piątek, 12 lutego 2010

Nowy Jork Jesień-Zima 2010/11 1

Tak sobie przyjęłam, że nie będę tu na blogu deliberować nad McQueenem. Wczoraj przejrzałam notki na polskich serwisach oraz komentarze pod nimi: cóż, chamstwo znalazło w tym kraju swój dom. Od dawna bulwersujące jest dla mnie to, jak wygląda polski internet, ale raczej nie można nic z tym zrobić. Inna kwestia, że komentarze prasowe dały mi do zrozumienia, jak przez ostatnie lata zmieniła się recepcja tego, co McQueen projektował, a już szczególnie ostatnio, gdy stał się ulubieńcem tzw. gwiazd. Nie wiem, jak jest z wami, ale ja zupełnie nie kupuję tego całego współczesnego "starsystemu", już praktycznie przestałam rozpoznawać wiele twarzy, które pojawiają się na okładkach gazet lub w plotkarskich portalach. Nie ma co tracić na takie rzeczy czasu. Najbardziej ironiczne jest to, że niewielu dziennikarzy cokolwiek sensownego potrafiło napisał o Isabelle Blow, a tak bardzo wielu o skandalizującej piosenkarce(?) Lady Gaga, będącej chyba w każdym calu swojego medialnego jestestwa produktem speców od marketingu i kreowania wizerunku. To zupełnie nie jest mój świat, gdyby nie to, że w różnych publicznych miejscach nadawane są popularne stacje radiowe, to w życiu bym nie miała styczności z tego typu "twórczością". Ale to nieważne. Na blogu często zdarzało mi się pisać o McQueenie, kiedy wczoraj wertowałam swoje posty ciągle powtarzało się w nich zdanie: "tego jeszcze świat nie widział!" :-D Nadal uważam, że swoją ostatnią kolekcją McQueen udowodnił, że niemożliwe jest realne. Pisałam też, że "stworzył podłoże dla nadziei". Dziwnie to teraz brzmi... W każdym razie, nie ma potrzeby zbędnych dywagacji - człowiek dokonał swojego wyboru i to należy uszanować. Wypada nam tylko czekać na pokaz ostatniej już niestety kolekcji McQueena. Gdy pisałam w październiku, że od Highland Rape minęło już zdumiewające 15 lat, w najbardziej koszmarnych snach nie dopuściłabym, że czas nagle się zatrzyma. A jednak. Nasuwa mi się myśl, że np. Dior też żył bardzo krótko, ale jego nazwisko stało się wieczne. Nie mam wątpliwości, że z nazwiskiem i marką Alexander McQueen będzie tak samo.

A teraz zabieramy się za Nowy Jork. Oczywiście wszystko dzieje się w cieniu tragicznych doniesień prasowych, ale jak to się mówi: show must go on. Wiadomość dotarła do prasy akurat gdy zaczynał się pokaz BCBG Max Azria. Marka od kilku sezonów pokazuje rzeczy naprawdę nowoczesne. Tym razem dużo warstwowości, elementów graficznych, kolorystyka bardzo stonowana: królują czernie, a na dokładkę połączenie grafitu z granatem, gra szarości i czerni.

KOlekcja Cushnie et Ochs dowodzi, że mocne rockowe klimaty nadal są na topie. Młode projektantki serwują przede wszystkim dobre małe sukienki - małe czarne czy małe cieliste, które jak myślę podbijają serca klientek tej marki swoją wyrazistością i prostotą. Do tego świetne, mocne (a jakże) buty, rękawiczki nabijane ćwiekami i skórzane spodnie. Myślę, że jest to bardzo fajne pret-a-porter bez zadęcia.

W podobnych, choć troszkę bardziej vintage klimatach nowa kolekcja L.A.M.B. W wyniku śnieżyc część kolekcji utknęła w transporcie :-) ale i tak poszło nieźle. Fajne, luźne ubrania - ten image wypracowała sobie już marka Gwen Stefani. Jak zwykle militarne inspiracje połączone z trendami mody ulicznej. I całkiem ładna persona chodzi w tej kolekcji. Podkręcamy grzywki i czernimy powieki - złe dziewczynki idą tam, gdzie chcą... Powtórzę się, ale właśnie takiej mody, żonglującej trendami bez dosłowności, brakuje w polskich sklepach.

