środa, 29 września 2010

Mediolan FW 4

Czekam na puchar albo jakąś laurkę - wczoraj wieczorem pilnie przejrzałam wszelkie pozostałe kolekcje z Mediolanu. Przed niczym co prawda nie padłam na kolana, ale jest jeszcze kilka fajnych rzeczy do pokazania zanim przeniesiemy się w miejsce ukoronowania naszych wysiłków - do Paryża! Zacieram ręce, bo w tym tygodniu czeka naprawdę masa atrakcji: wiele rzeczy autentycznie mnie frapuje... nowy pokaz Chloe, Celine, debiut Deacona u Ungaro, co będzie z McQueenem, jaka Balenciaga, co u Van Notena (to już za kilka godzin!), jaki będzie nowy Hermes bez Gaultiera? Pytań bez liku, a odpowiedzi za chwilę. Słowem - ekscytacja! Ale jeszcze chwila w Mediolanie.

Oglądanie włoskich kolekcji na sezon wiosenny przypomina zabawę na dziecięcj huśtawce. Dwie konkurencyjne wizje mody naprzemiennie manifestują się przed naszym wzrokiem. Huśtawka ma to do siebie, że ogranicza pole widzenia, bo osoba na niej siedząca pozostaje ciągle w tej samej pozycji, a ruch odbywa się na przewidywalnej trajektorii. I tak w Mediolanie: albo projektanci trzymają się włoskiego minimalistycznego stylu w ultraeleganckim wydaniu, albo podróżują w lata 70te przywożąc stamtąd dość przewidywalne suweniry. Tej pierwszej opcji prztyczka w nos dał Raf Simmons, tę drugą do absurdu sprowadził Cavalli. Aby nie wydłużać zbytnio tego ostatniego posta stwierdziłam, że fajnie będzie wyłowić z mediolańskich kolekcji jakieś konkretne trendy zamiast te - dość podobne w duchu kolekcje - analizować, nudząc siebie i czytelników.

Zacznijmy do apologetów klasycznej elegancji. Tu oczywiście natychmiast wymienić należy dwie kolekcje Armaniego. Armani to ponoć najbardziej niezależny projektant na świecie, obojętny na podrygi wielkich koncernów, z bezcennym nazwiskiem, natychmiast rozpoznawalny, jeden z ostatnich wielkich projektantów 20tego wieku. Ironicznie to zabrzmi, ale o jego sile przekonują zawsze wieczorne wiadomości w okresie fashionweek-ów: nikt tam nie wspomina o młodych eksperymentatorach, tylko właśnie o Armanim. Armani w tym sezonie lansuje to czy tamto. I przebitki z pokazów, które nieodmiennie zacierają się w pamięci z prędkością światła. W takich chwilach myślę sobie, że obiegowa wizja mody musi być właśnie taka: moda to coś ponad codzienność ulicy, coś wyszukanego, drogiego, niedostępnego. Nie jest to moja wizja mody, dlatego tak rzadko patrzę w stronę Armaniego. A Armani na ten sezon jest prawie taki jak zawsze: w kolekcji Giorgio Armani eleganckie czernie i granaty, mające przywodzić na myśl niebo nad pustynią. Słowem: odpowiedź Armaniego na trend etniczny. Królują satyny i wełny: na dzień garsonki ze spodniami, na wieczór suknie, trzeba przyznać, że dość sentymentalne. Aby podkreślić egzotykę - turbany i płaskie buty w szpic, błyszcząca biżuteria. W kolekcji Emporio szarości i autorskie greige (tym razem ten kolor doskonale wstrzelił się w tendecję ;-)), sporo baskinek, a w części wieczorowej czysta czerwień. Tyle u Armaniego - jak w kapsule czasu...

O wiele bardziej nowoczesną wizję klasyki zobaczyć można w kolekcjach MaxMara i Sportmax. Styl MaxMara w dobrym minimalistycznym wydaniu od beżu, bieli i czerni przechodzi w kolory mocne i drapieżne. Widać tu kolejny raz podczas włoskiego tygodnia mody inspirację YSL, mocnym i "sztucznym" stylem końca lat 70tych. Wobec ekspansji koloru, fasony zachowują podziwu godną ascezę. W równie oszczędnej w środki formalne kolekcji Sportmax sporo nawiązań do lat 60tych - trapezowe sukienki w czerwieni i cukierkowych różach, naszywane kwiatki i motyle, geometrycznie wycinane koronki, troszkę grafiki i colour-block. Piękne sukieneczki obszywane koronkowymi motylami znajdą się chyba w każdym wiosennym editorialu.

Najbardziej subtelne podejeście do włoskiej elegancji moim zdaniem znalazło wyraz w kolekcjach Francesco Scognamiglio i Gabriele Colangelo. Tym pierwszym projektantem od dawna się zachwycam - jego pomysły są niezwykle wyszukane, podziwiam jego umięjętność tworzenia w trudnych materiałach takich jak szyfony i organzy oraz nieprzejednaną tendencję do nawiązań historycznych. Odsłonięte biusty w tej kolekcji są jak uśmiech w stronę Renesansu. Koronki i odszywane kryzami rękawy mają urok klasycznych dzieł sztuki. Ot, po prostu mam tu wielką słabość. Młody włoski projektant Gabriele Colangelo zachwycił mnie świeżym podejściem do minimalizmu. To właśnie jemu moim zdaniem udał się mariaż prostoty i szyku, a wszystko dzięki wspaniałemu doborowi tkanin (satyny przysłonięte szyfonami), nowoczesnym formom, a w szczególności asymetrii. Doskonała wersja minimalizmu.

Na progu świata lat 70tych sytuują się kolekcje Dolce&Gabbana i Brioni. D&G w jubileuszowej kolekcji z okazji 25lecia postawili na biel i koronki. Pokaz był po prostu anielski, a ja nabieram przekonania, że bez białej koronkowej sukienki nie uda się przetrwać lata (co za szczęście, że mam co najmniej dwie takie w szafie ;-)). Z kolei Alessandro Dell'Acqua od koronkowej romantyki zaczyna, stopniowo sprowadzając natchnioną biel na ziemię: w rejon ciepłych brązów i znakomitych czerwieni. Kolekcja Brioni w tym ostatnim wydaniu niezwykle mi się podoba, choć trudno nazwać ją odkrywczą.

Kolekcje z Mediolanu to również prawdziwe zachłyśnięcie się wzorami. Od wzorów zwierzęcych, które zdominowały pokaz Blumarine, przez kwiaty i paski w świetnej kolekcji Aquilano.Rimondi oraz w przysyconej duchem lat 70tych kolekcji Etro, po ciekawą "rozmytą" kartkę Vichy i wielkie motyle w kolekcji Iceberg. Kolorystyczny majsterszyk w kolekcji Versus pokazał Christopher Kane. Projektant połączył kratki, łączkę, paski i bloki mocnych kolorów w małych, ciekawych formalnie sukienkach. Kane miksuje desenie tworząc naprawdę smakowity patchwork. Do tego genialne kroje łączące niewinność pensjonarki i erotyczne przebranie. Jedna z lepszych kolekcji z Mediolanu. A może to Kane tak dobrze wpływa na Donatellę? ;)


Ukoronowaniem tendencji powrotu lat 70tych są kolekcje obchodzącego w tym roku 40lecie pracy Cavalliego. W linii Just Cavalli lawirujemy od Dzikiego Zachodu, przez wielkie roślinne desenie, zwiewne sukienki, aż po prawdziwy glam a la Cavallli: panterki, zeberki, złoto. W linii głównej bezkonkurencyjne są frędzle, plecione skóry, wężowy nadruk. Wszystko krzyczy "Wracamy do lat 70tych": od sznurowanych spodni po zwiewne jedwabne sukienki. Kicz to zbyt mało słowo, żeby to nazwać ;D Dobrze, że Paryż wreszcie się zaczyna!

Brak komentarzy: