sobota, 18 września 2010

NYFW 7

Z Fashion Weekiem jest zawsze tak samo: jeden dzień zagapienia i już mnóstwo zaległości ;-) Dopiero byliśmy w Nowym Jorku, już wzywa nas Londyn, za chwilkę Mediolan! Opóźnienia, przeoczenia, jednym słowem: zaległości. Zanim je szybko nadrobimy muszę wspomnieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze, mimo nawału pracy sporo ostatnio czytam (literatury niższego i wyższego sortu ;>) i muszę wam gorąco polecić książkę Hanny Bakuły "Idiotka wraca". Opowieść sama w sobie już znana, jeśli ktoś zna Bakułę, to po pierwszej stronie wejdzie w rytm opowieści i zacznie zaśmiewać się z powtarzanych już któryś raz żarów. Taka uroda tej pisarki (którą uwielbiam, gdy mam ochotę na książkowy relaks - nieodmiennie płaczę ze śmiechu podczas lektury). Natomiast ta konkretna książka jest hołdem oddanym modzie vintage w najbardziej szalonych jej przejawach. Akcja powieści toczy się w Nowym Jorku lat 80tych: w Polsce topniejący komunizm i coraz głośniejsza Slidarność, a za oceanem parada najdziwniejszych bohaterów, z tytułową Idiotką-Molly na czele. Molly jako artystka przywiązuje wielką wagę do stroju, a ubiera się właśnie w kolorowych vintage-shopach. Stąd pochodzą jej ekstrawaganckie futra (z małpy czy fok), przedwojenne surduty, zawadiackie nakrycia głowy, rozpustne gorsety... Do wszystkiego buty od największych projektantów, perfumy White Linen i punkowa fryzura oraz makijaż. Tak ubrana wkręca się na bal w Ratuszu lub zajada ulubione sushi gdzieś na Manhattanie. Gdy wraca do kraju z pomyłkowo spakowaną walizką, dostaje depresji, bo wszystko jest szare, a lumpeksów nie ma w ogóle. Ta książka to chyba pierwsza w polskiej literaturze pozycja z tak silnym motywem mody vintage. Gdyby ktoś sfilmował powieść (napisaną i tak bardzo filmowym, sugestywnym językiem), byłby to film na miarę tych wspaniałych emancypacyjnych gestów łączących wielką komercję i feministyczny dyskurs. Molly stałaby się naszą kultową bohaterką, a filmowe stylizacje nakręciłyby koniunkturę dla niejednego młodego, cudownie uzdolnionego projektanta. Z tego snu wybudzam się teraz sama mentalnym klepnięciem w policzek: nie ma u nas reżyserów, nie ma przemysłu filmowego, nie ma potrzeb na coś, co kręci się dookoła naszych historii. Jeśli ktoś już zamierzy się na dobry film, to wychodzi z tego pozbawiona psychologicznej głębi hucpa na miarę "Rewersu". Bohateriami seriali są księża, menele, zdziecinniałe dwudziestukilkulatki i dumne, zdradzane Matki-Polki. No ale przecież nie będę narzekać - mamy fantastyczną książkę, którą wszystkim modomania(cz)kom serdecznie polecam: ubawicie się ;-) A druga sprawa: byłam na spotkaniu promocyjnym, które Levis zorganizował z związku z wprowadzeniem nowej linii dżinsów o bardziej kobiecych kształtach. Bloggerki (również polskie) miały swoją malutką cegiełkę w przygotowywaniu tej kolekcji, w rewanżu miałyśmy okazję się spotkać na przemiłym spotkaniu, wypić szampana, pogadać o modzie, pomierzyć dżinsy, a jedną parę dostać do testowania ;-) Było naprawdę przyjemnie, wreszcie było mi dane poznać niektóre długo oglądane tylko w internecie osoby, m. in. Styldegigger, Agatiszkę, Lumpexoholiczkę czy Panią Mruk. Lubię to uczucie: niby widzę kogoś pierwszy raz w życiu, a mamy od razu listę tematów do omówienia ;-) Buziaczki dla wszystkich. Koniec tych słodkości - do pracy! Opóźniony pociąg pospieszny z Nowego Jorku wjeżdża na peron pierwszy.

Calvin Klein. Francisco Costa to już zdeklarowany minimalista - od swej prostej, struktralnej linii chyba nie ma zamiaru odstąpić. Oprócz ultraprostych monochromatycznych zestawów w bieli i czerni, pojawia się tylk odrobinka bardzo ciemnego granatu i jedna mocna czerwień. Zen - to mi się ciśnie na usta, gdy patrzę na projekty Costy. Ciekawe akcenty w tej kolekcji to warstwowość, plisowania (lato bez solejki będzie latem straconym) oraz naprawdę minimalistyczne paski: tylko sznureczki zawiązane w talii na kokardkę.

Ralph Lauren wybrał się na Dziki Zachód. Należy jednak poskromić fantazję nazbyt żywiołowo reagującą na to hasło. Ugrzeczniony to Zachód, całkiem miejski. Zamiast kraciastych koszul, dżinsów i przykurzonych skórzanych kowbojek mamy tu modne niele, brązy i sandały na platformie. Tematyczny charakter nadają kolekcji detale: indiańska biżuteria, frędzle, paski, meloniki czy kaszkiety. Kobiecego charakteru nadają misterne koronki (coś pięknego!)i zdobienia z cekinów (cekiny i jedyna koszula w kratę w tej kolekcji to zestaw genialny ;-)). Ogólnie ten pomysł Laurena jest świetny - kto by pomyślał, że z białej koszuli i brązowych spodni można zrobić Dziki Zachód tylko naszyjnikiem z koralików. Oj, ładnie - chyba na lato ten trend wyprze wzory marynarskie...


Oscar de la Renta broni ostatnich bastionów amerykańskiej elegancji. Koktajlowa sukienka jest głównym elementem szafy kobiekty, którą kreuje. Do tego oczywiście wieczorowy płaszcz z drukowanych w motyw roślinny jedwabiu. Inny wariant to szyfonowy kombinezon z falbankami. A na całość idzie się, gdy zapadnie zmrok: tony koronek, jedwabnych falban, haftów i tiuli - imponująca kolekcja wieczorowych kreacji tego projektanta. Chyba pobił wszystkich w tym zakresie. U de la Renty, tak jak u Caroliny Herrery powtarza się motyw kwiatowy rodem z atlasu botanicznego. Oczywiście już mam w zanadrzu taką spódnicę ;D


Kolekcja Badgley Mischka to dla mnie duże zaskoczenie. Chodzi mi o ilość hardkorowo eleganckich projektów, jakich dopuścili się ci lubiani przeze mnie panowie. Co najmniej jedna trzecia kolekcji to długie wieczorowe suknie, które stworzone zostały chyba tylko na gale rozdania nagród. Są to suknie w zupełnie teatralnej stylizacji z wielkimi kapeluszami czy rękawiczkami do łokcia. Drugą grupę z eleganckiego cyklu stanowią małe sukienki misternie zdobione koralikami. Najbardziej w tej kolekcji podobają mi się miejskie stylizacje w stylu lat 70tych. Szwedy, szyfonowe bluzki z kimonowymi rękawami, etniczna biżuteria i świetne sandały na platformie. Taką modę to ja rozumiem. Natomiast idea długości maxi w ogóle do mnie nie przemawia, mimo popularności tego trendu na pokazach, na blogach i na ulicy. Nie umiem chodzić w takich sukienkach, czuję się staro, dziwnie, jak w sukmanie. Maxi mówię stanowcze Nie! No ale szwedy... gdzie tu dostać ładne dżinsowe szwedy? Królestwo za szwedy...

Erin Fetherston pokochałam za jesienną kolekcję inspirowaną stylem Nico. Na wiosnę projektantka proponuje styl safari w dość minimalnym wydaniu. Beże, biel, czerń, zieleń i spora porcja soczystej pomarańczy - w tej kolorystyce mamy klasyczne kostiumy safari z płaszczem i szortami, proste jedwabne sukienki z delikatną draperią lub baskinką, metalizowany garnitury ze spodniami o prostych nogawkach. Stylizacji dopełniają kapelusza panama. Nie jest to ani kostyczne, ani zbyt kostiumowe - świetna kolekcja z pogranicza.

Na koniec tego (przedostatniego) posta amerykańskiego troszkę mody mocniejszego kalibru. W kolekcji Y-3 Yohji Yamamoto na swój sposób rockowy. Minimalistyczne, dekonstrukcyjne projekty Yamamoto w czerni, bieli i czerwieni zahaczają i o ramoneskę, i o klasyczną dżinsową kurtkę, i o admiralskie marynarki, i o trykotowe spodnie. Są nawet ćwieki i body chains. Jak na Yamamoto to prawdziwe rozpasania, a my mamy dowód, jak elastyczny może być styl rockowy i jak łatwo dodatkami zmienić całkowicie wydźwięk stylizacji.

I na koniec Olivier Theyskens, którego wspaniale wspominam z kolekcji dla Nina Ricci, a teraz tworzy w USA pod szyldem Theyskens' Theory. Wszystko, co w młodej modzie jest teraz najbardziej hot, zawiera się w kolekcji Theyskensa. Minimalny, nonszalancki styl, stalowe szarości, czernie, transparentne wstawki. Nieśmiertelne, bezpieczne duety ze spodni i bluzek (tak, to właśnie u takich projektantów nadal są koszulowe bluzki), bluzek lub topów i spódnic maxi. Do tego długie płaszcze lub marynaki typu boyfriend blazer. Jeśli w modzie ostatnio mniej znaczy więcej to tutaj bardzo mało znaczy bardzo dużo. Podoba mi się on, ten Oliver.

3 komentarze:

peek-a-boo pisze...

Zastanawiałam sie ostatnio w ksiegarni nad tą nową idiotką. Ale ponieważ starej nie czytałam, zrezygnowalam. Po twoim poście chyba zmienię zdanie. Już dawno mialam zapytac czy czytałas moze Lindy Grand "the clothes on their back"? Nie jest to rewelacja, ale mysle że mogłabys tam znalezc kilka interesujacych uwag na temat ciuchów. Rewers może i głębi nie ma, ale daje takie westchnienie pełne ulgi po wszystkich rozliczeniówkach i moralnikach Zanussiego oraz Kieslowskiego i jego naśladowcach, ze Stuhrem na czele. No i ta scenografia! I jeszcze zapytanm na kiedy planujesz otwarcie tej zapowiedzianej rubryki filmowej?
pozdrawiam :)

agatiszka pisze...

Ta słodka koronkowa suknia od de la Renty mnie rozczuliła niesamowicie :)

Kaka Bubu pisze...

Peek-a-boo: Muszę pzeczytać! Mnie najbardziej w Rewersie wkurzała muzyka, która jak rozumiem miała lekko kontrastować z obrazem i dawać odpowiedni nastrój: niestety nie załapałam się na fajność tego pomysłu :D A cykl będzie po fashionweekach, czyli w październiku/listopadzie.