czwartek, 30 września 2010

Paryż FW 1

Pokaz Balenciagi miał miejsce o 10tej rano, więc wszyscy chyba zdążyli już ochłonąć... Ja chyba też, tym bardziej, że wreszcie w mieszkaniu naprawiali mi kaloryfery i jestem kompletnie zrelaksowana. Tropiki ;-) A teraz do Paryża!

Balenciaga! Po świetnej, jasnej jesieni i doskonałym, wzorzystym Resort Nicolas G. tym razem uraczył nas w kolorach ciemniejszych. I to jakże zaskakująco. Projektant odszedł jakby na chwilę od obsesyjnie wracającego w jego kolekcjach motywu odzieży sportowej i pokazał coś na kształt swojej wizji retro. Retro? To chyba jakiś żart... Tak, tak - też bym sobie tak pomyślała, gdyby mi ktoś wczoraj oświadczył, że Ghesquière będzie retro ;-D Ale jak inaczej nazwać te nabłyszczane płaszczyki w wielką kurzą stopkę, lekko punkowe fryzury, sznurwane płaskie obuwie, androgyniczny sznyt z zaokrąglonymi brzegami koszul...? Dla mnie to jest dodatkowo retro z wielkim uśmiechem do japońszczyzny. Ponieważ uważam Rei Kawakubo za projektantkę klasyczną (w dziedzinie mody pracuje od ponad 40 lat, jest obsesjonatką tradycyjnych form stroju...), to równie dobrze mogę sobie pomyśleć, że Ghesquière w tej kolekcji oddaje jej hołd. Zresztą nie tylko jej, ale w ogóle wszystkim japońskim projektantom, którzy zrobili karierę we Francji - wielkim konceptualistom mody. Co mamy tu z Japonii? Wydaje mi się, że po pierwsze eksploatowanie opozycji męskie/damskie. Po drugie szczególny sposób potraktowania tradycyjnego deseniu: z miękkiej wełny przełożony na coś sztucznego, sztywnego. Te dziwne obłe ubrania wydają mi się bardzo niewygodne, jakby przeciwstawiały się ciału. Ciało w pancerzu - ciągle dostrzegam ten motyw u Kawakubo ;-) A sama pepitka - w zbliżeniu okazuje się graficznym odwzorowaniem postaci w ruchu ;-) Do tego te płaskie buty, ta kolorystyka w mocnych, podstawowych kolorach, ten wzór w kropeczki. Coś musi w tym być! Wszystko lśni, błyszczy - brak tu jakichkolwiek "normalnych" tkanin. Kontakt z kolekcjami Balenciagi to jak obcowanie z wizją mody o lata świetlne oddaloną od tego wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy podczas wiosennych tygodni mody. Ale geniusze tak mają ;-) No i strasznie mi się podobają w tej kolekcji koszulowe bluzki bez rękawów - wydawało mi się, że takie tradycyjne bluzki to już jakiś relikt, tymczasem wcale nie. Trzeba im tylko solidnie obciąć rękawy. Ta kolekcja podoba mi się coraz bardziej z każdą chwilą...



Specjalnie szokowo teraz Balmain ;) Christophe Decarnin nie zmienia linii - nadal jest rockowy glam, tym razem ze sporym uśmiechem w stronę stylu punkowego. Ćwiekowane ramoneski, podarte rajstopy, spodnie potraktowane wybielaczem, gorsety, postrzępione spodenki. Czy my już aby tego gdzieś nie widzieliśmy. Nie wiem, jak wy, ale ja już jestem tym stylem lekko znudzona - w taki właśnie zblazowany sposób podchodzę do n-tej ekshumacji luksusowego punku. Na widok wyblakłej koszulki z amerykańską flagą i naderwanych dżinsów wydymam po prostu usta. Pffffffff. A pamiętacie taką piosenkę: "Stoję na ulicy z nią, stoję twarzą w twarz..." - ech, nostalgia. Ale nie: ileż można z tym punkiem???

Nowa kolekcja Driesa van Notena co prawda nie zrobiła na mnie tak piorunującego wrażenia jak ta wspaniała, wręcz ikoniczna!, jesienna, ale i tak jestem urzeczona. Tym razem projektant inspirował się sztuką, i to w dwojaki sposób. Po pierwsze, malarstwem pewnego holenderskiego współczesnego malarza, którego nazwisko pewnie i dla was byłoby abstrakcyjne (sorki, jeśli wychodzę na ignoranta). Ważne jest, że malarz eksperymentował z gradietami i ogólnie światłem. Drugim źródłem inspiracji jest sztuka użytkowa - malarstwo na ceramice. Do tego dochodzi zabawa proporcjami, balansowanie między męskim a damskim - w kolekcji pojawia się mnóstwo bardzo męskich krojów, zestawianych z perłowymi cekinami, błyszczącymi satynami, transparentnymi szyfonami, cudnie malowanym w kwiaty jedwabiem. Garniturowe spodnie i odrobina chinoiserie (uwielbiam to słowo odkąd wyłożył mi je konubent :D). No i oversize, to jest pomysł van Notena na wiosnę. Muszę powiedzieć, że jak tak drugi raz oglądam, to naprawdę fajna mi się ta kolekcja wydaje - te kontrasty, napięcie... męska marynarka i na niej puchaty niebieski szaliczek z futra... mmmm ekscytujące! A buty (koniecznie co najmniej dwubarwne) to już w ogóle boskość. Natomiast za najlepsze w tej kolekcji uważam szmizjerki przysłonięte gradientowym szyfonowym całunem - p-o-e-z-j-a!


