niedziela, 12 lutego 2012

Co jeszcze wydarzyło się w NY...

Jak już wczoraj pisałam, pokaz Alexandra Wanga jest mocny. Z pewnością do ikonicznych momentów w historii mody przejdzie ostatnia modelka Wanga - Gisele - dumnie maszerująca w skórzanym płaszczu, piękna i mocna (bold and beautiful? ;)), niczym kobietony ze zdjęć Helmuta Newtona. Owacja dla Wanga! Projektant śmiało dyktuje trendy, jest chyba tak niesamowity jak młody YSL. Wang zasadniczo nie odstępuje w tej kolekcji od swojego pomysłu na modę: jak zwykle, pokazuje modę uliczną, łącząc elegancję z nonszalancją, eksperymentując z tkaninami, fasonami, kolorem. Tradycyjnie jest w tej kolekcji dużo czerni, poza tym bardzo skromna kolorystyka: biel, spłowiałe bordo. Wang przede wszystkim stawia na tkaninę, jej fakturę, technologiczne możliwości transformowania tkanin tradycyjnych (takich jak np. tweed) w tkaniny ultranowoczesne. Jednocześnie projektant łączy faktury po mistrzowsku: futro ze skórą lakierowaną oraz matową, powlekane tweedy (!) paruje z siatkowym golfem, szyfonowe draperie zestawia ze skórzanym karczkiem, rękawice ze skóry wykańcza jakąś przedziwną woskowaną, dekatyzowaną tkaniną, przypominającą łuski gadów. Genialne są płaszcze z lakierowanej, prążkowanej lub marmurkowej skóry. To jest przedziwne, ale to właśnie jest moda, która obecnie jest najbardziej modna. Do tego Wang postępuje uczuciwie - na zimę pokazuje ciepłe ubrania. Jest to w ogóle chyba pierwsza w NY w pełnym tego słowa znaczeniu kolekcja zimowa: dominują duże, ciężkie płaszcze, futra, skórzane spódnice, wąskie spodnie i sukienki z długim rękawem. Na wszystkim koniecznie duże, sportowe kieszenie zapinane na napy. No i dodatki: wysokie, fantastyczne kozaki z czubkiem oraz torebki, będące nowoczesną wersją klasycznej Gladstone bag. Cóż - niezwykle dumne i pewne siebie są kobiety Wanga, gdy na nie patrzę nie przypadkiem przychodzi mi do głowy słowo "kobieton". Ale może właśnie dlatego wszyscy tak kochają tego projektanta - on nas nie upupia, Podoba mi się ta kolekcja - z pewnością stanie się jedną z najbardziej rozpoznawalnych kolekcji na jesień 2012, a fabryki w Azji już zabierają się za kopiowanie projektów Wanga... tylko skąd wezmą takie tkaniny, oto jest pytanie!

  Kolekcja Richarda Chai podczas oglądania pokazu podobała mi się średnio.  Szare, poziome pasy nagle uznałam za najsmutniejszy z deseni. Kieszenie cargo przypięte do paska wydały mi się niedorzeczne - na modelce w rozmiarze 2 wyglądają ok, ale co z tymi, którzy nieustannie suną do przodu w kierunku szóstek i ósemek?! Gdzie podział się kolor, deseń, przeźroczyste warstwy? W ramach rekompensaty projektant pokazuje bardzo dobre krawiectwo... nieco męskie. Atrybutem numer jeden jesieni będzie dobrze skrojona, długa marynarka, może być nawet w róże. A z pewnością w paski - bo ten właśnie motyw Chai wykorzystuje namiętnie, szyjąc z dużych pasów wszystko: od marynarek po sukienki i plecaki (!). No i tie-dye - ten deseń z pewnością jeszcze na przyszły sezon z nami pozostanie. Ogólnie, dobra miejska moda u Chai jak zawsze.


Kiedy oglądam pomysły projektanta pokazujacego futro i sandały normalnie powinnam się wkurzyć i trzasnąć pięścią w stół. Jednak gdy tym projektantem jest Peter Som biorę dwa głębokie oddechy i oglądam dalej. A kolekcja jesienna jest po prostu piękna. Nawiązując do mody lat 50tych i 60tych Som pokazuje piękną kobiecą sylwetkę: niemal wszystkie jego sylwetki są taliowane, a wcięcie w talii dodatkowo zaakcentowane jest baskinką. Projektant sięga po obłe kształty marynarek i płaszczy, pożyczone z dawnych kolekcji Balenciagi. Mięsiste satyny łączy z wełnami, organzy z bawełną. Trio: koronka, wełna, skóra wprost działa na moje zmysły! Wszystko wygląda niezwykle drogo, niezwykle elegancko i niezwykle precyzyjnie. Sama kolorystyka jest tak uporządkowana, że wręcz koi moje oczy... Bez ostrych konstrastów, Som przechodzi od bieli,  przez miodowe brązy, czernie, holograficzne błyskotki, kwiaty, aż po szmaragd i bordo. To jest po prostu niezwykle szlachetne, wyrafinowane, eleganckie. Już w tej chwili śmiało mogę powiedzieć, że to jest jedna z moich ulubionych jesiennych kolekcji - cu dow na!


Kolekcję Jasona Wu - gdyby mi ją ktoś nagle podsunął bez podpisu - mogłabym wziąć za dzieło Lagerfelda, Galliano czy Gaultiera. Niezły rozmach, a klimat zupełnie dalekowschodni. Pojawia się tu dużo znanej nam już z wielu pokazów (szczególnie haute couture) menażerii: malowane jedwabne sukienki/chineczki, misterne żakardy, gęsto pokryte złotem, marynarki mao pod bardzo wieloma postaciami, chwosty zamiast kolczyków, "typowo" chiński kontrast czerni i czerwieni. Wygląda to całkiem sztampowo, choć  pochodzenie Jasona Wu każe nam się dopatrywać jakichś głębszych znaczeń. Ogólnie, aby nie być posądzonym o miałkie wyobrażenie chińskiej kultury trzeba by ten pokaz oglądać z sinologiem, tłumaczącym wszelkie detale. Od razu ostrzegam, żeby w celu zabłyśnięcia przed naszym egzegetą pod żadnym pozorem nie zakładać na siebie żakardowej chinki - wtedy niechybnie zostaniemy poinformowane, że tak w Chinach noszą się tylko hostessy... Jeśli ktoś nie ma w domu sinologa :), musi po prostu podziwiać piękne, zaokrąglone szwy projektów Wu, konsekwentnie zarysowaną linię blisko ciała, seksowne, asymetryczne rozcięcia sukien, maestrię lamówek, koronek, żakardów, haftów... Jest to owszem ładne, ale czy taki Wu musi mi się podobać - chyba zbyt nadęte mu to wyszło, teatralne, a do tej pory ten projektant kojarzył się raczej współcześnie... wolałabym coś prostszego, coś młodszego, coś bardziej świeżego!

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

dobrze, że wróciłaś ;)

jest chyba błąd w tekście o Jasonie Wu. na końcu - Wang się wkradł ;p

Kaka Bubu pisze...

Dzięki - bo ciągle myślę o tym Wangu :D

katarzyna pisze...

Wang mnie pozytywnie zaskoczył, materiały oczarowały i marzę o ich dotknięciu :) Za to Jason zawiódł, pre fall mnie uwiodło całkowicie a to... nie wiem, w ogóle do mnie "nie mówi" :(