niedziela, 12 września 2010

New York FW 3

Gdy pierwszy raz oglądałam zdjęcia z pokazu Alexandra Wanga moje brwi wędrowały w górę coraz bardziej, aż w końcu brakowało im czoła :000 Czy ktoś mógłby mi to objaśnić? Do tej pory kolekcje Wanga były może nieco odjechane jak na Amerykę, ale najnowsze jego dzieło to już zupełny odlot. Nie ma tu dobrego starego sznytu gierek ze sportowymi motywami, nie ma w ogóle czerni, nie ma tej fajnej miejskiej dziewczyny, do której przyzwyczaił nas projektant. Są szaty. Jest bardzo dużo bieli i modnych "nudów", troszkę pistacjowej zieleni i mnóstwo metalizowanych akcentów. Są krzyżujące się paski na plecach, warstwy i trykotowe spodnie. Ale co to jest tak w ogóle, to ja nie potrafię powiedzieć ;) Niby rozpoznaję jakieś Wangowskie tropy, ale po prostu ich nie ogarniam. Te długości mnie przerażają, te workowate sukienki zniesmaczają, a w ogóle ta kolekcja jakoś mi się nie podoba. No i te twarze modelek, które świecą się jakby chciały powiedzieć: to jest anty-moda. Powinnam może chwalić, że artystyczna, że progresywna, że Wang nie poddaje się presji komercyjnej, lecz realizuje własne wizje, ale nie mam zamiaru tego pisać, bo na blogu przecież nie muszę być hipokrytką ;) Za to buty są wspaniałe. Oj buty to tak!

U Charlotte Ronson natomiast grunge'owo. Przeważają kwieciste sukienki o długościach od mini do maxi, szyfon w różnych kolorach, militarna zieleń oraz sportowe bluzy i melanżowe kardigany. Wszystkie stylizacje niemal podręcznikowo zbudowane na zasadzie kontrastu: grzeczna łączka zawsze idzie w parze z parą grubych skarpet wystających z ciężkich butów, wojskowa spódnica ma do pary przejrzystą bluzkę w cielistym kolorze. Kultowe elementy takie jak wełniana czapka, dresowa bluza i dżinsowa kurtka doskonale prowadzą przez tę spójną i bardzo przyjemną kolekcję, w której nowatorstwa nie ma za grosz, za to jest po prostu fajnie ;-) Jednak z każdym nowym pokazem coraz bardziej jestem skonsternowana tymi długościami do pół łydki: żadna ze znanych mi osób (poza patyczakami) nie wygląda w takim układzie dobrze. Strach mnie ogarnia...

Bardzo spodobała mi się kolekcja A Detacher, której sprawczynią jest tadam tadam! Polka Mona Kowalska (ma na swoim koncie między innymi pracę dla Sonii Rykiel oraz markę Nolita). Na kolekcję składają się raczej minimalistyczne pomysły z przeważającą ilością sukienek (świetny pomysł z asymetrią i "dmuchanym" rękawem), kombinezonów i spodni typu chinos. Za ornament służą jedynie marszczenia i draperie oraz skórzane (o)paski, które budzą nieodparte skojarzenie z bondage'em. W kolekcji pojawiają się też ciekawe ażurowe sukienki z dekonstrukcyjnym zacięciem. Wow, fajne i bez zadęcia.

Cynthia Rowley w swej świetnej kolekcji mocno skoncentrowała się na kolorze i formie. Od pasteli po mocne czerwieni i czerń, od różnobarwnych pasków po strukturalne koła: projektantka żongluje rekwizytami wychodząc od perforacji. Otwory w formie koła zdobią zarówno cieliste szyfonowe sukienki z falban, jak i trapezowe spódnice w nasyconej żółci. W stylizacjach przeważają proste, kolumnowe sylwetki, ascetyczność krojów rekompensują pomysłowe zdobienia. Zapachniało op-artem. No i ta biżuteria - niby prosty pomysł, ale jaki efekt!