Zac Posen to człowiek, którego ostatnio bardzo ponosi fantazja. Nie dość, że z premierą kolekcji przeniósł się do Paryża, a w swej "tańszej" linii kolorystycznie zaszalał jak nigdy dotąd, to na wiosnę pokazał prawie wyłącznie kolekcję wieczorową! O wielkie nieba. Czego tu nie ma? Suknie, pióra, wielka gala, wirujące szyfony. I takiego Posena lubię - totalnego admiratora kobiecości. Od przezabawnej sceny, kiedy Posen przywidział mi się w przejeżdżającym obok PKSie Biłgoraj mam nieuleczalną słabość do tego projektanta. Swoją drogą, czy takie powidoki nie są objawem zbyt żywotnego zainteresowania sprawami modowymi - to już chyba jakaś obsesja. Na szczęście za tydzień mam tydzień urlopu od pokazów, blogowania, wertowania zdjęć. Ale po drodze jeszcze prawie cały Paryż!

środa, 29 września 2010

Mediolan FW 4

Czekam na puchar albo jakąś laurkę - wczoraj wieczorem pilnie przejrzałam wszelkie pozostałe kolekcje z Mediolanu. Przed niczym co prawda nie padłam na kolana, ale jest jeszcze kilka fajnych rzeczy do pokazania zanim przeniesiemy się w miejsce ukoronowania naszych wysiłków - do Paryża! Zacieram ręce, bo w tym tygodniu czeka naprawdę masa atrakcji: wiele rzeczy autentycznie mnie frapuje... nowy pokaz Chloe, Celine, debiut Deacona u Ungaro, co będzie z McQueenem, jaka Balenciaga, co u Van Notena (to już za kilka godzin!), jaki będzie nowy Hermes bez Gaultiera? Pytań bez liku, a odpowiedzi za chwilę. Słowem - ekscytacja! Ale jeszcze chwila w Mediolanie.

Oglądanie włoskich kolekcji na sezon wiosenny przypomina zabawę na dziecięcj huśtawce. Dwie konkurencyjne wizje mody naprzemiennie manifestują się przed naszym wzrokiem. Huśtawka ma to do siebie, że ogranicza pole widzenia, bo osoba na niej siedząca pozostaje ciągle w tej samej pozycji, a ruch odbywa się na przewidywalnej trajektorii. I tak w Mediolanie: albo projektanci trzymają się włoskiego minimalistycznego stylu w ultraeleganckim wydaniu, albo podróżują w lata 70te przywożąc stamtąd dość przewidywalne suweniry. Tej pierwszej opcji prztyczka w nos dał Raf Simmons, tę drugą do absurdu sprowadził Cavalli. Aby nie wydłużać zbytnio tego ostatniego posta stwierdziłam, że fajnie będzie wyłowić z mediolańskich kolekcji jakieś konkretne trendy zamiast te - dość podobne w duchu kolekcje - analizować, nudząc siebie i czytelników.

Zacznijmy do apologetów klasycznej elegancji. Tu oczywiście natychmiast wymienić należy dwie kolekcje Armaniego. Armani to ponoć najbardziej niezależny projektant na świecie, obojętny na podrygi wielkich koncernów, z bezcennym nazwiskiem, natychmiast rozpoznawalny, jeden z ostatnich wielkich projektantów 20tego wieku. Ironicznie to zabrzmi, ale o jego sile przekonują zawsze wieczorne wiadomości w okresie fashionweek-ów: nikt tam nie wspomina o młodych eksperymentatorach, tylko właśnie o Armanim. Armani w tym sezonie lansuje to czy tamto. I przebitki z pokazów, które nieodmiennie zacierają się w pamięci z prędkością światła. W takich chwilach myślę sobie, że obiegowa wizja mody musi być właśnie taka: moda to coś ponad codzienność ulicy, coś wyszukanego, drogiego, niedostępnego. Nie jest to moja wizja mody, dlatego tak rzadko patrzę w stronę Armaniego. A Armani na ten sezon jest prawie taki jak zawsze: w kolekcji Giorgio Armani eleganckie czernie i granaty, mające przywodzić na myśl niebo nad pustynią. Słowem: odpowiedź Armaniego na trend etniczny. Królują satyny i wełny: na dzień garsonki ze spodniami, na wieczór suknie, trzeba przyznać, że dość sentymentalne. Aby podkreślić egzotykę - turbany i płaskie buty w szpic, błyszcząca biżuteria. W kolekcji Emporio szarości i autorskie greige (tym razem ten kolor doskonale wstrzelił się w tendecję ;-)), sporo baskinek, a w części wieczorowej czysta czerwień. Tyle u Armaniego - jak w kapsule czasu...

O wiele bardziej nowoczesną wizję klasyki zobaczyć można w kolekcjach MaxMara i Sportmax. Styl MaxMara w dobrym minimalistycznym wydaniu od beżu, bieli i czerni przechodzi w kolory mocne i drapieżne. Widać tu kolejny raz podczas włoskiego tygodnia mody inspirację YSL, mocnym i "sztucznym" stylem końca lat 70tych. Wobec ekspansji koloru, fasony zachowują podziwu godną ascezę. W równie oszczędnej w środki formalne kolekcji Sportmax sporo nawiązań do lat 60tych - trapezowe sukienki w czerwieni i cukierkowych różach, naszywane kwiatki i motyle, geometrycznie wycinane koronki, troszkę grafiki i colour-block. Piękne sukieneczki obszywane koronkowymi motylami znajdą się chyba w każdym wiosennym editorialu.

