środa, 21 stycznia 2009

Peter Jensen i jego przebieranki.

Peter Jensen to doskonały kompan dla naszej Luelli - też ma świetne poczucie humoru, jest modny, młody, kampowy i rozchwytywany. Nie jest co prawda Anglikiem, ale uwielbia go Londyn. Peter Jensen urodził się w 70 roku w Danii - tam też gruntowanie się wyedukował w zakresie projektowania odzieży itd. Jensen zna swój fach. W Londynie oczywiście skończył Saint Martins, a karierę rozpoczął jako projektant odzieży męskiej. Już w 2001 roku pokazywał swoje kolekcje - z coraz większym sukcesem, zawsze jednak pozostając projektantem o dość wytyczonym profilu - ekstrawagancki, pastiszowy, niszowy... Jensen jest trochę taki, jak jego logo: mały śmieszny króliczek ;-)

Image Hosted by ImageShack.us


Image Hosted by ImageShack.us

Kolekcje Jensena zawsze biorą tytuły od imion kobiecych. Była już Getrude, od Gertrude Stein, była Fanny, od Bergmanowskiego Fanny i Alexander. Jak sam deklaruje (na moim cudownym foto powyżej) "I like anti-heroines". Za bohaterki najczęściej wybiera kobiety lekko fatalne - nie w sensie tradycyjnych, przerysowanych seksualnych wampirzyc, ale raczej fatalne ofiary dziwnych zbiegów okoliczności: np. Tonyę Harding - znaną ze sławetnego skandalu łyżwiarskiego z Nancy Kerrigan (o tym było głośno, sama pamiętam!) czy Olgę Korbut - rosyjską gimnastyczkę, uwikłaną w sklepowe złodziejstwo i fałszowanie pieniędzy. Zazwyczaj są to bohaterki na granicy rozpoznawalności - mdłe echa dawnych tabloidowych skandali, raczej tych z trzeciej strony....

Jensen podbił serca wszystkich swoją kolekcją na wiosnę 2005, która została pokazana przez modeli i modelki na lodowisku. Wiem, wiem - gwiazdy tańczą na lodzie i inny szajs, ale wtedy to było wdechowe, my dears:

Image Hosted by ImageShack.us

Ostatnio kolaborował z Topshopem, co doprowadziło do takich ślicznościowych ubranek:

Image Hosted by ImageShack.us

Jensen wciągnął mnie w sidła swojego humoru kolekcją na obecny sezon jesienny - zwłaszcza pokochałam swetry w lisy i potem zawsze takich wypatrywałam w second-handach. Alas! Tę kolekcję Jensen zadedykował bohaterce filmu Nuts in May, Mike'a Leigh z 76 roku - Candice Mary. Absolutnie zabawna wersja merry old England: makintosze, dziergane szaliczki, pledowate okrycia i swetry w domek oraz rzeczkę - sukienki w łączkę i skarpetki w sandałach. Uwielbiam ten angielski styl, którego Polacy często nie rozumieją - zwłaszcza pewną dezynwolturę w podejściu do chłodu - nie ma to jak wepchnąć grubaśne skarpety do lekkich butów albo założyć szalik do prochowca, poszytego wiatrem. Pierwszy raz zobaczyłam takich ludzi w Londynie na początku liceum - wtedy to było niesamowite miasto, a dla takiego młodziaka, co niedawno wyszedł z kreszu, to już w ogóle. Ludzie w Londynie wyglądali jak z innej planety - teraz z rozmiłowaniem oglądam angielskiego Voga, zwłaszcza dział "party" - oni mają, że tak powiem, jaja. Zerowa ilość paniuś i dziuń, a zwłaszcza faceci - są po prostu genialnymi modowymi zwierzętami! A tak, jesień:

Image Hosted by ImageShack.us

Kolejny czuły punkt w moim organizmie, związany z Jensenem, to jego kolekcja Wiosna 2008, gdzie zajął się stylistyką niezwykle bliskiego mojemu sercu reżysera amerykańskiego, Johna Watersa. Autor Pink Flamingos i Desperate Living to absolutny amerykański mistrz groteski. Król i teoretyk złego humoru, który w finałowej scenie swego oeuvre każe głównemu bohaterowi - transwestycie Divine - zjeść z rozmiłowaniem psie odchody - John Waters w pewnej stylistyce osiągnął mistrzostwo. Jak wytrych w tym blogu pojawia się słowo "camp", ale to jest właśnie kamp cały i jak malowany. Zbieranina ludzi z półświatka, którzy stanowią obsadę filmów Watersa, to odzwierciedlenie Ameryki a rebours: piekielnie zabawnego Baltimore, gdzie w każdych krzakach groteskowo obleśny facet pokazuje genitalia, a w piwnicy masowo gwałci się eteryczne kobiety/inkubatory. Fabuły filmów Watersa, pozbawione esencjalnego elementu pastiszu, są jak koszmarki z telwizyjnych wiadomości. Wzięte w wielki nawias humoru stają się fascynujące - za każdym razem, gdy oglądam te wszystkie potworności, jestem w siódmym niebie kinematografii. Dlaczego? Bo nienawidzę subtelnych środków wyrazu (czy więc lubię Jensena?!) - lubię siekierą topornie wycięte historie o wariatach. Mam taką słabość.

Filmy Watersa są już filmami klasycznymi. Niektóre - jak Hairspray - doczekały się już cukierkowych amerykańskich remake'ów. Van Smith, zmarły dwa lata temu, autor kostiumów i makijażu do filmów Watersa, stał się podwaliną estetyki Drag - jego kostiumy dla Divine stanowią klasyki pewnej śmietnikowej estetyki, pewnego rodzaju "filth" - kiczu, który tak trudno prześcignąć czy wyrzucić z pamieci. Divine, grubas w syrenowatej sukni, ze stanikiem wypchanym soczewicą, obszyty cekinami, z dzikim makijażem, wygolonymi w irokez włosami - to klasyka wizerunku totalnego outsidera. No cóż - szapoba panowie! If we are vintage, we are you. Nasz Jensen zajął się nie mniej legendarną bohaterką Watersa, a więc jego muzą Mink Stole. Mink Stole - chudziutka, płaska blondynka, to mistrzyni przebieranek - koniecznie w mocnych kolorach. Oto ona a la Jensen:

Image Hosted by ImageShack.us

Dla Jensena kultura jest chaosmosem symboli i odniesień - wybiera sobie z niej, co mu się podoba i jest w tym szalenie interesujący. My nie musimy wiedzieć wszystkiego - w końcu po to, przed każdym pokazem, widownia otrzymuje notatki wyjaśniające. Jensen znajduje inspirację w poetyce kiczu, ale także w sztuce tradycyjnej i kostiumie historycznym. Na przykład kolekcja Jesień 2007 jest stworzona pod wpływem portretu Krystyny Duńskiej, Holbeina, który Jensen zobaczył w galerii Tate. Wyszła mu imponująca parada gładko zaczesanych duchów - just see:

Image Hosted by ImageShack.us

na jesień 2006 zaś pokazał kolekcję w całości inspirowaną wizerunkiem Heleny Rubenstein. Jest ona oczywiście przesycona klasyką - kratkami i złotą lamą - najbardziej znaczenionośnym elementem są znowu: fryzury i makijaż! Muszę powiedzieć, że ta akurat kolekcja jest mistrzostwem świata - polecam wszystkim gorąco, taka moda nie wychodzi z mody:

Image Hosted by ImageShack.us

Na ten sezon Peter Jensen skierował swoje atencje w stronę Jodie Foster i jej filmowych bohaterek. Dużo klasyki lat 80tych i wczesnych 90tych, lecz przyznać muszę - i to ze wstydem! - że nie wszystkie te odniesienia jestem w stanie rozszyfrować - może jakiś czytelnik jest die-hard fanem Jodie, ale ja chyba nie do końca... jakoś nie przepadam za brunetkami ;-) Jednakowoż - o tej kolekcji Jensena można powiedzieć po prostu - extremely wearable - to się świetnie nosi! No i bardzo fajne płaskie buty - kurde, szkoda, że nie mam 180, żeby móc takie nosić i nie wyglądać przy tym jak karzeł :-( A jeszcze - bardzo mi się podoba ten trend na bluzkę wystającą spod mini - super!

Image Hosted by ImageShack.us

Umieram z ciekawości, kim teraz zajmie się nasz boski Peter :-)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Co to za moda na te blogi-reportaże z własnych szaf? (I dlaczego nie wolno tam, znaczy na wintydż, komentować?)