środa, 3 lutego 2010

Prefall strikes back

Hullo, to znowu ja. Najpierw - wedle zapowiedzi - napiszę kilka słów o książce "Rozkoszna zaraza. O rządach mody i kulturze konsumpcji", będącej zbiorem tekstów akademickich zebranych przez Tomasza Szlendaka i Krzysztofa Piotrowicza. Jest to publikacja z 2007 roku, wydana przez Uniwersytet Wrocławski. Powiem tak: moje nadzieje były wielkie, bowiem w obiegu akademickim nie istnieje tak naprawdę żadne porządne opracowanie zjawiska mody. Czy szukamy czegoś socjologicznego, czy antropologicznego, czy znowu filozoficznego: odchodzimy zasmuceni, z tzw. kwitkiem. Owszem rośnie przez ostatnie kilka lat bibliografia najróżniejszych zjawisk, na przykład bikiniarstwa, mody międzywojennej, mody peerelu. Mogę nawet wszystkim polecić świetną książkę Piotra Szaroty pt. "Od skarpetek Tyrmanda do krawata Leppera. Psychologia stroju dla średnio zaawansowanych" - czyta się jednym tchem. Autor tak skrupulatnie wynotował wszelkie anegdoty o Niemenie, Wioletcie Villas (którą swoją drogą opisuje jako królową kampu oraz sadomaso - całkowicie nowe podejście do tematu!) czy Zbyszku Cybulskim, że nie można się oderwać od lektury. Zresztą komentarze Piotra Szaroty - jak w przypadku fragmentu o Villas - są naprawdę wartościowe. Jednak w dyskursie akademickim panuje dość kłopotliwa cisza. Autorzy Rozkosznej zarazy postanowili coś z tym zrobić i powstał całkiem dziwaczny zlepek, o którym trudno cokolwiek sensownego orzec. Dr Johnson powiedział o dziełach poetów metafizycznych: "The most heterogeneous ideas yoked by violence together", a to samo oczywiście mutatis mutandis (bo skala jest tu nieprzystająca) można powiedzieć o tej książce. W większości artykułów autorzy (dziewięciu wspaniałych mężczyzn, którzy swoja życiowe pasje (np. pichcenie i uprawa bazylii) i zasługi skrupulatnie wyliczyli na końcu książki) zajmują się po prostu swoimi konikami akademickimi, a do tego gdzie bądź dorzucają trzy grosze na temat mody. Dla mnie też jest oczywiste, że modę można rozumieć na wiele sposobów, ale już tak do końca nie jestem w stanie pojąć, dlaczego np. autor przedostatniego artykułu (naprawdę kuriozalnego!) zajmuje się w tej książce modą na drogi sprzęt fotograficzny ;0000 Zresztą, akurat ten ostatni tekst tchnie internetowo-forumowym rewanżyzmem. Autor stawia sobie tezę, że amatorzy fotografii cyfrowej zajmuję się wyłącznie rozpatrywaniem na forach testów sprzętu, natomiast w ogóle nie robią swoimi aparatami zdjęć. Cóż - jest to problem na skalę globalną, nic tylko marnować czyjś czas takimi wynurzeniami w książce o modzie. Jest dość oczywiste, że fotografia mody to dziedzina niezwykle podatna na estetyczne czy socjologiczne analizy: to co się dzieje w fotografii mody od kilkunastu lat jest naprawdę pasjonujące, ale cóż: Krzysztof Olechnicki jest bardziej zafrapowany "sprzętowym onanizmem". Way to go. Ostatni artykuł jest nie mniej idiotyczny: autor zajmuje się w nim New Age (no tak, to przecież moda!) i czasopismem Wróżka. Moim zdaniem w sposób zupełnie chybiony posługuje się też kategorią "liminalności", ale to nie jest temat do tego bloga. W ogóle ta książka jest dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem - nie dość, że w niektórych tekstach pół objętości zajmuje wyłożenie metodologii (teorii memów, jakby to była jakaś czarna magia...) albo na przykład streszczenie Baumanowskiej typologii tożsamości po/nowoczesnych (czy to nie jest rudyment wiedzy socjologicznej, po co to wypisywać, czy czytelnicy są kompletnym idiotami?), to na dokładkę wiele tekstów jest zwyczajnie nie na temat, np. tekst Arkadiusza Karwackiego o polityce społecznej. OK - też się interesuję polityką społeczną, ale nie uprawiam przy tym publicystyki pod hasłem "słoń a sprawa polska"...
Czy poza tymi kuriozami są w tej książce jakieś teksty o modzie? Tak. Powiedzmy sobie szczerze, w założeniu redaktorów, którzy napisali do tej książki wstęp, miały ją stanowić przede wszystkim reakcje na ważną książkę Gillesa Lipovetsky'ego z 1994 roku pt. "The Empire of Fashion. Dressing Modern Democracy". Autor tej książki jest znanym piewcą tzw. hipernowoczesności, a więc poglądu sankcjonującego wzorce konsumpcyjne jako ogólny paradygmat zachowań społecznych. Krótko mówiąc - jesteśmy konsumentami/monadami, żyjemy jak w wielkim supermarkecie - póki zajmujemy się głównie sobą, nikomu nie dzieje się krzywda. Czekam z utęsknieniem na polski przekład Imperium mody - miejmy nadzieję, że wkrótce się ukaże i wtedy rozgorzeje prawdziwa dyskusja. Póki co angielski przekład łatwo dostać w sieci. Nasi socjologowie próbowali odnieść się jakoś do teorii Lipovetsky'ego - oczywiście ją krytykując. W naszym dziwnym kraju jest jakoś nieprzyjęte, żeby uprawiać rozbuchaną, konsumpcyjną, idiotycznie nowoczesną filozofię - głodujące masy akademickie jakoś źle to widzą. Jednak są od tej reguły wyjątki, i to imponujące, np. teoria biotechnosystemu Wojciecha Chyły i w ogóle książki badaczy multimediów. Pisać o modzie bez wzięcia pod uwagę zjawiska multimediów to po prostu się ośmieszać, co tu dużo gadać. Autorzy wstępu komentarz mediów sprowadzają do kilku zdań o portalach randkowych (ciekawy seksistowski fragment o "figurze na pudla" - mogłaby to jakaś feministka podchwycić...) - ale i tak warto ten wstęp przeczytać. Głównie dla zawartego w nim streszczenia książki Lipovetsky'ego. Drugim i ostatnim wartym uwagi tekstem jest "Moda/kg. O modzie i kulturze z drugiej ręki" Jacka Gądeckiego. Bazując na teorii przestrzeni "second-hand" autor dość kompetentnie podchodzi do tematu popularności lumpeksów w Polsce. Jeśli ktoś nie wie, może się stąd m.in. dowiedzieć, że w Polsce kilka lat temu prężnie działał Komitet obrony sklepów z tanią odzieżą. I to tyle. Jeśli lekturę Rozkosznej zarazy ograniczymy do tych dwóch tekstów, to przynajmniej unikniemy rozczarowania i pewnego rodzaju niesmaku. Bo po co strzępić sobie pióro na pisanie o sprawach, których się nie przemyślało, i które - o wielkie nieba! - tych autorów chyba w ogóle nie interesują? Ja tego nie wiem. Może ktoś mi podpowie. Tymczasem jedziem z Prefallem...