Najbardziej subtelne podejeście do włoskiej elegancji moim zdaniem znalazło wyraz w kolekcjach Francesco Scognamiglio i Gabriele Colangelo. Tym pierwszym projektantem od dawna się zachwycam - jego pomysły są niezwykle wyszukane, podziwiam jego umięjętność tworzenia w trudnych materiałach takich jak szyfony i organzy oraz nieprzejednaną tendencję do nawiązań historycznych. Odsłonięte biusty w tej kolekcji są jak uśmiech w stronę Renesansu. Koronki i odszywane kryzami rękawy mają urok klasycznych dzieł sztuki. Ot, po prostu mam tu wielką słabość. Młody włoski projektant Gabriele Colangelo zachwycił mnie świeżym podejściem do minimalizmu. To właśnie jemu moim zdaniem udał się mariaż prostoty i szyku, a wszystko dzięki wspaniałemu doborowi tkanin (satyny przysłonięte szyfonami), nowoczesnym formom, a w szczególności asymetrii. Doskonała wersja minimalizmu.

Na progu świata lat 70tych sytuują się kolekcje Dolce&Gabbana i Brioni. D&G w jubileuszowej kolekcji z okazji 25lecia postawili na biel i koronki. Pokaz był po prostu anielski, a ja nabieram przekonania, że bez białej koronkowej sukienki nie uda się przetrwać lata (co za szczęście, że mam co najmniej dwie takie w szafie ;-)). Z kolei Alessandro Dell'Acqua od koronkowej romantyki zaczyna, stopniowo sprowadzając natchnioną biel na ziemię: w rejon ciepłych brązów i znakomitych czerwieni. Kolekcja Brioni w tym ostatnim wydaniu niezwykle mi się podoba, choć trudno nazwać ją odkrywczą.

Kolekcje z Mediolanu to również prawdziwe zachłyśnięcie się wzorami. Od wzorów zwierzęcych, które zdominowały pokaz Blumarine, przez kwiaty i paski w świetnej kolekcji Aquilano.Rimondi oraz w przysyconej duchem lat 70tych kolekcji Etro, po ciekawą "rozmytą" kartkę Vichy i wielkie motyle w kolekcji Iceberg. Kolorystyczny majsterszyk w kolekcji Versus pokazał Christopher Kane. Projektant połączył kratki, łączkę, paski i bloki mocnych kolorów w małych, ciekawych formalnie sukienkach. Kane miksuje desenie tworząc naprawdę smakowity patchwork. Do tego genialne kroje łączące niewinność pensjonarki i erotyczne przebranie. Jedna z lepszych kolekcji z Mediolanu. A może to Kane tak dobrze wpływa na Donatellę? ;)


Ukoronowaniem tendencji powrotu lat 70tych są kolekcje obchodzącego w tym roku 40lecie pracy Cavalliego. W linii Just Cavalli lawirujemy od Dzikiego Zachodu, przez wielkie roślinne desenie, zwiewne sukienki, aż po prawdziwy glam a la Cavallli: panterki, zeberki, złoto. W linii głównej bezkonkurencyjne są frędzle, plecione skóry, wężowy nadruk. Wszystko krzyczy "Wracamy do lat 70tych": od sznurowanych spodni po zwiewne jedwabne sukienki. Kicz to zbyt mało słowo, żeby to nazwać ;D Dobrze, że Paryż wreszcie się zaczyna!

poniedziałek, 27 września 2010

Mediolan FW 3

Chyba nastąpiło u mnie jakieś zmęczenie materiału w związku z tygodniami mody: coraz mniej spieszno mi do najświeższych doniesień, ogólnie sarkam już trochę. Niestety dwa razy w roku miesiąc maratonu trzeba przetrwać. Oglądanie tego wszystkiego później to już jednak nie to samo ;-) Mediolanem całkowicie zawładnęły lata 70te. I jest taki moment w życiu... no cóż np. kiedy jemy wielki talerz jakieś pysznego dania i w 2/3 stwierdzamy, że już nam to tak nie smakuje jak na początku... albo gdy np. fundujemy sobie maraton filmowy i po obejrzeniu pierwszego filmu, który okazał się naprawdę dobry (miałam tak ostatnio z "Wszystko gra" Woody Allena), rezygnujemy z dalszego seansu: po prostu osiągnęliśmy plateau dobrych wrażeń, za którym czeka nas już tylko męczący przesyt. No właśnie - i ja chyba już jestem na tym etapie w temacie inspiracjami latami 70tymi w wiosennych kolekcjach. No właśnie - ale po kolei.
Kolekcja Pucci to ciekawe połączenie hippisowskiego luzu i mody na folk oraz ornamentyki starożytnej Grecji. Luźne zwiewne suknie w niebieskie wzory sąsiadują z wzorowanymi na latach 70tych kompozycjami w ciepłym beżu i miodowym brązie. Jeśli wierzyć wybiegowi Pucci, to lata nie przetrwamy bez kilku par szwedów, tunik wiązanych na rzemyk, wysoko sznurowanych kozaków, ażurowej sukienki, sandałków typu jezuski oraz frędzli. Paleta błękitów i brązów zapowiada się na główny trend lata, a wszyscy, którzy dobrze przypatrzyli się genialnej lekkości Resortu Chanel z majowego pokazu w Saint-Tropez, zacierają ręce jakiego to mają nosa do mody ;-)

Lata 70te w troszkę bardziej uklasycznionej wersji znaleźć można w kolekcji Salvatore Ferragamo. Massimiliano Giornetti, projektant marki, po świetnym jesiennym pokazie, i tym razem nie zawiódł. Zainspirował się wspaniałym filmem "Basen" Jacquesa Deray z 1969 roku, w którym Alainowi Delon partnerowały tak wspaniałe aktorki jak Romy Schneider i Jane Birkin. Giornetti doskonale kontroluje dobór barw: miodowe beże, oliwkowa zieleń i wspaniałe szmaragdowe odcienie niebieskiego. Mistrzostwo. Fasony oscylują wokół stylu safari i etnicznego glamu rodem z lat 70tych: długie suknie, męskie marynarki, szydełkowe sukienki i bikini. Co prawda znużona jestem już latami 70tymi, ale w tym wydaniu jeszcze je kupuję.

Wszystko zaczyna się komplikować, gdy dochodzimy do kolekcji Missoni. No właśnie... To musi być ten mój przesyt, bo na eksplozję neonowych etnicznych wzorów zareagowałam jak na bardzo mocny snop światła. Po prostu to dla mnie zbyt wiele. Moim zdaniem ta kolekcja dokładnie oddaje ducha Missoni, ale jest najzwyczajniej przeładowana. A kapelusze o kwadratowych rondach (sic!) wyglądają jak jakiś głupi żart. A wzorzyste sandałki to kropka nad i, która mnie już kompletnie odstręczyła. Chętnie poznam jakichś apologetów tej kolekji, ja wysiadam.

Kolekcja Marni też jakoś w tym sezonie nie zawładnęła moim sercem. Zdecydowanie wolę Consuelo Castiglioni flirtującą ze stylem lat 60tych czy w ogóle z klasyczną elegancją, niż ze stylem sportowym. To mi się podoba tylko w wydaniu Ghesquière'a, a i to nie zawsze. Po prostu sport mnie odstręcza - nie jako po prostu ruch, nabywanie kondycji fizycznej, ale cały sportowy przemysł, olimpiady, zawody i te ostatnie kilka stron każdego wydania gazety. Nie rozumiem tego - nie jestem w stanie pojąć, dlaczego te ostatnie kilka stron nie należy się rzeczom naprawdę ważnym, jak kultura, sztuka, wszelkie inne zdobycze ludzkiego intelektu, tylko właśnie zajmuje to miejsce ten gigantyczny biznes zwany sport. Ble. Sami rozumiecie - nienawidzę sportu. A to właśnie sport stał się inpiracją dla projektantki. Od nieco surrealistycznych pilotek, poprzez wyjątkowo ohydne sandały (jezu, pokażcie mi stopę, która wygląda dobrze na takiej okropnej podeszwie), kończąc oczywiście na samych ciuchach. Typowe dla sportowych strojów łączenie różnych kolorów tkanin Castiglioni przerabia aż do nonsensu: uniformopodobne stroje obszywa wielkimi cekinami. Do niemal wszystkiego projektantka proponuje spodenki kolarki. Kolekcja jest wielką eksplozją deseni, jak zawsze u Marni. Tym razem pojawiają się również wspaniałe tapicerkowe kwiaty w turkusie i różu. Poza tym, paski i perforacje. O tak, podczas tygodni mody oglądaliśmy już laserowe wycięcia niejednokrotnie. Kobiecości w tej kolekcji nie ma zbyt wiele, ale machające do nas z lat 70tych ażurowe kwiaty dodają mi otuchy. Czekam na inne wcielenia Marni.


No i wreszcie Jil Sander. Raf Simons zaskoczył wszystkich i wykazuję daleko idące zapóźnienie pisząc o tym dopiero teraz! Przecież zdjęcia tej kolekcji obiegły już cały internet dwadzieścia razy, a przecież to było tylko dwa dni temu! Simons - rozsierdzony wszechobecną modą na minimalizm i chyba również reputacją marki Jil Sander - zastosował mentalny trick i pokazał maksymalizm :D Maksymalizm jest odwróconym minimalizmem - tzn. formalnie jest do minimalizmu bardzo zbiliżony, jednak tkaniny, desenie, rozmach pochodzą z czasów powojennego renesansu couture, czyli wielkich sukcesów Yves Saint Laurenta. Swoją drogą, kto oglądał "Diabeł ubiera się u Prady" na Polsacie? To było iście komiczne! Nie widziałam nigdy tego filmu w polskim tłumaczeniu (kiedy wreszcie ktoś uśmierci lektora?), a ciągłe "hot kutir" w filmie mogło doprowadzić do histerii. I te paryskie targi mody... Tłumaczył to ewidentnie świr. No ale Simons! Ożywił kolory, dodał objętości, nadruki dał w wersji XL i pokazał coś, na co jeszcze nikt nie wpadł. Minimalizm a rebours. Sprytnie. No a dodatki: zdjęcie foliowej torebki obiegło już wszelkie kanały informacji od facebooka po magiel prasujący ;D No cóż - Raf Simons zapewnił sobie wreszcie rozponawalność poza gronem wielbicieli Jil Sander. A w ogóle te kolory - o, marzę o nich!


Aha - w odpowiedzi na jeden z komentarzy, tak tak widziałam tę kolekcję, może w ostatnim poście o Mediolanie się pojawi, po prostu nie wyrabiam z ilością tych pokazów ;-) Ale polecam wszystkim bloga Arety, która smaczne minimalistyczne kąski wyłapuje z fashion weeków ze wspaniałą precyzją.

sobota, 25 września 2010

Mediolan FW 2

Thomas Maier w kolekcji Bottega Veneta pokazał coś całkiem w swoim stylu - nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie niż podkręcony mininalizm. Projektant pokochał monochromatyczne zestawy, gdzie główną rolę grają kontrasty tkanin, przeźroczystości, a w tym sezonie również coś z pozoru bardzo prozaicznego - zagniecenia. Cóż - znamy już ten trop z wspaniałych kolekcji Francisco Costy dla Calvina Kleina, a ostatnio nawet z kolekcji Donny Karan. U Bottega Veneta prawie wszystko, co nie jest transparentne i nie jest lakierowaną skórą, jest właśnie zagnieceniem. Wydaje się, że projekty są ultraproste, wręcz ascetyczne, lecz detale zachwycają różnorodnością i pomysłowością. Naszywane pojedynczo pióra, charakterystyczne kosmate pióra marabuta, graficzny deseń w zabawne romby, a na koniec prawdziwa szkoła dekonstrukcji na miarę Margieli: beżowa satyna z licznymi "lukami" w szwach. Odważnie. Do tego sandały, słynne plecione torebki, tłoczony krokodyli wzór i mokra włoszka. Ładnie.


Tommaso Aquilano i Roberto Rimondi u Gianfranco Ferre z neutralnych kolorów - beżów, bieli, czerni i brązów - stworzyli całkiem zmysłową kolekcję, a doprawili ją fajerwerkami z cukierkowego różu i doskonałego finiszu w postaci prawdziwego popisu colour-block, w wersji na wysoki połysk. W nowej kolekcji Ferre dominuje pleciona skóra: czarna i ta ryzykowna, drukowana w wężową łuskę. Projektanci z prawdziwą maestrią tworzą sukienki i płaszcze z takich przeplatanek. Wszystko ma oczywiście lekko etniczny posmak, który znamy już tak dobrze z podobnych pomysłów u Lanvin, Diora, a ostatnio u Gucci. Przeplatanki zapowiadają się na wiosenny hit. Ale na tym nie koniec - Ferre na wiosnę to również śwetne marynarki w beżu i czerni, białe sukienki odszywane odważnie czarnymi diagonalnymi pasami oraz właśnie mocne kontrasty kolorystyczne zbudowane z błyszczących cekinów. Glam po prostu, w nienagannie włoskim wydaniu.

Antonio Marras w swej autorskiej kolekcji nie odchodzi zby daleko od swoich poczynań u Kenzo. W kolekcji głównie zwiewne jedwabne sukienki, może nie aż tak kwiatowe jak te Kenzo, ale i tutaj nie brak maków i róż. Dzielnie rywalizują z nimi hafty i koronki, aby osiągnąć wreszcie szcześliwą syntezę w sukienkach z kwiatowego jedwabiu i koronek ;-) Marras również dał się wciągnąć w zabawę transparencjami. Do sukienek koniecznie płaszczyk w stylu podrasowanego safari. Jeśli spodnie to marchewki lub coś a la dresy. No i burgund - to będzie kolor lata.

Kolekcja Versace sytuuje się na drugim biegunie myślenia o modzie. Donatella stawia swoje zdanie jasno, nie bawi się w kwiatki i maxi sukienki rozmamłanych romantyczek. Jej kobiety są jak pistolety. Pistolety owe wyrażają siebie na sposób graficzny. Proste wyraziste formy zdobione równie wyrazistymi ornamentami a la antyczna Grecja, drobne podłużne paski w mocnych kontrastujących kolorach, wycięcia na ramionach i w talii, seksowny ażur. A na koniec bardzo zmysłowa wersja sukienek z frędzlami. Po prostu seks na wybiegu, co tu dużo gadać. Tym razem nawet Donatella mi się podoba, jak chyba wariuję (choć ostatecznie zrzucam ten afekt na przeziębienie, które mnie gnębi od czwartu...).


A na koniec odrobina uśmiechu, czyli kolekcja Moschino. A tutaj: Ameryka, Dziki Zachód w wersji glam, kapelusze szeryfa, wielkie grochy, paski, goresty rodem z saloonu, wielkie kokardy... słowem full wypas. Czego tu nie ma? Moschino to zawsze cytaty, komiks... W tym odcinku tego komiksu zdecydowanie największe wrażenie robią dżinsowe spodnie z szerokimi nogawkami, cudownie dopasowane w talii. Wow, zakochałam się w tych gaciach!

czwartek, 23 września 2010

Mediolan FW 1

Rzeczywistość zweryfikowała moje plany dalszego zgłębiania się w londyńskie pokazy. Kiedyś nadrobię, bo jeszcze kilka było wyjątkowo ciekawych. Musimy już jednak udać się do Mediolanu. Szczerze przyznam, że skłonił mnie do tego przede wszystkim pokaz Gucci...

Do pokazu Gucci odnieść można słynne słowa dotyczące suspensu: najpierw jest wielkie boom, a potem napięcie stopniowo zaczyna rosnąć. I sama już nie wiem: albo to ja zaczęłam nagle patrzeć łaskawym okiem na poczynania Fridy Giannini, albo to w stylu samej projektantki wreszcie coś drgnęło. Teraz nie da się nie zauważyć Gucci. Kolekcja zaczyna się jak trzęsienie ziemi: colour block, mocne nasycone barwy, złote dodatki. Oczywiście powiało od razu latami 70tymi i wielkim krawiectwem spod znaku YSL. Potem następuje chwila oddechu i na wybiegu pojawiają się delikatne stylizacje w beżach, nawiązujące do stylu safari. Projekty zawierają coraz więcej elementów etnicznych, frędzli, przeplatań, koralików. Właściwie to z tych elementów składają się całe części ubioru. Później pojawiają się ciemne tonacje i część beżowa znajduje kontrastujące dopełnienie w czerni. Na koniec prawdziwa rewia frędzlowatych sukienek w mocnych, sztucznych kolorach. Obawiam się, że nie tylko mnie sporo tutaj przypomina projekty Lanvin, ale może to bardzo dobra szkoła dla nudnego kiedyś Gucci.



Po wspaniałej jesiennej kolekcji Fendi, w której Lagerfeld po prostu dał z siebie wszystko, moje oczekiwania wobec tej marki gwałtownie wzrosły. Jak jednak przebić coś tak wspaniałego jak owa zielono-futrzana jesień, w której można się zakochać bez pamięci? No właśnie. Nie udało się. Kolekcja wiosenna jest jednak całkiem dobra. Lagerfeld na swój sposób również wraca do lat 70tych. Białe chłopki, delikatne dekolty na sznurku, no i przede wszystkim mocny kolor, który najlepiej charakteryzuje tę kolekcję. Pomarańcze, błękity i fiolet to energetyzująca mieszanka. Wśród fasonów królują luźne bluzki zebrane paskiem, koszule w drobny deseń zapinane pod szyją, spódnice portfelowe (prawdziwy hit tej kolekcji), spodnie z wysokim stanem, zwiewne sukienki na gumce, no i baskinki, które chyba szturmem wezmą przyszłe lato. Smaczku kolekcji dodają detale: wstawki z futra, wielobarwne paski i buty (wow, ale obcas!), ciekawe ścięte na górze okulary i biżuteria w formie ogniw łańcucha. Jak tak się przyjrzeć, to naprawdę można się troszeczkę zakochać w tym nowym dziele Lagerfelda ;-)


Jak wielu innych projektantów Alberta Ferretti postawiła na kwiaty i koronki. Eteryczne, delikatne, romantyczne sukienki ze zwiewnych szyfonów, plisowania, draperie, wszędzie kwiaty: czyż to nie jest sielanka? Tak, jest. Nie potrzeba więcej mówić - po prostu należy się rozmarzyć...

W kwiatowym klimacie również kolekcja D&G. Tutaj już absolutnie wszystko usiane jest różyczkami i innym kwieciem - do tego równie infantylne wzory jak kratka czy obrazki z disneyowskiej kreskówki Królewna śnieżka. Co tu dużo gadać - kwiatki! A myślałam, że ten trend już będzie odchodził w zapomnienie...

I wreszcie Prada! Czas od obejrzenia pokazu na livestreamie do zdobycia obrazków dłużył mi się niemiłosiernie. Widzę już mnóstwo krytyki pod adresem tej kolekcji, ale ja chcę być apologetką tej, moim zdaniem, wygranej sprawy. Prada nie ugięła się pod ciężarem ogromnej popularności jesiennej kolekcji w stylu retro - kolekcji, która wg wszystkich gazet modowych była sygnałem powrotu do kobiecości, postawieniem kropki za etapem anorektyczych modelek płaskich jak deska. Projektantka pokazała, że nie stać jej na tanie gesty kopiowania samej siebie. W zamian pokazała coś zupełnie z innego świata, z innej wizji, innej wizji cielesności: coś zupełnie odmiennego. Pokaz otwiera kilka mocnych kolorów i niezwykle prostych krojów: niby to lekarski kitel, niby inny uniform. Nie podkreśla sylwetki, jest wzorcowo minimalistyczny. Modelki wystylizowane androgynicznie, mocny makijaż, nastroszone brwi, fryzury a la Josephine Baker - skojarzenia z latami 20tymi czy 40tymi przychodzą automatycznie. Następnie na wybieg wraczają już nieco bardziej dopasowane spódnice z ciekawym deseniem retro: wśród witrażowych kompozycji wesołe małpki, banany, ananasy. Oto ważny trop: obrazy rodem z fasad budynków w Ameryce Południowej, na Kubie. Prada przeniosła się za ocean, w czasy międzywojenne. I pokaz przestaje być pompatyczny. Nawet wspaniała muzyka w tle (Zoraida Merrero "Te He Visto Pasar") już bardziej kojarzy się z ironicznym Almodovarem niż mydlaną operą. W rękach modelek zabawne torby z neonowymi kitami. I paski - paski to główny element tej kolekcji Prady. Duże paski na bluzkach over-size. Kto by to wymyślił, jeśli nie Prada... Pojawiają się pasiaste sukienki z marszczoną falbaną na dole oraz pasiaste bluzki dopasowane w talii, zdobione przy szyi drobną kryzą. Wreszcie mamy trawestację słynnej spódniczki z bananów, wielkie pasiaste kapelusze, buty retro z wielobarwnej skóry lub płótna, całkiem odjechane okrągłe okulary. Na koniec prawdziwa defilada czerni w ultraprostym wydaniu. Wszystko robią akcesoria: zwariowane, dziwne... kto by pomyślał, że futrzane kity tak bardzo pokochają się z torebkami... Kolekcja Prady nada kampowy ton wiosennej modzie: jeśli nie pójdziemy za Jacobsem w lata gorączki sobotniej nocy, to z całą pewnością podążymy za Pradą w lata 20te do krainy Banana dance. Wow, lubię tak zaskakujące historie... zwłaszcza takie postkolonialne historie.



A oto wspaniała muzyka z pokazu:

środa, 22 września 2010

London FW 3

Punktem wyjściowym nowej kolekcji Burberry Prorsum są uniformy motocyklistów. Christopher Bailey cytuje charakterystyczne przeszycia skórzanych spodni i kurtek całkiem dosłownie - dla mnie (laika w kwestii motocyklowej) niektóre projekty są jak żywcem zdjęte z właściciela Harleya, który przynajmniej raz na tydzień zakłóca mi nocny spokój swoimi wyścigami po Trasie Łazienkowskiej. No może poza tymi projektami, które występują w metalizowanych srebrnych i złotych tkaninach. Moi motocykliści nie mają też kolców na ramionach czy ćwieków na opiętych spodniach. No i rzadko noszą lamparcie cętki czy wężową skórkę. No właśnie - odskocznią od tego mocnego stylu jest dla Baileya mała jedwabna sukienka, drapowana, uszyta z warstwowych falban, drukowana w panterkę w różnych wariantach kolorystycznych. Do stylu Burberry nawiązują beżowe trencze, których w tym pokazie nie brakuje. Nowoczesnego charakteru dodaje pasek w kolorach niebezpiecznie zmierzających w stronę neonu. Może nie jest to aż tak mocna kolekcja jak ta zimowa, której kopie można znaleźć obecnie w każdej sieciówce, ale ta wiosenna wariacja na temat marki Burberry też robi spore wrażenie. Ach te kolce!


W nowej kolekcji Jaeger London Stuart Stockdale postawił na sztukę współczesną. Od gry asymteriami, graficznymi wzorami i perforacjami w minimalistycznych czerniach i kremach projektant przechodzi do kontrastowania tkanin: pojawiają się modne prześwity, ażur i kolor: zielenie, szafir czy żółty. No i mamy tu też wielkie graficzne kwiaty w burgundzie i szarościach. Kolekcja Jaegera ciągle balansuje miedzy odzieżą sportową (parki, luźne spodnie, bluzy) a wyrafinowaną elegancją w minimalistycznym wydaniu - sukienki, marynarki i komplety z graficznym motywem to oaza całkiem przyjemnego odpoczynku w dobie powrotu kiczu i glamu. I to jest właśnie ciekawa kolekcja.

Jonathan Saunders również zapatrzył się gdzieś w galeryjne ściany, bo malarskość jest główną cechą jego wiosennej kolekcji. Chyba to były jakieś dzieła oscylujące wokół środka 20tego wieku: łagodna, ale dosadna, kolorystyka mocno kojarzy się z latami 50tymi (czyżby Mad Men?), a nakrapianie z Jacksonem Pollockiem. Kolekcja Saundersa jest wspaniała - nie ma w niej ani pretensjonalnego minimalizmu, ani kampowego przegięcia. Jest za to sporo znanych nam już trendów wiosenno-letnich: plisowania (tutaj kontrafałdy), lakierowane wstawki, a przede wszystkim prześwity. Saunders tworzy letnie sukienki i doskonale skrojone marynarki, a najciekawsze efekty uzyskuje właśnie dzięki transparentnej warstwie (nie jest to szyfon tylko drobna siateczka), często z powieleniem malarskiego deseniu. Wygląda to wprost bajecznie. Już teraz wiem, że jest to jedna z lepszych kolekcji wiosennych.

Projektanci, którzy twardo kroczą obraną ileś dekad temu ścieżką, nie muszą wyglądać prognoz trendów. Po prostu - pokazują to, co zawsze, a i tak nikt nie oskarży ich o wtórność. Bo któż mógłby oskarżyć o wtórność Vivienne Westwood? Wydaje mi się, że są jeszcze takie całkiem stare modowe ośrodki, które nie opierają swoich pomysłów na tym, co aktualnie obowiązujące czy zgodne z aktualnie wracającym Zeitgeistem, tylko odwołują się do pewnych krawieckich technik, metod kroju, form sylwetki, dzięki którym stały się rozpoznawalne. I tak jak w przypadku Westwood również niepodrabialne. Mamy więc starą nową kolekcję Westwood Red Label z politycznym przekazem i punkowym duchem. A jak miło popatrzeć!

Jeszcze jeden londyński post i zmykamy do Mediolanu!

wtorek, 21 września 2010

London Fashion Week 2

Jesienny sezon już mi niestraszny, ponieważ właśnie wzbogaciłam się o wrześniowe hiszpańskie wydanie Vogue'a z ulubionym dodatkiem Collectiones. Wraz z gazetkami przyjechał do mnie z zagranicznych wojaży ten cudowny prezencik a la Carrie Bradshaw - czuję się modowo spełniona, no i oczywiście I love you, Mariola :* Dodatek o kolekcjach jest wyjątkowo solidnie zrobiony i nie wykluczam po Fashion Weekach jakichś postów z close-up'ami jesiennych tkanin. Jestem fetyszystyką papieru, jak mam coś wydrukowane, dopiero to zaczynam widzieć... A jak się okazuje przeoczyłam wiele z jesiennej mody - piksele skradły mi niejedno doświadczenie. No ale my przecież mamy teraz wiosnę - do Londynu!

Nie można dziś zacząć inaczej - wszyscy zaczynają tak samo... Christopher Kane! Kane po prostu dał po garach ;-) Nie mogę powiedzieć, że mnie to zaskakuje, ponieważ od wielu sezonów wypatruję na londyńskim horyzoncie nowych poczynań Kane'a. Tak kolorowej kolekcji projektant chyba jeszcze nie ma na swoim koncie. Kane zaczerpnął inspirację ze skrajnie różnych źródeł: od radyklanie neonowej marki Cyberdog po wyszukany styl księżniczki Małgorzaty, hrabiny Snowdon, młodszej siotry panującej obecnie królowej Eżbiety II. Czy pokaz Kane'a to znak, żeby odświeżyć sobie meandry dziejów brytyjskiej rodziny królewskiej? Nie do końca. Kane jest w tej kolekcji superironistą: miesza rzeczy zupełnie nieprzystające, a ziarna rozkładu swej misternej idei ukrywa w samych tkaninach: soczyście barwne sukienki szyje z performowanej skóry pokrytej warstwą lśniącego winylu. Naturalne i sztuczne to już nie dychotomia. Do neonu tradycyjny sweterk w romby - czy ktoś mi jeszcze powie, że czegoś w modzie nie można łączyć? Ja sama mam dziwaczne skojarzenia z tą kolekcją - od taniej ceraty po święty obrazek zmieniający oblicze w zależności od kątu obserwacji. Ponieważ Kane stawia na plisy: jego solejki są jednak równie "naćpane" jak neonowe ironiczne "kreacje". Nadruki w wysokiej rozdzielczości widzimy dopiero z boku, gdy modelka stawia krok. Do tego szyfony w malutkie kropeczki i bogactwo koronek, oczywiście w wesji neon. No cóż - ten pokaz chyba będzie jednym z częściej cytowanych w podsumowaniach wiosennych trendów. Toż to magia, a na taki sarkazm stać chyba tylko Brytyjczyka ;-)


Paul Smith doskonale balansuje między kobiecym stylu kilku swoich ostatnich kolekcji i typowym dla niego męskim krawiectwem. W wiosennej kolekcji dominują bluzki i spodnie oraz marynarki, które swą długością dorównują sukienką mini. Wariacje na temat tych typowo męskich części garderoby to szmizjerka, kombinezon i spodnie o szerokich nogawkach. Wkradło się też kilka deseni, takich jak kropki, te słynne róże Paula Smitha oraz troszkę bardziej damskich barw: fiolet, ceglasty brąz, żółty. Ogólnie gdy oglądam takie kolekcje mam sporo impulsu myślowego - co jest jeszcze totalnie męskie, czy w ogóle kategorie męskie/damskie w modzie mają jakikolwiek sens? Na ulicy tylko co trzecia, czwarta kobieta ma na sobie sukienkę - może myślenie kategoriami męskie/damskie to jakiś anachronizm. Sama już nie wiem ;>

Jeśli na sukienkce sąsiaduje ze sobą motyw gałki ocznej i kwiatu hibiskusa, a dobór akcesoriów graniczy z żarem w bardzo złym guście, to musi być Giles :-) I doprawdy doczekać się już nie mogę, co Giles zaprojektuje dla Ungaro. Szczególnie po tej kolekcji. Słowo daję, że te gigantyczne pompony na głowach wyglądają jak aluzja do ostatniej kolekcji Sonii Rykiel, tylko że infantylizm Gilesa jest o wiele bardziej przewrotny. Projektant miksuje po mistrzowsku: swetry z dziecinnym wzorem w zwerzątka i neonowymi ściągaczami łączy ze spódnicą z plisowanego szyfonu, obok ultraseksownych sukienek z wyeksponowanym biustem pojawia się żart w postaci bombkowatej sukienki drukowanej w wielkie znaki "X", całkiem podobne do tych, którymi zasłania się sutki w kolorowej prasie czy teledysku Lady Gagi. Wszystko skąpane w kiczu lat 70tych z dodatkiem mocnego makijażu i kocich okularów w neonowych oprawkach. Giles uderza też w bardziej subtelne tony - jego cieliste sukienki są naprawdę świetne. No to teraz czekam na pokaz Ungaro.

Erdem Moralioglu przygotował wiosennę kolekcję na fali wystawy, która w tym tygodniu otwarta zostanie w V&AM, a której projektant jest kuratorem. Wystawa dotyczyć ma Diagilewa i wielkich triumfów Ballets Russes w międzywojennej Europie. Nie mogło więc być inaczej - przede wszystkim lekkość, elegancja i splendor. Jak zwykle u Erdema w kolekcji dominują koronki i jedwabie drukowane w kwiaty, tym razem kwiaty może troszeczkę słowiańskie. Do tego sandały również z kwiatowym nadrukiem. Piękna kolekcja Erdema, chciałoby się powiedzieć: jak zawsze.


Dla wyciszenia kolekcja Acne. No cóż - konsekwentny minimalizm tej marki może się wydawać już może nieco pretensjonalny. Przynajmniej ja mam w tym roku takie wrażenie. Wszyscy dookoła szaleją (niecierpliwie czekam na wielkich graczy w rodzaju Prady, Lanvin czy YSL), a tu tak samo kostycznie jak zwykle. No może za wyjątkiem tej czerwieni. Oto więc fragmencik podobo hippisowskiej (?!) kolekcji Acne: żeby nie było, że wszyscy poszli w kwiatki i neony ;-)