sobota, 13 marca 2010

Paryż Jesień-Zima 2010/11 3

Ostatnimi czasy działam na (jeszcze bardziej) zwolnionych obrotach, przesilenie daje o sobie znać. Przednówek to czas ćwiczenia ducha. Natomiast do raportowania pokazów podchodzę jak do ekspozytora z gumami do żucia w supermarkecie: mogę sobie kupić jedną owocową bombę i za kilka chwil mieć w ustach tępawy wyzuty ze smaku gałgan, a mogę też nabyć rolkę Boomera i do woli nawijać ją na język, zdając sobie sprawę z faktu, że kolejną rolkę kupię za pół roku. Jasne, że wybrałam wariant B ;-) Poza tym, mam wielką satysfakcję z tego postu o Japończykach. Zauważam ostatnio, że w polskim modowo-blogowym internecie panują pewne doskonale skrystalizowane zapatrywania: jednych projektantów (cóż, można ich policzyć na palcach jednej dłoni) wychwala się pod niebiosa (patos tych pochwał bywa rozbrajający), o innych milczy się znacząco, a o jeszcze innych nie wspomina się ani słowem. Tak mi się zdaje, że do ostatniej grupy należą ci Japończycy. Nie chcę sobie tu przydawać wątpliwych zalet, ale faktycznie: z przyjemnością przeczytałabym cokolwiek dorzecznego o Japończykach na jakimś polskim blogu o modzie: przecież to niezmiernie ciekawy temat! A tam w kółko jak nie Miuccia, to Jacobs, jak nie Lanvin, to Balenciaga, tralalala trala. Cóż, muszę się z czegoś zwierzyć: żeby zakląć pogodowe widmo zimy (tak, nawet teraz za oknem przemykają płateczki śniegu jak w Wigilię) zaczęłam czytać Pożegnanie jesieni Witkacego - no, żeby tak na przekór. Ta doskonała książka (nie wiem, czy tylko filozofowie mają taki wypas z powieści, którą napisał inny filozof ;-DDD) zupełnie odbiera mi rozum, sprawia, że dość zabawne formy wyrazu przychodzą do głowy. Fantastyczne są te zdania Witkacego, szczególnie o Husserlu. Można się nabawić uszczypliwości. Czyż jednak jest ona czymś złym? Nie sądzę. Moda, moda - co my tu dziś damy, co sobie wybierzemy z tego półmiska paryskich pokazów? No cóż: tym razem udam się ową wydeptaną ścieżką, a na pierwszy ogień weźmiemy Miu Miu.
Ciężki orzech do zgryzienia musiała mieć Miuccia Prada po tak wspaniałej kolekcji wiosennej. Wręcz ikonicznej kolekcji, bo owe jaskółki, kotki i kryształki cytować można ad nauseam. Last season she definitely MADE a statement. Wielka szkoda, że Miuccia na sezon jesienny nie mogła pokazać dokładnie tego samego, tylko w innych kolorach ;-) Ale nie samymi jaskółkami człowiek żyje... Mamy tu zatem grube wełny w dość oszczędnej palecie barw: dominacja czerni (zawsze mi się w takich chwilach przypomina wspaniały wiersz Wallace'a Stevensa) tylko epizodycznie zakłócana jest pomarańczowym, lila, bladym błękitem czy beżem. Dominuje trend na lata 60te/70te. Trapezowe płaszczyki o lekko bufiastych rękawach, zgrabne sukienki w stylu baby-doll, zabawne mini podkręcane na bokach założone do prążkowanych sweterków i dokładnie pozapinanych koszul. Szyja zabezpieczona słynnymi "golfikami" Prady. Projekty zdobią nie mniej "pradowate" koronki, a także kwiaty, okalające kołnierze i zapięcia płaszczy oraz dekolty sukienek. Również kwiatowe płatki, wycięte z grubej wełny, wieńczą wloty kieszeni czy linię szyi. Niewątpliwie mamy tu dużo ze stylu słynnej Mary Quant, ale równie dużo z samej Prady: prowokacyjne wycięcia pod biustem, mała aura perwersji wokół tych kreacji spod znaku mrocznej Lolity. To ona zawładnęła wybiegami, może tylko zabawny jest fakt, że same modelki są w niemal lolitkowym wieku: co na to dojrzałe panie? Chętnie założą te płaszczyki! No a buty w filcowych ubrankach? Któż by to wymyślił... Dobrze, że Prada czuwa.


Podobno mężczyzny nie ocenia się po tym, jak zaczyna, ale jak kończy ;-D Ta błyskotliwa sentencja ma niebagatelne odniesienie w przypadku Marca Jacobsa, który kończy prawie zupełnie tak samo, jak zaczynał. Tym razem Louis Vuitton w wersji bez szaleństw. Dobrze, że ktoś zabrał za kurtynę tę głupie afro i buty z wąsami: to było straszne. Całe szczęście, że Jacobs rozczulił się nad kryzysem: ta meditation on austerity wychodzi mu wyłącznie na dobre. Słodkie lata 60te ożyły w pełnym wymiarze. Nowa kolekcja Vuitton to celebracja krągłości, a ponad wszystko: biustu. Hip hip hurrah! Królują wspaniałe rozkloszowane spódnice o dość niebezpiecznej długości (jeśli nie jest się szparagiem) oraz dekolty, pokazujące coś, o czym wyznawcy mody (którymi często są homoseksualni mężczyźni) mogli już dawno zapomnieć jako o istotnej części kobiecej anatomii: po prostu Jacobs pokazał wypełnione (!) piersiami (!!) dekolty - najczęściej w słodkiej linii balkonetki, bardotki, ale też pojawia się kilka zupełnie zapomnianych przez modę dekoltów amerykańskich (pewnie młodzież polska za chwilę zacznie się nimi zachwycać jako halterneckami - nigdy nie zrozumiem tej naiwnej wiary, że angielski nobilituje rzeczywistość). I bóg, czy raczej Marc Jacobs, stworzył kobietę ;-D To świetne skojarzenie, bo boska Brigitte jest jak duch unoszący się nad tym wybiegiem - wydekoltowana i odcięta w pasie sukienka to przecież jej znak rozpoznawczy. Nie jest to jednak Bardot przerysowana i komiksowa: jest tylko echem, inspiracją. Nie ma tu jarmarcznych deseni czy krzykliwych kolorów. Paleta Jacobsa jest oszczędna, wręcz ascetyczna (podobnie jak w kolekcji Marc Jacobs) - dominują szarości, brązy, melanże czy brudny róż oraz ecru. Ale ta kolekcja nie kończy się na sukienkach i spódnicach w długości 3/4 (i która z working girls mi powie, że to jest wygodna długość?!) - kolekcja bazuje na wręcz podręcznikowym, tradycyjnym krawiectwie. Z pietyzmem skrojone jesionki (to już nie może być płaszcz!), posągowe żakiety z grubej wełny, skórzane, grzeczne kurtki z kołnierzami bebe (kto zgadnie, skąd wzięła się ta nazwa ;-D), no i swetry: znów, tak jak w kolekcji sprzed kilku tygodni, zupełnie zgrzebne i zupełnie nie tredy ;-) Uroku tym karkołomnym konstrukcjom przydają dodatki, znów niekrzykliwe, niekiczowate (nie wiem, czy wy też zauważacie, że pewien poziom kiczu w stylu retro jest po prostu nieznośny...). Kocie okulary w dość zwariowanej formie, satynowe czółenka na niebotycznie wysokich słupkach (i to bez platformy!), długie skórzane rękawice, torebki kuferki. Już dawno nie było tak ładnych torebek Vuittona! I już dawno nie było tak ładnej kolekcji. Przynajmniej ja odczuwam swego rodzaju ulgę, oglądając tę paradę biustów, zamaszystych spódnic, zdrowych pomysłów. Fashion does not have to be morbid, my dears.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

jestem wielką fanką projektantów japońskich.
Na pytanie dlaczego w polskich portalach, blogach, itp... o nich się nie piszę mam prostą odpowiedż. Mało osób "zna się" na projektowaniu ubrań, na pisaniu o modzie (w przypadku japończyków to moim zdaniem złe określenie) w ogóle. Chwalimy, to co "ładne", łatwo przyswajalne. Ubranko ma nas ozdobić lub w skrajnym przekonaniu być tylko wygodne.
Także stoimy piórka do tańca....z gwiazdami....ach....to takie ładne, to się sprzeda...

peek-a-boo pisze...

Ale się wiosennie tu zrobiło! Bardzo korzystne zmiany, świetna tapeta i zdjęcie :). Louis tez świetny, zwłaszcza spódnice. Jedyny szkopuł w tym że taka długość pasuje wyłącznie do wysokich obcasów, inaczej można wyjść na purchaweczkę.