piątek, 16 stycznia 2009

Architektura intymna, czyli: have you ever seen an Issey Miyake piece?

A teraz sięgam pamięcią starego bloga do 25. czerwca 2008 i opowiadam o Issey Miyake. Wszystko właściwie za sprawą Davida Simsa (tego od Luelli!) i jego kolaboracji z Japończykami...

.........................................................................

Kiedy sobie o tym pomyślę, wydaje mi się to zadziwiające. Issey Miyake w tym roku kończy już 70 lat! Skończył, dwa miesiące temu... Gdybym miała wyliczać zasługi, wystawy muzealne, nagrody, wpływy - pewnie ten post miałby kilkanaście stron. Japoński projektant, który swój dom mody założył prawie 40 lat temu, zgodnie uznawany jest za jednego z najwybitniejszych artystów dwudziestowiecznego designu. Jako chłopiec - urodził się w Hiroszimie - widział podobno z oddali grzyb atomowy, ale bardziej zainteresowały go kolorowe obrazki w gazetach z modą dla dziewcząt - tak zainspirowany pełen zapału twórczego rozpoczął studia w Tokyo. Po ukończeniu studiów projektanckich pracował w Paryżu i Nowym Jorku, ale swoje centrum strategiczne ustanowił w rodzinnej Japonii. W 1973 roku wrócił na zachód już jako "Issey Miyake" - kilka lat później wydał książkę pod znaczącym tytułem "East meets West". Obecnie imperium Miyake (który od 1997 roku już nie projektuje, ale zajmuje się wyłącznie rozwojem technologicznym firmy) obejmuje kilka linii odzieży damskiej i męskiej, zegarki, wystrój wnętrz, centrum badawczo/wystawiennicze, fundację, a nawet projekty rowerów - i oczywiście perfumy! Powiem tak - sama się właśnie do pisania wypsikałam L'eau D'Issey (prawie homofon słowa Odyseja po francusku...): nie lubię tych perfum, mają w sobie coś denerwującego, dusznego - ale uwaga: jeśli pośród wakacyjnych wojaży (bóg wie, może ktoś zawędruje do kraju kwitnącej wiśni... ludzie podróżują do najdziwniejszych krain - o czym się ostatnio sama przekonałam! ) natraficie na charakterystyczne kuliste flakony Le feu de Issey - kupcie, ile wlezie... perfumy nie są już produkowane (linię zainaugurowano w 1998 roku), a na aukcjach internetowych flakon takich perfum osiąga cenę ponad 200 dolarów...

Książkę East meets West otwiera pytanie "What are clothes?". Powiecie - ok, znowu pretensjonalność jak się patrzy... Ale kiedy śledzimy kolekcje Miyake to faktycznie zadajemy sobie to pytanie. Jego stroju to od początku antyteza mody - nie goni za trendami, nie produkuje konfekcji, a jego projekty z lat 70tych są równie aktualne dzisiaj co 40 lat temu. Ubrania w wersji Issey Miyake - transformowalne, podatne na zmianę i przemianę czasu, ultranowoczesne, żartobliwe, architektoniczne - wypłynęły zapewne jako odpowiedź na historię. Pośród rewolucji społecznej i kulturowej lat 60tych, Miyake Japończyk w Paryżu, terminował u Givenchy i Guy Laroche'a, zachwycił swoim show Nowy Jork, a inspirację znalazł w najbardziej przenikliwej artystce tkaniny - Madeleine Vionnet, wynalazczyni skosów. Odwrócony plecami do komercyjnych wyrobników, Miyake od początku eksperymentował z tkaniną, teksturą i formami architektonicznymi odzieży. Jego projekty od początku grały z odzieżą tradycyjną - japońskim kimono, prostym swetrem, a przede wszystkim z faktem, że oto ubiór dopełnia ciało: raz niczym kokon, raz niczym zbudowany dookoła niego budynek, innym razem jak obrus spowijający stół. Od form przestrzennych wspieranych prętami i półkołami, poprzez dzieła z włókien szklanych i innych ultranowoczesnych materiałów, Miyake przeszedł do swego trade-mark, a więc plis.







Pleats Please - tak sie nazywa najbardziej znana linia jego strojów. Jak wiadomo, do plisowania najlepiej nadają się tkaniny sztuczne, typu poliester. Jeśli chcemy osiągnąć efekt permanentny nie możemy używać jedwabiu. Tak więc Miyake postawił no poliester. Tkaniny z linii Pleats szyte są w ten sposób, że części tkaniny najpierw się zszywa, potem wkłada w papierowy kokon, a następnie uszyte już ubranie plisuje się w wysokich temperaturach, w specjalnych maszynach. Takie ubranie można potem prać, przewozić, siedzieć w nich - plisa wszystko zniesie. Postęp techniczny w firmie Miyake doprowadził już do szycia takich strojów ze zwykłej (i przewiewnej) bawełny... Ubrania z linii Pleats Please są najbardziej rozpoznawalnymi wyznacznikami stylu Miyake - uformowane w kokony i sfery, warstwowe, pocięte, zwiewne - dzięki PP w latach 90tych Miyake został okrzyknięty kubistą mody. Fakt, postaci w ubraniach Miyake wyglądają jak wyjęte z obrazów Braka czy Duchampa. Plisy Miyake są nierówne, przypominają trochę jakieś zwariowane origami - są maszynowe, a jednak zachowują wygląd rzeczy stworzonych ręcznie, w twórczej pasji. Odpowiem sama na pytanie - nigdy nie widziałam stroju Issey Miyake na żywo. O czym to świadczy - o tym jak bardzo daleko do mody, jak bardzo jest wirtualna - może w tym przypadku lepsze słowo to: muzealna...

Kolejnym wynalazkiem Miyake stały się tak zwane A-poc. A-poc to skrót od A piece of cloth - kawałek materiału. "Ubrania" z tej serii są odpowiedzią na tradycyjne pytanie: jak można wyprodukować coś trójwymiarowego (ubranie) z czegoś w zasadzie dwuwymiarowego (tkaniny)? Otóż - specjalna maszyna tkalnicza, zaprogramowana komputerowo, produkuje z przędzy pas materiału, w którym zatopione są wybrzuszenia poszczególnych części stroju. Tuba A-poc jest cięta i dopasowywana przez samego nabywcę - strój jest całkowicie bezszwowy - wykonany z jednego, specjalnie w tym celu przygotowanego kawałka tkaniny:




Ciało i a-poc stają się prawie jednością - oto kulminacja Miyake myślenia o ciele i stroju, jako jego dopełnieniu. A-poc'i można kupić przez katalog wysyłkowy, nie są nawet takie drogie... Ostatnie pomysły Miyake to odwracalne jeansy oraz unikalna seria ME Issey Miyake/Cauliflower, szyta z rozciągliwych materiałów w jednym rozmiarze i sprzedawana w plastikowych tubach.

Nasuwa mi się jedno pytanie - czy od czasu, gdy w latach 60tych Miyake jako student napisał pełen złości list do jednej z tokijskich gazet, w którym dał upust swemu niezadowoleniu z niedowartościowania pozycji projektanta mody względem tego, co określa się już jako sztukę - czy od tych czasów cokolwiek się zmieniło? Kiedy rok temu Miyake udzielał gościnnych wykładów w USA, występował pod szyldem "Sztuka i filozofia". Jego moda nie jest w istocie modą - a raczej zadaje nam pytanie: czym jest sztuka.... Czy dezajn Miyake jest sztuką ciała? Czym jest tutaj ciało? Nośnikiem, konstrukcją podtrzymującą? Czym jest konglomerat ciała i stroju? Jaki jest status ontyczny takiego konglomeratu... ? Nad moimi rozważaniami technologicznymi krąży krzesło... oto krzesło Miyake, które jest jednocześnie kamizelką:

Wystarczy 400 dolarów i macie je w domu. To naprawdę nie jest drogie. Natomiast ubrania z najdroższych linii Miyake są wyznacznikami statusu społecznego i luksusu - w Japonii to prawie jak ikonki, święte obrazki. Czym jednak jest drogie ubranie? Czy kobiety wychodzące ze stadionu Xlecia w torebkach z napisem "Versace" mogłyby przypuszczać ile naprawdę kosztuje taka torebka? Nie sądzę. Mam dziś jakieś śmieszne przemyślenia - raz asesor przyszedł, a ja byłam ubrana w taką sukienkę bombkę (czy raczej bombę!), a on: coś taka gruba? jesteś w ciąży? Mówię - na szczęście, nie. A on: na szczęście czy nie na szczęście - kto to może wiedzieć... Jaki jest taki stan umysłu, w którym nieoczekiwane rzeczy klarują rzeczywistość? Wszyscy marzymy, żeby coś się wyklarowało. A jest tylko tak tak - so so. Hmmmm. Nigdy nie widziałam ubrania Issey Miyake, ale widziałam inne ubrania - teraz marzę o zobaczeniu ubrania Yamamoto - on jest mistrzem kroju! Natomiast Miyake kiedyś zamieszkiwał nawet przez chwilę z Rei Kawakubo - nazywali ich monk i nun, bo ciągle tylko pracowali i szyli głównie w czerniach i szarościach... To musiał być niezły zwiazek - a Rei już na jesieni w HM, skarbonka nadal pusta, ale już jest! :-)

Brak komentarzy: