piątek, 20 lutego 2009

Faszynwik w Nowym Jorku 7, czyli finisz!

Niby słońce świeciło i ogólnie ładnie było cały dzień, ale ja przeżywam jakiś kryzys: głowa mnie boli, większość rzeczy mnie wnerwia, a jeszcze na dokładkę, to sobie palec prawy wskazujący przecięłam (jakby paper cut) i za każdym razem, gdy piszę y, h, j i u odczuwam dojmujące ukłucia. Kurde. Au. Najgorsze jednak jest to, że nigdzie, ale to nidzie, nie ma ani jednego kosza pck! Jak rozumiem, nie będzie już takiej instytucji i nie wiem, co robić ze starymi ciuchami. Czy może ktoś wie, jak można szybko i skutecznie pozbyć się tych łachmanów, bez konieczności wywalania ich do zsypu? Przecież komuś to się może przydać. Ma chodzić ksiadz po kolędzie - ciekawe, jaka by była jego mina, gdybym mu wręczyła zamiast koperty dwa wielkie wory ciuchów dla biednych... Mam pewne podejrzenia i nie będę próbować tego manewru. I co z tym wszystkim zrobić, kurde. W ogóle strasznie mnie wkurza, że nie ma w Polsce takiego czegoś jak "yard sale". Mam po prostu taki nadładunek ubrań, że już nie wyrabiam z segregowaniem i wywalaniem - do robienia w kółko zdjęć do allegro też nie mam serca. Może w poniedziałek zadzwonię do jakiegoś caritasu i zapytam się, gdzie mogę to odstawić. W internecie nic na ten temat nie można znaleźć. Już mam dość tego mojego kryzysa, jeszcze najbardziej mnie wkurza, że ciągle jakaś rzecz jest nie tak - niby człowiek ma otwartą drogę do "szczęścia", a tu jakiś jebany kryzys ekonomiczny przez cholernych pazernych amerykańców się zrobił i teraz to my - trzeci świat - musimy za to nadstawiać dupy. Serio, szlag człowieka trafia. Nie jestem jakoś tam politycznie ukierunkowana, ale wydaje mi się, że właśnie teraz powinny być największe demonstracje antyamerykańskie, bo przecież to ci pożeracze hamburgerów narobili tego całego bałaganu. Powiem krótko - przez takie zasrane kryzysy, to ja się nigdy nie ożenię. Gdyby w Polsce był starbucks, to bym poszła wybić im szyby, przysięgam. Szkoda, że nie żyje już Brecht - on by to wszystko adekwatnie opisał, i jeszcze dodał człowiekowi otuchy. Dziwne, jak w środku nocy, kiedy nie mogliśmy spać (z cyklu: sceny z życia intymnego intelektualistów) tłumaczyłam Markowi o dziwnej relacji Benjamina i Brechta, zaznaczając, że Brecht bardzo mi się podobał, bo/mimo że był gburem. Dziwne, ale oni obaj dopełniają się jak w jakiejś zwariowanej układance. A do tego jeszcze w radio Maryja akurat leciał reportaż o zamieraniu topoli w Nowym Jorku. Dwoje za chwilę 30letnich ludzi leży w łóżku w stolicy kraju, słuchają radia Maryja o topolach oraz opowiadają sobie o przedwojennych pisarzach niemieckich. Dlaczego teraz prostytuuję tę chwilę? Czemu podaję ją do innego obiegu niż ten z mózgu do mózgu? Bo może chcę się z niej uwolnić, żeby nie zalegała w mojej głowie jako to aproksymanta mgławicowego szczęścia? Żeby ze swojej zasranej łepetyny wywalić te wszystkie bajeczne pomysły, że może istnieć ktoś, kto też ma tak fajnie powalone w głowie i że może jest nam razem po drodze? Może tak jest, już wszystko zaczynam czarno widzieć. Coraz bardziej przekonuję się do zdawkowego powiedzonka Benjamina, że najważniejsze ciosy zadawane są lewą ręką. Niedługo namaluję sobie na koszulce wolność prowadzącą lud na barykady... A najbardziej mnie wkurza ta znieczulica dookoła - dajmy na to kradzieże na poczcie - jak mogą tak kraść ludzie pracujący w jednej z największych polskich firm??? Czemu ludzie się w takiej kwestii nie skonsolidują i nie wygarną - kurwa, okradacie nas codziennie, a my wam jeszcze za to płacimy! Słowo daję - już upada ta kraina, tego nikt już nie powstrzyma. Moja ulubiona piosenka Kazika to "Nie mogę istnieć bez narzekania", ale ta jest bardziej a propos:



a - nie daruję sobie - niech będzie jeszcze raz: uwielbiam tę piosenkę od jakichś 20lat... Boże mój, co za gnój.



A teraz - o wielkie nieba! - napiszę coś o ostatnich dniach faszynłika w ojczyźnie i wylęgarni kryzysu, a więc w USA. Co za radość, że już koniec z nimi i wreszcie przeniesiemy do jakiegoś normalnego świata, czyli Europy.

No więc - Stephen Burrows - cóż za cudowna zbieżność z brzmieniem nazwiska wielkiego pisarza! Oto świetny dandys. Ten dandys podoba się mi. OK - może już te dandysy zgrane, ale te są super - od jakiegoś czasu marzę o butach w panterkę, może teraz sie rozglądnę. Moja uroda chybotliwa nie pozwala na aż takie ekstrawagancje - bo kurde mam wrażenie, że to tylko uwypukla mój nos wielki. Głupie, ale tak jest. No ale dandys pierwsza klasa.




Bardzo mi się podoba dezynwoltura tego projektanta w łączeniu różnych deseni - np. takiego tam pollocko-mazgaja i pantery - świetny strój!

U nudnawego Laurena całkiem miłe chłopczyce:


Jasno widać, że należy się zaopatrzyć w szarą boyfriend's jacket - wyśmienicie, mam już takich co najmniej 3. Lucky me.
U Kleina kontynuacja precyzyjnych i minimalistycznych cięć - czarno to widzą, ale całkiem to ciekawe, teraz Calvin Klein to jeden z bardziej progresywnych domów mody w USA:

Douglas Hannant - śliczny pomarańczowy look z czapą - wow:

oraz kolejny odcinek mojego ulubionego serialu:

ciekawe, czy ten róż wyblaknie w Europie... Isaac Mizrahi postawił na trochę surrealizmu, ale zamiast słynnego buta Elsy Schiaparelli dał torebkę!

A tymczasem w kolekcji Malandrino:

Fajna i świeża kolekcja Rebecca Taylor. Nigdy nie wiedziałam, że płaszcz z pantery może być taki ładny:

oraz...

oraz trochę ultramodnego futerka:

No i na koniec to, od czego w tym roku zaczęliśmy, czyli Zac Posen. Sam pokaz okazał się wielkim show - na środku sceny 5 Steinwayów. No wiecie, na mnie to nawet jeden Steinway robi duże wrażenie... ale chodzi przecież o ciuchy... Posen kontynuuje swój dopracowany już do perfekcji styl. Kobiece garsonki i sukienki - pre-fall był lepszy, ale to też miłe. Chociaż trochę denerwują mnie te złotawe satyny, to się źle kojarzy. Od razu widać, że Zac Posen nigdy nie był na stadionie...




A teraz ta wspaniała żydowska narzeczona (bo w karminie...) prowadzi nas do Europy. Mazeltof!

Brak komentarzy: