niedziela, 21 marca 2010

Paryż Jesień-Zima 2010/11 5

"I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu" - to zabawne powiedzonko obrócił w perzynę ostatni pokaz Viktora i Rolfa. Niezbędne jest obejrzenie video z tego niezwykłego widowiska: dostępne jest tutaj i tu. Pokaz mody jako performance to specjalność duetu Viktor&Rolf. Tym razem powrócili do swego pomysłu sprzed dekady: modelkę można potraktować jak matrioszkę, nieskończenie (prawie) dokładać na nią nowe warstwy odzieży, a każdą osobną sztukę odzieży można poddawać najróżniejszym transformacjom. I tak płaszcze zamieniały się w peleryny, peleryny w płaszcze, sukienki w kurtki, spódnice w kryzy (to przyznam, bardzo spektakularna transformacja!). Ubrań na modelce raz ubywało, raz przybywało. I to wszystko działo się na oczach publiczności! Viktor i Rolf kolejny raz postanowili obnażyć swoja narzędzia ;-) Wybieg z obrotową platformą wytapetowano motywem w stylu steampunk (romantyczna gałąź fantastyki nawiązująca do rewolucji przemysłowej 19tego wieku), a projektanci w samym centrum uwagi uwijali się jak w ukropie, zapinając i rozpinając suwaki, ściągając troczki. Doprawdy było w ich ruchach coś mechanicznego. A same ubrania? Dominacja czerni, zdobienia z kryształów, dużo męskich fasonów (wspaniale przerośnięte smokingi). No i przede wszystkim wprost genialne (transformowalne!) płaszcze. No i wspaniała kolekcja butów na traktorku. W krytycznym momencie, gdy nasi panowie nakładali na Kristen McMenamy cudownie wielką kryzę (zdjętą wcześniej z bioder pięknej JAC) byłam pełna obaw, że modelka za chwilę upadnie pod ciężarem wszystkich warstw. Było ich chyba ponad dziesięć (w tym kilka futer)! Ta matrioszka naprawdę robiła wrażenie. Była już prawie nieludzka. W swej wspaniałej książce o modzie Elisabeth Wilson zastanawia się nieustannie nad granicami ciała skonfrontowanego z ubiorem. Ciało przecieka, wycieka, wychyla się z siebie, znajduje protezy w postaci pseudoanatomicznych części stroju, jest niejako suplementowane przez różne rodzaje "przyodziewku". To odziane, puchate ciało, które Viktor i Rolf stworzyli w finale pokazu bez wątpienia przejdzie do historii jako ulubiony cytat teoretyków.


A skoro jesteśmy w puchatych klimatach, to niezbędne jest omówienie owej sławetnej już kolekcji Chanel. W serialu pt. "Wzloty i upadki Karla Ragelferda" był to niewątpliwie upadek ;-) Otóż zwieziono do Paryża jakąś ogromną górę lodową ze Szwecji, a całą czeredę modeli i modelek przebrano za Yeti. Niestety zima stulecia jeszcze na dobre nie zdążyła się skończyć, a tu pokazuje się nam wizję niemal kolejnego zlodowacenia. Z poliestrowego futerka (nieszczęsna przyroda!) uszyto tu chyba wszystko: buty, spodnie, spódnice, płaszcze, kurtki, torebki. Ten pokaz zapisze się wysoko w mojej prywatnej kolekcji "Makabreski mody". No i na koniec ta panna młoda w butach futrzakach - to było nawet jakoś rozczulające! Karl chyba przedobrzył...


Christian Dior w znanej nam już doskonale z pięknej kolekcji couture poetyce jeździeckiej. Do tego jeszcze szczypta wojennej kolekcji Prefall i mamy kolejną wspaniałą opowieść modową z mocnymi akcentami historycznymi. Fetyszystyczne dominy w skórzanych płaszczach sąsiadują tu z seksowymi, androgynicznymi kobietami-dżokejami, zwiewnymi damami na salonach w jedwabnych sukniach do ziemi oraz buduarowymi, lekkimi kompozycjami z koronek. Kobieta - "ta" kobieta - odmieniona przez liczne przypadki. Wspaniały jest Galliano (zdaje się, że mądrzejszy od samych kobiet), gdy pokazuje nam, że "kobiecością" możemy żonglować i bawić się do woli. Kobiecość jest w gruncie rzeczy czymś zgoła umownym, nie jest już narzędziem opresji. Piękny sen? Takie piękne sny mogę oglądać co chwilę. Tak, tak - wiem, że Dior trąci myszką, że można mieć wrażenie, jakby za chwilę stado moli miało wylecieć z tych chaotycznych tapirów. Ale skoro Galliano robi to wszystko tak wspaniale, z taką dbałością o detale i jest to ewidentnie "jego działka", to o cóż tu mieć pretensje? Lepiej cieszyć oczy, bo kto wie, kiedy "taka moda" zejdzie ze sceny...



No właśnie. I na dobry koniec - McQueen. Szesnaście kompozycji udało się pokazać z jego ostatniej kolekcji. Pietyzmu całej sprawie nadało nie tylko pałacowe wnętrze, nie tylko atmosfera spraw finalnych. Otóż McQueen w swych ostatnich projektach odszedł od owej dojmującej cyberestetyki spod znaku spikselowanych nadruków i butów w kształcie krabowych szczypiec. I powrócił do krainy średniowiecza oraz mody dworskiej - estetyki doskonale znanej z jego starych kolekcji. Nowoczesnego charakteru nadawały tej kolekcji ćwiekowane botki i fakty mniej widoczne gołym okiem - nadruki zostały komputerowo odtworzone z detali obrazów, m. in. Boscha. Oczywiście nie ma sensu teraz gdybać, jakby wyglądał ten pokaz, gdyby o ostatecznym jego kształcie decydował projektant. Mamy natomiast szesnaście niezwykle pięknych pomysłów, a w nich sygnatury McQueena: karkołomne konstrukcje pełne tajemniczych, niefunkcjonalnych wpustek, pełne przepychu desenie (ręcznie wykańczane żakardy), jest niezwykle wyraźne nawiązanie do historii mody. Po oszałamiających, "technicznych" kolekcjach McQueena ta poraża jakimś niezwykłym spokojem. No cóż - myślę, że "gdyby się nie stało jak się stało", byłoby w tym więcej antagonizmu, więcej mocy destrukcyjnej, negatywnej: bo za to przede wszystkim cenię McQueena. Za inscenizacje dryfujących gdzieś tuż pod powierzchnią konfliktów. Był niezwykle sprawny jako praktyk/teoretyk mody - jego kolekcje nieodmiennie wprawiały mnie w pewien charakterystyczny nastrój intelektualnego podniecenia. Tak jak ta ulubiona, imperialna z 2008 roku. No cóż - nie ma co rozdzierać szat (tym bardziej, że jest to nieco żałosne i groteskowe): był McQueen, niech żyje McQueen!

2 komentarze:

Fabrykat pisze...

Dziekuje za dwie rzeczy:
1. Za krytyke Chanel. Wszedze do tej pory czytalam albo zachwyty nad gora lodowa, jakby ludzie bali sie nazwac rzeczy po umieniu - przyznac, ze cesarz jest goly - albo panowalo milczenie, strach by przypadkiem nie skrytykowac Lagerfelda i nie wyjsc na ignoranta, ktory nie rozumie glebszego przeslania tego pokazu.
2. Za komentarz kolekcji McQueena. Popularnosci McQueenowi przysporzyla Gaga i za nia poszlo uwielbienie mas, ale mas oczekujacych wlasnie hologramow i kosmicznych butow. Jego ostatnia kolekcja jest masterpiecem, ale zupelnie innym niz oczekiwali i nagle caly swiat fanow (w tym rowniez sporo fashion conscious bloggers(!)) mowi "blah" twierdzac, ze ta kolekcja to odzwieciedlenie jego kryzysu wewnetrznego...
Anyway, dziekuje za pozytywny glos. I do zobaczenia byc moze na ulicach Warszawy, gdzie bede grasowac przez najblizszy tydzien :)

peek-a-boo pisze...

moze i pokaz Viktor i Rolf nie miał sobie równych (jak ta modelka to wytrzymała???), ale skórzane bejsbolówki to dla mnie obciach totalny, yuuuck.