czwartek, 30 września 2010

Paryż FW 1

Pokaz Balenciagi miał miejsce o 10tej rano, więc wszyscy chyba zdążyli już ochłonąć... Ja chyba też, tym bardziej, że wreszcie w mieszkaniu naprawiali mi kaloryfery i jestem kompletnie zrelaksowana. Tropiki ;-) A teraz do Paryża!

Balenciaga! Po świetnej, jasnej jesieni i doskonałym, wzorzystym Resort Nicolas G. tym razem uraczył nas w kolorach ciemniejszych. I to jakże zaskakująco. Projektant odszedł jakby na chwilę od obsesyjnie wracającego w jego kolekcjach motywu odzieży sportowej i pokazał coś na kształt swojej wizji retro. Retro? To chyba jakiś żart... Tak, tak - też bym sobie tak pomyślała, gdyby mi ktoś wczoraj oświadczył, że Ghesquière będzie retro ;-D Ale jak inaczej nazwać te nabłyszczane płaszczyki w wielką kurzą stopkę, lekko punkowe fryzury, sznurwane płaskie obuwie, androgyniczny sznyt z zaokrąglonymi brzegami koszul...? Dla mnie to jest dodatkowo retro z wielkim uśmiechem do japońszczyzny. Ponieważ uważam Rei Kawakubo za projektantkę klasyczną (w dziedzinie mody pracuje od ponad 40 lat, jest obsesjonatką tradycyjnych form stroju...), to równie dobrze mogę sobie pomyśleć, że Ghesquière w tej kolekcji oddaje jej hołd. Zresztą nie tylko jej, ale w ogóle wszystkim japońskim projektantom, którzy zrobili karierę we Francji - wielkim konceptualistom mody. Co mamy tu z Japonii? Wydaje mi się, że po pierwsze eksploatowanie opozycji męskie/damskie. Po drugie szczególny sposób potraktowania tradycyjnego deseniu: z miękkiej wełny przełożony na coś sztucznego, sztywnego. Te dziwne obłe ubrania wydają mi się bardzo niewygodne, jakby przeciwstawiały się ciału. Ciało w pancerzu - ciągle dostrzegam ten motyw u Kawakubo ;-) A sama pepitka - w zbliżeniu okazuje się graficznym odwzorowaniem postaci w ruchu ;-) Do tego te płaskie buty, ta kolorystyka w mocnych, podstawowych kolorach, ten wzór w kropeczki. Coś musi w tym być! Wszystko lśni, błyszczy - brak tu jakichkolwiek "normalnych" tkanin. Kontakt z kolekcjami Balenciagi to jak obcowanie z wizją mody o lata świetlne oddaloną od tego wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy podczas wiosennych tygodni mody. Ale geniusze tak mają ;-) No i strasznie mi się podobają w tej kolekcji koszulowe bluzki bez rękawów - wydawało mi się, że takie tradycyjne bluzki to już jakiś relikt, tymczasem wcale nie. Trzeba im tylko solidnie obciąć rękawy. Ta kolekcja podoba mi się coraz bardziej z każdą chwilą...



Specjalnie szokowo teraz Balmain ;) Christophe Decarnin nie zmienia linii - nadal jest rockowy glam, tym razem ze sporym uśmiechem w stronę stylu punkowego. Ćwiekowane ramoneski, podarte rajstopy, spodnie potraktowane wybielaczem, gorsety, postrzępione spodenki. Czy my już aby tego gdzieś nie widzieliśmy. Nie wiem, jak wy, ale ja już jestem tym stylem lekko znudzona - w taki właśnie zblazowany sposób podchodzę do n-tej ekshumacji luksusowego punku. Na widok wyblakłej koszulki z amerykańską flagą i naderwanych dżinsów wydymam po prostu usta. Pffffffff. A pamiętacie taką piosenkę: "Stoję na ulicy z nią, stoję twarzą w twarz..." - ech, nostalgia. Ale nie: ileż można z tym punkiem???

Nowa kolekcja Driesa van Notena co prawda nie zrobiła na mnie tak piorunującego wrażenia jak ta wspaniała, wręcz ikoniczna!, jesienna, ale i tak jestem urzeczona. Tym razem projektant inspirował się sztuką, i to w dwojaki sposób. Po pierwsze, malarstwem pewnego holenderskiego współczesnego malarza, którego nazwisko pewnie i dla was byłoby abstrakcyjne (sorki, jeśli wychodzę na ignoranta). Ważne jest, że malarz eksperymentował z gradietami i ogólnie światłem. Drugim źródłem inspiracji jest sztuka użytkowa - malarstwo na ceramice. Do tego dochodzi zabawa proporcjami, balansowanie między męskim a damskim - w kolekcji pojawia się mnóstwo bardzo męskich krojów, zestawianych z perłowymi cekinami, błyszczącymi satynami, transparentnymi szyfonami, cudnie malowanym w kwiaty jedwabiem. Garniturowe spodnie i odrobina chinoiserie (uwielbiam to słowo odkąd wyłożył mi je konubent :D). No i oversize, to jest pomysł van Notena na wiosnę. Muszę powiedzieć, że jak tak drugi raz oglądam, to naprawdę fajna mi się ta kolekcja wydaje - te kontrasty, napięcie... męska marynarka i na niej puchaty niebieski szaliczek z futra... mmmm ekscytujące! A buty (koniecznie co najmniej dwubarwne) to już w ogóle boskość. Natomiast za najlepsze w tej kolekcji uważam szmizjerki przysłonięte gradientowym szyfonowym całunem - p-o-e-z-j-a!


Zac Posen to człowiek, którego ostatnio bardzo ponosi fantazja. Nie dość, że z premierą kolekcji przeniósł się do Paryża, a w swej "tańszej" linii kolorystycznie zaszalał jak nigdy dotąd, to na wiosnę pokazał prawie wyłącznie kolekcję wieczorową! O wielkie nieba. Czego tu nie ma? Suknie, pióra, wielka gala, wirujące szyfony. I takiego Posena lubię - totalnego admiratora kobiecości. Od przezabawnej sceny, kiedy Posen przywidział mi się w przejeżdżającym obok PKSie Biłgoraj mam nieuleczalną słabość do tego projektanta. Swoją drogą, czy takie powidoki nie są objawem zbyt żywotnego zainteresowania sprawami modowymi - to już chyba jakaś obsesja. Na szczęście za tydzień mam tydzień urlopu od pokazów, blogowania, wertowania zdjęć. Ale po drodze jeszcze prawie cały Paryż!

2 komentarze:

Hortensja pisze...

Dries jest piekny- nie wiem czy odkrywczy, czy oryginalny, ale czuje sie od tej kolekcji niesamowity powiew swiezosci, bezpretensjonalnosci i wlasnie poezji :) Ja bym przygarnela chetnie wszystko! :)

harel pisze...

Dries van Noten to jak na razie moja ulubiona wiosenna kolekcja. Śmiałam się przy Balmain. Poprzednio były t-shirty wygryzione przez mole, a teraz poplamione... krwią? Co będzie dalej? Aż strach pomyśleć... :)