W kolekcji Miu Miu kolejny odcinek apologii lat 60-70tych. Dziewczęcość pod postacią minispódniczek, kurtek budrysówek w kratkę i zakolanówek. Czy mi się to podoba - nie. Wieje kiczem na sto kilometrów, i to już nie tym fajnym jak w kolekcji wiosennej Miu Miu. Dla mnie to jest po prostu brzydkie. A i tak na pewno zapełni sieciówkowe półki jako nowy trend. Jednak można sobie ustalić, że płaszczyk na takie zapięcia (wyleciało mi głowy, jak to się nazywa) będzie tzw.musthave'em przyszłej jesieni. Szukać ich można w Topshopie, gdzie ostatnio widziałam uginające się od nich wieszaki.

Stefano Pilati w YSL gra podobną kartą. Lata 70te! Wielkie lata Yvesa. I akurat Pilati moim zdaniem robi to wspaniale. Wszystko w modnym stylu noir, kapelusze o falujących rondach, różane motywy na czerni, dość minimalistyczne kroje, futrzane dodatki. Piękne i dyskretne połączenia barw - fuksji i bordo. No cóż - ja przy kolekcjach Stafano Pilati nieodmiennie tracę głowę - oczywiście będę do tego często wracać szukając inspiracji na jesień - on jest po prostu boski!



No i Dior - oto idzie na wojnę! Ten pokaz prefall chyba przejdzie do klasyki gatunku. Militarna stylistyka zyskała tu bardzo dosłowną interpretację. Na głowach hełmy, na ramieniu militarne torby. Do tego parki w kolorze khaki, stylizowane na mundury kurtki z grubej wełny. A na deser podwiązki i jedwab, sukienki ze srebrnej lamy i tiulowe szaleństwa w stylu lat 40tych. Jestem absolutną fanką Galliano i oczywiście umieram z zachwytu!!!

1 komentarz:

rotten.fodder pisze...

Oj, dziewczyno!

Bierz się sama za pisanie - kto ma to zrobić jak nie Ty ? :) Powazniej mówię.