czwartek, 23 września 2010

Mediolan FW 1

Rzeczywistość zweryfikowała moje plany dalszego zgłębiania się w londyńskie pokazy. Kiedyś nadrobię, bo jeszcze kilka było wyjątkowo ciekawych. Musimy już jednak udać się do Mediolanu. Szczerze przyznam, że skłonił mnie do tego przede wszystkim pokaz Gucci...

Do pokazu Gucci odnieść można słynne słowa dotyczące suspensu: najpierw jest wielkie boom, a potem napięcie stopniowo zaczyna rosnąć. I sama już nie wiem: albo to ja zaczęłam nagle patrzeć łaskawym okiem na poczynania Fridy Giannini, albo to w stylu samej projektantki wreszcie coś drgnęło. Teraz nie da się nie zauważyć Gucci. Kolekcja zaczyna się jak trzęsienie ziemi: colour block, mocne nasycone barwy, złote dodatki. Oczywiście powiało od razu latami 70tymi i wielkim krawiectwem spod znaku YSL. Potem następuje chwila oddechu i na wybiegu pojawiają się delikatne stylizacje w beżach, nawiązujące do stylu safari. Projekty zawierają coraz więcej elementów etnicznych, frędzli, przeplatań, koralików. Właściwie to z tych elementów składają się całe części ubioru. Później pojawiają się ciemne tonacje i część beżowa znajduje kontrastujące dopełnienie w czerni. Na koniec prawdziwa rewia frędzlowatych sukienek w mocnych, sztucznych kolorach. Obawiam się, że nie tylko mnie sporo tutaj przypomina projekty Lanvin, ale może to bardzo dobra szkoła dla nudnego kiedyś Gucci.



Po wspaniałej jesiennej kolekcji Fendi, w której Lagerfeld po prostu dał z siebie wszystko, moje oczekiwania wobec tej marki gwałtownie wzrosły. Jak jednak przebić coś tak wspaniałego jak owa zielono-futrzana jesień, w której można się zakochać bez pamięci? No właśnie. Nie udało się. Kolekcja wiosenna jest jednak całkiem dobra. Lagerfeld na swój sposób również wraca do lat 70tych. Białe chłopki, delikatne dekolty na sznurku, no i przede wszystkim mocny kolor, który najlepiej charakteryzuje tę kolekcję. Pomarańcze, błękity i fiolet to energetyzująca mieszanka. Wśród fasonów królują luźne bluzki zebrane paskiem, koszule w drobny deseń zapinane pod szyją, spódnice portfelowe (prawdziwy hit tej kolekcji), spodnie z wysokim stanem, zwiewne sukienki na gumce, no i baskinki, które chyba szturmem wezmą przyszłe lato. Smaczku kolekcji dodają detale: wstawki z futra, wielobarwne paski i buty (wow, ale obcas!), ciekawe ścięte na górze okulary i biżuteria w formie ogniw łańcucha. Jak tak się przyjrzeć, to naprawdę można się troszeczkę zakochać w tym nowym dziele Lagerfelda ;-)


Jak wielu innych projektantów Alberta Ferretti postawiła na kwiaty i koronki. Eteryczne, delikatne, romantyczne sukienki ze zwiewnych szyfonów, plisowania, draperie, wszędzie kwiaty: czyż to nie jest sielanka? Tak, jest. Nie potrzeba więcej mówić - po prostu należy się rozmarzyć...

W kwiatowym klimacie również kolekcja D&G. Tutaj już absolutnie wszystko usiane jest różyczkami i innym kwieciem - do tego równie infantylne wzory jak kratka czy obrazki z disneyowskiej kreskówki Królewna śnieżka. Co tu dużo gadać - kwiatki! A myślałam, że ten trend już będzie odchodził w zapomnienie...

I wreszcie Prada! Czas od obejrzenia pokazu na livestreamie do zdobycia obrazków dłużył mi się niemiłosiernie. Widzę już mnóstwo krytyki pod adresem tej kolekcji, ale ja chcę być apologetką tej, moim zdaniem, wygranej sprawy. Prada nie ugięła się pod ciężarem ogromnej popularności jesiennej kolekcji w stylu retro - kolekcji, która wg wszystkich gazet modowych była sygnałem powrotu do kobiecości, postawieniem kropki za etapem anorektyczych modelek płaskich jak deska. Projektantka pokazała, że nie stać jej na tanie gesty kopiowania samej siebie. W zamian pokazała coś zupełnie z innego świata, z innej wizji, innej wizji cielesności: coś zupełnie odmiennego. Pokaz otwiera kilka mocnych kolorów i niezwykle prostych krojów: niby to lekarski kitel, niby inny uniform. Nie podkreśla sylwetki, jest wzorcowo minimalistyczny. Modelki wystylizowane androgynicznie, mocny makijaż, nastroszone brwi, fryzury a la Josephine Baker - skojarzenia z latami 20tymi czy 40tymi przychodzą automatycznie. Następnie na wybieg wraczają już nieco bardziej dopasowane spódnice z ciekawym deseniem retro: wśród witrażowych kompozycji wesołe małpki, banany, ananasy. Oto ważny trop: obrazy rodem z fasad budynków w Ameryce Południowej, na Kubie. Prada przeniosła się za ocean, w czasy międzywojenne. I pokaz przestaje być pompatyczny. Nawet wspaniała muzyka w tle (Zoraida Merrero "Te He Visto Pasar") już bardziej kojarzy się z ironicznym Almodovarem niż mydlaną operą. W rękach modelek zabawne torby z neonowymi kitami. I paski - paski to główny element tej kolekcji Prady. Duże paski na bluzkach over-size. Kto by to wymyślił, jeśli nie Prada... Pojawiają się pasiaste sukienki z marszczoną falbaną na dole oraz pasiaste bluzki dopasowane w talii, zdobione przy szyi drobną kryzą. Wreszcie mamy trawestację słynnej spódniczki z bananów, wielkie pasiaste kapelusze, buty retro z wielobarwnej skóry lub płótna, całkiem odjechane okrągłe okulary. Na koniec prawdziwa defilada czerni w ultraprostym wydaniu. Wszystko robią akcesoria: zwariowane, dziwne... kto by pomyślał, że futrzane kity tak bardzo pokochają się z torebkami... Kolekcja Prady nada kampowy ton wiosennej modzie: jeśli nie pójdziemy za Jacobsem w lata gorączki sobotniej nocy, to z całą pewnością podążymy za Pradą w lata 20te do krainy Banana dance. Wow, lubię tak zaskakujące historie... zwłaszcza takie postkolonialne historie.



A oto wspaniała muzyka z pokazu:

3 komentarze:

peek-a-boo pisze...

Faktycznie swietna. A do tego jak oni tancza! Uwielbiam tango, i nie ma na to rady ;)

Anonimowy pisze...

Grupa Corpo - WOW|

Jaga pisze...

Gucci totalnie mnie nie przekonał, ale może dlatego, że wspominam z rozrzewnieniem Forda i Frida mi tam ni w pięć ni w dziesięć. Poza tym pierwsze zdjęcie kolorystycznie nie odbiega od kilku innych kolekcji,np. Jil Sander, to chyba będzie mega trend łączenie wściekłych kolorów ze sobą. Kwiatki i hipisowski styl tez jakoś do mnie nie przemawiają, za to Prada...tutaj mam podobne do Twoich odczucia: coś nowego, świeżego, innego. Dla mnie bomba, no i muzyka - cudo!