Bardzo podoba mi się kolekcja Lyn Devon, choć została zaprezentowana na tak przerażająco chudej modelce, że aż się odechciewa patrzeć. Wyraźna inspiracja vintage i modą retro. Oszczędność barw i te świetne cygaretki. Nie wiem, jak by to wyglądało na kimś odrobinkę najedzonym, ale myślę, że mogłoby być równie dobrze ;-)

Marka Organic by John Patrick też od kilku sezonów mi się podoba. W ogóle w modzie podoba mi się ostatnio wszystko, co jest zaprojektowane dla ludzi, a nie dla celebrytów czy innych diabłów ;-) Nie muszę już chyba nawet pisać, że mamy tu inspirację modą vintage, stylem lat 60-70tych. Kraciaste dzwony, lolitkowate zestawy z mini czy krótkimi spodenkami w roli głównej. Marynarki nawiązujące do męskiego krawiectwa i małe kwieciste sukienki. To jest na topie od dobrych kilku sezonów i tak będzie też tej jesieni! Zresztą, jeśli ktoś inwestuje w odzież vintage, to wie, że ona tak szybko nie staje się groteskowa jak te wszelkie musthave'y z kolorowych gazet...

Podobne codzienne, casualowe klimaty u Rachel Comey. Niektóre panie wyglądają jak żywcem wyjęte z Kobiety i życia z lat 70tych. Jedna ma nawet taką dzianinową sukienkę... Zdecydowanie klimaty vintage. I jeśli ktoś jeszcze wierzył, że bez spodni marchewek można będzie przeżyć kolejny sezon, to niech wreszcie się złamie - bo na jesieni te podłe biodrówki poniosą wreszcie zasłużoną śmierć! Wiwat gacie po pachy! :-D Rachel Comey doskonale szafuje wzorami - jeśli jej wierzyć, to nasze marchewki muszą być w jakiś oldskulowy deseń. W ogóle - to moja ulubiona kolekcja do tej pory: mogłabym z tych ciuchów ułożyć swoją nową szafę i wyrzec się wszystkich, które mam (no może oprócz tego Lacroixa...). It's just lovely.

Kolekcja Richard Chai Love jest już o wiele mniej pocztówkowa. Wracamy do zdominowanej przez szarości i czernie mody ulicznej. Przede wszystkim warstwy! Najbardziej podobają mi się te zestawienia, gdzie do szarości wkradły się cekiny: w tej wersji naprawdę do mnie przemawiają.

Kolekcja Vena Cava mocna i rockowa. Królują lata 70te w troszkę mrocznej wersji - dużo czerni, kapelusze, kabaretki. It's kind of sweet... No i ten naszyjnik pani numer dwa stał się właśnie moją obsesją!

W kolekcji Shipley&Halmos kolejny wariant inspiracji modą uliczną. Proste fasony, a jednocześnie ciekawe połączenia jak np. miodowa spódnica midi i top w marynarskie pasy. I te melanże - to będzie trend, powiadam ;-)

No i kolekcja Acne, którą określiłabym jako postludzka ;-) Mamy tu trend hi-tech, zwłaszcza w biżuterii i makijażu, warstwy a la nomada i kolejną kolekcję dość futurystycznego obuwia, które zapewne zobaczymy za kilka miesięcy na wielu zagranicznych blogach... Wysyp tego typu awangardowych kolekcji zobaczymy zapewne w Londynie, więc nie ma się czym póki co emocjonować!

3 komentarze:

peek-a-boo pisze...

McQueen, McQueen, umarł król, niech żyje ... no własnie?
(wczoraj na WFC byłs świetny o nim program, a w nim sporo Isabelle Blow, i kiedy tak na nia patrzylam olśniło mnie, skąd Mała Tavi bierze cześc swoich pomysłow).

agatiszka pisze...

Ostatnio chyba odkryłam uzależnienie od Twoich tekstów, bardzo polubiłam tego bloga :)
A co do kolekcji... muszę przyznać, że nie nadążam. Zupełnie nie wiem jak Ty się w tym wszystkim orientujesz, ja jeszcze do końca nie przyswoiłam letnich, a już zima. Co mi się podoba? Te dwie pierwsze chyba najbardziej :)

Fabrykat pisze...

To nie jest tak, ze tylko polski coverage jest slaby. Angielskie media tez w wiekszosci skupily sie na sensacji zwiazanej ze smiercia McQueena. To sie lepiej sprzedaje. Coraz wiecej chlamu dostaje sie do mainstreamu i coraz trudniej wylowic z tego te nieliczne wartosciowe komentarze. Martwi mnie to, ze Polskie media ida na latwizne i kopiuja to co tutaj (w Anglii) jest latwo dostepne. W zwiazku z tym komentarz rodem z DailyNews czy The Sun znajdzie sie w Polsce w Gazecie. Times mial pare ciekawych artykulow, ale podejrzewam, ze zostaly one ocenione jako zbyt abstrakcyjne czy niepotrzebnie zbyt szczgolowe dla przecietnego polskiego odbiorcy.