Zac Posen debiutuje ze swoją nieco tańszą (nieco!) marką Z Spoke. Poczułam się trochę tak, jakbym właśnie oglądała dokonania Betsey Johnson, chyba z powodu makijaży i w ogóle tej fuzji kolorów, jaką zafundował nam Posen. Sukienki tego projektanta to już obiekt kultowy, tutaj zachowały świetne gorsetowe formy i ogólną lekkość. Przyszły tylko naprawdę szalone graficzne wzory: drukowane kolorowe twarze i owoce. Wybijają się też świetne długie marynarki z równie długimi, wyszczuplającymi klapami, zabawne spodnie z falbanami w szwach i szydełkowe bolerka. Wow, ależ tu pstrokato!

Jeszcze więcej kolorów w linii Philosophy Albert Ferretti. Pomysł wychodzi od motywów chińskich (ach te bambusowe kapelutki...), ale zmierza chyba gdzieś w stronę Gauguina, a może raczej Basquiata ;-) Od gorsetowego topu po małą sukienkę i nawet buty wszystko usiane jest deseniami, które mogą przyprawić o oczopląs. No może raz wkradł się tu jeden klasyczny trencz, ale wygląda jak intruz... Po jaskółkach i jabłuszkach Prady, być może teraz przyjdzie pora na Daleki Wschód? Mówię to jaka szczęśliwa posiadaczka kilku odjechanych kreacji w tym stylu ;-)

Trzymajmy się tych kolorów: w kolekcji Prabal Gurung zagrały one jako ten strzał, który otwiera dobry film kryminalny. Block colour wcale nie wychodzi z mody, a wręcz wkracza w fazę kulminacyjną. Wściekłe kolory już sprawiły, że szczypią mnie oczy. Jednak po agresji przychodzi czas na wyciszenie i koncepcja kontrastujących barw przeniesiona zostaje na faktury tkaniny: monochromatyczne kompozycje z satyny i szyfonu są jak sedatyw po wielkim barwowym bang! Stopniowo jednak na scenę wkraczają opalizujące łuski, frędzle, draperie i falbany i znowu: wielki barwowy konkret: kanarkowy, turkus, czerwień! Na koniec na szczęście ślubna biel ;-) I taka to emocjonująca kolekcja Prabal Gurung...

Teraz trzeba stonować doznania. Kolekcja Vivienne Tam może być zbawienna. Folkowo-hippisowskie klimaty, bardzo dużo haftów i tunik, które natychmiast kojarzą się z latami 70tymi. Do tego dżins i sandałki z frędzelkami i mamy piękny letni look.

Jill Stuart oferuje nam spokój w wersji eleganckiej. Wszystko tutaj jest stonowane: od czarno-kremowych kompozycji w jedwabnej satynie, przez koronkowe sukienki i kombinezony aż po cieliste total looki i wspaniałe zwiewne suknie z żabotem. Do kompletu buty a la Chanel. I to jest doprawdy bardzo szanelowska kolekcja.

3 komentarze:

Dag'marre pisze...

Ha, moja reakcja na nowego Wanga była niemalże identyczna - to jakby zmiksować wszystkie najgorsze trendy z początku lat 2000 z oczywistą sportową modą (a nie taką jedynie INSPIROWANĄ nią, do której Wang nas przyzwyczaił), a potem natłuścić czoła modelek łojem. No ale buty, buuuty!

Wenden pisze...

I choć do wielkich fanów Wanga nie należę, tym razem jego pościelowa ballada przyprawiła mnie o osłupienie i nie potrafię za nic rozgryźć co-autor-miał-na-myśli.

Zaintrygowało mnie natomiast Philosophy Alberty Ferretti. I choć wschodnie wpływy są dla mnie tutaj dość na wyrost, niektóra stylizacje, bambusowe stożki i charakteryzacja są piękne!


PS. Zawsze podziwiam Twoją sumienność w relacjonowaniu pokazów!

Dagne/blog o... pisze...

Do mnie średnio przemawia ta reanimacja grunge'u...
I z tymi spódnicami do połowy łydki masz racje.