piątek, 25 czerwca 2010

Resort 7

W centrum uwagi znajdują się obecnie pokazy mody męskiej - oczywiście tradycyjnie czuję się niewładna, żeby cokolwiek o nich powiedzieć. Może nawet zerknę (no cóż...), ale raczej z tego patrzenia nie wyniknie żadna, godna uwagi treść. Wczoraj natomiast w towarzystwie dwóch jakże przystojnych mężczyzn płci odmiennej (i jakże doskonale odzianych) spędziłam dwie urocze godziny, zgłębiając tematykę prostytucji w czasach II Wojny Światowej. Fascynujący temat: wydawałoby się, że tematyka wojenna stała się już nużąca, może nawet wyświechtana, a tymczasem problem oglądany z zupełnie innej perspektywy (już nie na tle dychotomii kat/ofiara) wydaje się pasjonujący. Prostytutkom golono głowy, woda płynęły po szybach (piękną mamy jesień tego lata), kontury rozmywały się na skutek wszechobecnej wilgoci, a ja z wrodzonej inklinacji zajęłam się taksowaniem otoczenia. No cóż - dzięki bogu nie sprawdza się scenariusz szafiarskich blogów, gdzie bazarowy brąz rozradowany podaje rękę plastikowym butom na 12centymetrowych szpilkach, które rozsądniej byłoby kupić na stadionie Xlecia, gdyby nie nobilitujące każdy chiński produkt internetowe zamówienie przez brytyjski New Look. W ogóle ten mariaż tandety i pędu za trendami zauważam tylko czasami na klientkach sklepów odzieżowych w śródmieściu, a jak mniemam fenomen ów mnoży się gdzieś w szkołach podstawowych czy przykurortowych dyskotekach. Normalnie ludzie są normalni, choć kombinacja dresowej bluzy adidasa i okularów w grubych oprawach wydaje się już rodzajem uniformu. Z estymą patrzyłam na typ modelki z lookbooka (choć nawet ona na lookbooka była za gruba!) o zabójczym na jakimś toporniejszej urodzie makijażu z grubej krechy i różowych ust, ubrany w marynarkę, spodenki i kwiatkowe baletki. Polityka grubej kreski. A girladny blond włosów rozkosznie spływały na jej plecy. Wróżę z pleców: będzie mieć piękne i banalnie proste życie ;D Mężczyźni zaś chyba na powrót używają brylantyny, albo po prostu zaniechali mycia głowy. I nadal tak cholernie leje w naszej Warszawie. Wczoraj zanurzony w chmurach szpic pałacu kultury rozkosznie odbijał się w witrynach Zary: można było lekkomyślnie przeoczyć wielki napis -50%. Nie będąc osobą lekkomyślną zajrzałam i już prawie miałam coś kupić... rozsądek jednak zwyciężył! A osobom, które chcą pęd konsumpcyjny (jakże dojmujący w czasie wyprzedaży!) zagłuszyć choćby jakąś wytrawną i wciągającą lekturą na wakacje, serdecznie polecam książkę Andrzeja Żuławskiego pt. "Te panie". Sześćset stron nagłych zwrotów akcji, zdumiewających uczynków, magnetyzujących bohaterów: obok kochanki Hitlera, jest tam żona Chang Kai-Szeka, kochanki królów Francji, trucicielki, satanistki i intrygantki: lektura godna leżaka gdzieś pod gruszą lub palmą. Na co tam kogo stać ;>

A teraz wracamy do pokazów Resort. Vera Wang zainspirowała się elegantkami z filmów Felliniego. Oczywiście natychmiast zaczęłam się doszukiwać konkretnych odpowiedników z dzieł mojego ukochanego reżysera, ale oczywiście nie ma tu dosłowności. Jest pewien rodzaj szyku, którego najpełniejszym wyrazem jest draperia. Z pozoru proste satynowe suknie dostają zastrzyk nowego życia w postaci asymetrycznych ściągnięć, udrapowanych ozdób w rozmiarze XL czy też małych szczypanek, które sprawiają, że odzież balansuje na granicy ubioru codziennego. No i jest tu cudowny gorset z baskinką:

W kolekcji Akris nawiązano z kolei do "Pogardy" Godarda. Któż nie pamięta wspaniałej golizny Brigitte Bardot z tego filmu - czy ktoś w ogóle zapamiętał stamtąd jakiekolwiek ubrania? Po namyśle, przychodzi mi scena, gdy Bardot siedzi w oślepiającym słońcu, w opasce na głowie i pasiastej bluzce. W kolekcji Akris nie ma na szczęście żadnych marynarskich pasków, są za to piękne białe szwedy, troszkę asymetrycznych koszul i wspaniałe malarskie płaszcze. Nazwałabym to "nowym retro", które tym różni się od starego, że wyrzeka się jarmarcznych gestów w postaci grochów i paseczków. Pomyślane jest nowocześnie, bo moda musi być nowa, żeby w ogóle mogła być.

Alberta Ferretti postawiła na bizantyjski przepych - jej letnie projekty wprost kapią złotem. Orientalne inspiracje to niemal pewniak w letnich miesiącach, więc myślę, że patrząc na te projekty można z produktów własnych skomponować całkiem podobne i równie udane zestawy:

Kolekcji Chloe i tym razem nie można odmówić prostoty. Beże, biel i brązy w zdecydowanie ascetycznych fasonach. Tylko czasem przenika tu trochę błękitu i czerni. Nowy styl Chloe jest już rozpoznawalny - na pewno fani nie będą zawiedzeni. A swoją drogą, zastanawiam się, jak można dać tyle beżu i brązu i nie zrobić z czegoś bazarowego safari. A jednak można. Viva Chloe!

Dla przeciwwagi teraz trochę kolorów. Wdzięczna letnia kolekcja Cacharel balansuje między mocnym kobaltem, a... ciapkami. Wzory w ciapki robią się coraz bardziej popularne - czy to kolejna odsłona modowych inpisracji action painting Pollocka? Czy teraz dripping method wyznaczy trendy? Kto wie... Oto ciapki:

No i Proenza Schouler. Tu już dość szalony mariaż motywów i deseni. Szanelka sąsiaduje z kratami a la Prada, etno z paskami w stylu Missoni. Niektóre projekty duetu Proenza Schouler stały się już ikoniczne (np. słynna kwasowa koszulka). Myślę, że ta kolekcja (która cholernie kojarzy mi się z Pradą!) będzie wielkim hitem sprzedaży detalicznej, zobaczymy ją w stertach magazynów, a za kilka miesięcy PS znowu kupią nas swoimi projektami i oddamy się im bez reszty. Nie wiem, na czym polega sukces tych projektantów, ale chyba na bardzo dynamicznym i mało "artystowskim" (że niby moda to taka sztuka dla sztuki) podejściu do projektowania. W modzie się chodzi nie tylko po wybiegu, przypominam wszystkim projektantom! ;) A buty na nogach tych pań można zobaczyć w bardzo podobnej wersji w Topshopie - i niech mi tylko ktoś podkupi na wyprzedażach rozmiar 37...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Pollock już chyba nie po raz pierwszy gości na wybiegach ;).
Z ostatniej chwili - JPG SS'11 (męski) http://www.tinyurl.pl?Rc5jGQ2H (musiałem skrócić, bo link ciągnął się w nieskończoność). Również widoczna inspiracja drippingiem.

O, przytrafiła Ci się drobna pomyłka, Cacharel jest podpisany jako Chloe. :)

Pozdrawiam.

Kaka Bubu pisze...

Dzięki za czujne oko - już prawie maszynowo robię te kolaże :D Jak to możliwe, że nie znałam twojego świetnego bloga??? Już dodany do blogrolla i widzę, że można wyczytać o Mediolanie - bardzo dobrze!

Anonimowy pisze...

Dziękuję za miłe słowa. :)