kołnierzyki. Kolorystyka jak zwykle stonowana, choć tym razem jest naprawdę sporo różu i czerni. Czarne szydełkowe spódnice to też pewna nowość: od razu napiszę, że zrobienie takiej spódnicy to kwestia czterech-pięciu godzin, łatwizna ;-) Mnie do gustu przypadły te sukienki jakby zszyte z szydełkowych serwetek - szalone, ale porywające. Jednak kolekcja Prefall bardziej mi się podobała.

Najwięcej braw zebrała kolekcja Dolce&Gabbana. Ba! Ponoć była wzruszająca, prawdziwa, wielka i co tam jeszcze... Niestety jestem kobietą zupełnie pozbawioną sentymentów i te pochód modelek w idealnie skrojonych dwurzędowych marynarkach i koronkowych hotpantsach nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia. Choć trzeba przyznać (a tę prawdę objawił nam kiedyś Jean Paul Gaultier), że nic tak cudownie nie wygląda na kobiecie jak dobrze skrojona marynarka i spodenki (może nie tak krótkie) założone na ciekawy kolor rajstop. W ogóle spodenki to wymarzona para dla marynarek - nie rozumiem, co komu przeszkadza w szortach, ja się wychowałam na szortpresie. No ale wracajmy do D&G. Uzasadnione było poczucie deja vu, gdyż panowie pokazali wiele swoich dawnych hitów. Panterki, koronki, motywy bieliźniane, groszki, urocze kompleciki. Mnie zachwyciły welurowe sukienki.


Aquilano.Rimondi, czyli druga odsłona projektantów Ferre. W porównaniu do wcześniejszej kolekcji, która tak mi się podobała, tu panowie zaszaleli. Postawili na strzępione bukle, z których uszyto garsonki i płaszcze. Pojawiło się też kilka romantycznych sukienek w drobny deseń i futra. Ale najpiękniej wypadła im ta cielista sukienka z ciekawym dekoltem.

Anglicy bobrują we włoskiej modzie. Saunders u Pollini, a Kane w linii Versus Versace. Szczególnie ta druga sprawa jest interesująca - ja akurat nie przepadam za Donatellą. A Kane tworzy swoje wspaniałe, gorsetowe sukienki - moim zdaniem bardzo w stylu dawnego Versace. Tym razem sporo plis (o połączeniu plisowanej mini i ramoneski bym nie pomyślała...) i prawdziwa eksplozja seksapilu w stylu Kane'a. Tadaaaam:

KOlekcja Rafa Simonsa dla Jil Sander na tle tego, co działo się w Mediolanie, jest jak objawienie ;-) Mamy tu przede wszystkim szlachetne krawiectwo w dość minimalistycznym duchu. Klasycznym garsonkom i sukienkom w dość biurowym stylu towarzyszyły małe gesty transgresji: precyzyjne, acz nieszablonowe cięcia, łączenie wełny i szyfonu (może nikogo ono już nie dziwi, ale żeby wydarzało się w płaszczu!), drobne dekonstrukcje. Najbardziej zachwycający był dla mnie płaszcz z szarej wełny, uszyty z kwadratowych paneli. Prawdziwe dzieło sztuki. Tkaninowo wygrały delikatne melanże i kraty. No i mamy tu kilka całkiem dziwacznych kombinezonów - klasyczny damski garnitur w formie kombinezonu? Tak, to jest możliwe. Ale czy praktyczne? Tego nie wiem ;-)

Chyba na starość mięknie mi serce, bo nawet podoba mi się nowa kolekcja Fridy Giannini dla Gucci. Wydaje mi się, że wreszcie ta projektantka przestała próbować zrobić coś a la coś innego i wyszło jej wreszcie coś fajnego. Królują ciepłe beże - kto żyw, niech leci do sklepów po beżowe kozaki za kolano, beżową sukienkę i beżowy płaszcz. To coś w moim stylu - gdy byłam małą dziewczynką, na wszystkie kolory mówiłam "beżowy". Ha. Jak nie będzie beżu, to w ciemno możecie brać czernie! W ostateczności: ceglasta czerwień. I pióra, marabut! Zdecydowanie najfajniejsze z tego pokazu są te cudowne oversize'owe płaszcze.

Zupełnie przytłoczył mnie Armani i muszę go pominąć ;-D Poza tym, już raz w tym roku był na blogu. Definitywnie - u Armaniego zatrzymał się czas: wiele osób pewnie jest tym uradowanych, ale nie ja. Po prostu nudzi mnie to potwornie. U Salvatore Ferragamo zmiana warty. Massimiliano Giornetti, projektant linii męskiej, wziął się za kierowanie damską wersją tej szacownej marki. I co? Jakby retro. Lata 70te w pełnym rozkwicie. Szorty, szwedy, bluzki z fontaziem, dzianinowe kamizelki, zamszowe kozaki w ciepłym brązie. Czy to aby nie jest zbyt przerysowane, może nawet: muzealne? Zasuszone i zramolałe? Nie. Nie, nie i jeszcze raz nie! To jest świetna kolekcja. A wiecie dlaczego? Bo to są ubrania dla kobiet na co dzień - nie są tu sukienki, w których nie można się schylić, ani błyskotki na jeden sezon, ani w ogólności ubrania, dla których trzeba w wieku 30 lat robić sobie lifting czy wstrzykiwać botoks i jeździć na rozdanie złotych globów. To są ubrania dla ludzi! Jestem zachwycona, ale wystarczy już tego Mediolanu. Do Paryża jedziemy!


ps. zmiany na blogu - proszę je póki co ignorować, gdyż sporo jest do zrobienia. A tak w ogóle, to wiem, że ten migający ptaszek wszystkich wkurza, mnie też - ale jest taki głupi, że aż fajny, sami rozumiecie...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dziewczyno, składam hołd za wytrwałość w poszukiwaniach, ale przede wszystkim DZIĘKUJĘ za: (tu będzie w punktach)
1.Polszczyznę (w zaniku w większości)
2.Inteligentne, acz niewybredne teksty
3.Za przywrócenie wiary we współcześnie mi żyjących (starsza od Ciebie jestem na 100%, ale nie jest to różnica pokolenia)
4.Za skompensowany przegląd nowości
5.Za to, że Cię znalazłam, kiedy już zwątpiłam, że jeszcze przeczytam cokolwiek "miłego dla oka i mózgu"
6.Felieton, to bajeczna sprawa ;)
W ten oto hurtowy nieco sposób, postarałam się skomentować Twoje dotychczasowe zmagania z materią i kosmosem :) Pozdrawiam A.

Kaka Bubu pisze...

:-) Miło mi, ale z tą polszczyzną to ostatnio coraz gorzej u mnie na blogu. Szczególnie bolesna jest rosnąca liczba literówek, ale z moją wadą wzroku i przy tej ilości obejrzanych obrazków, to jest wręcz zrozumiałe. I cóż - wkradają się słowa zagramaniczne, ale ja naprawdę nie umiem pisać jak jakiś beton w okularach: tym bardziej, że połowę swego życia spędzam w angielszczyźnie. To się kajam, panie dzieju. Przysięgam, że w tym roku te fashion weeki mnie przerastają: dlaczego tego jest aż tak dużo?!

Anonimowy pisze...

Kryzys, Acanka, kryzys. Co do betona-widziałam Cię na jakimś zdjęciu w okularach-TA materia nie przypominała twardością cementopochodnych. Raczej oscylowałabym w kierunku papieru- książka to się nazywa (sic!)-czasem odciska piętno na obliczu... Wiem, że może to zbyt archaiczne przy natłoku różnych top look'ów, ale ja zdecydowanie lubię retro. ;)A.

Anonimowy pisze...

http://www.zeberka.pl/art.php?id=7744&b=1
pozdrawiam